Popular Post gucio-chan Posted October 27, 2023 Popular Post Report Posted October 27, 2023 (edited) Moondrop KATO Powiem krótko: lubię produkty Moondrop. Głównie z racji tego, że praktycznie każde zetknięcie z produktami tej firmy wiązało się z przemyślaną technologicznie i atrakcyjną wizualnie konstrukcją oraz czarującą ucho barwą dźwięku. To wszystko zamieszczone dodatkowo w piękne opakowanie dopełniało szczęścia estety. Przez dłuższy czas, będąc szczęśliwym posiadaczem modelu Starfield (piękne!) poczułem, że nadszedł czas aby podnieść poprzeczkę i zobaczyć co jeszcze można ulepszyć i wydobyć z wysłużonego dynamika. Dlatego korzystając z okazji i uprzejmości filii MP3Store mieszczącej się na ul. gen. Madalińskiego 15A/LU10 we Wrocławiu, tym razem w moje ręce trafiły słuchawki, które niemal od dnia premiery zaintrygowały mnie ciepłym przyjęciem ze strony zagranicznego środowiska amatorów dobrego brzmienia. A że teraz KATO, bo o nich mowa, są już dostępne w polskiej sprzedaży ponieważ wspomniana firma stała się dystrybutorem marki na Polskę, można mieć pewność, że produkty Moondrop będą teraz jeszcze łatwiej dostępne dla rodzimych melomanów. Poniższym tekstem postaram się przybliżyć ten model i być może sprawić, że zyska on swoich zwolenników, zmęczonych jakże nużącymi poszukiwaniami tego „złotego środka”, który czasem spędza sen z powiek. Gotowi? No to jedziemy. Zaczynając od konkretów: Moondrop to popularna chińska marka przenośnego sprzętu audio, która w chwili pojawienia się w 2015 roku była małym studiem prowadzonym przez kilku zapalonych inżynierów-entuzjastów, koncentrujących się na produktach takich jak słuchawki, urządzenia DAC/AMP czy okablowanie. Pierwszym wyprodukowanym przez firmę modelem był VX, będący słuchawką douszną jednakże nie spotkał się on ze znacząco pozytywnym odbiorem. Wyciągając wnioski i wciąż doskonaląc technologie już dwa lata później modelem „Liebesleid” utwierdzili środowisko przenośnego audio, że potrafią w słuchawki i to te z gatunku premium, mając na uwadze metalową konstrukcję i ekskluzywne wykończenie. A potem… potem zaczęło się robić coraz ciekawiej gdy reszta rynku rozpoczęła szturm na obecnie najbardziej znaną konstrukcję over-the-ear IEM. Moondrop odpowiedział na wstępie kilkoma modelami: serią "KANAS", "Blessing", "A8" czy "Reference". I to był strzał w dziesiątkę, który doprowadził firmę do obecnej pozycji, wyróżniającej się ciągłym ulepszaniem zastosowanych rozwiązań, przykładaniem dużej wagi do opinii, uwag i gustów użytkowników oraz z każdym kolejnym modelem czy kolaboracjami z Youtuberem Crinacle (model Blessing Dusk) naciskiem na jeszcze lepsze doznania odsłuchowe. A wszystko to zapakowane w stylową i ponadczasowo wyglądającą konstrukcję. Moondrop KXXS będący jednym z ówczesnych flagowych modeli Producenta, który został wyposażony w 10-milimetrowy przetwornik dynamiczny z kompozytową membraną DLC (Diamond Like Carbon) jest bezpośrednim protoplastą KATO. Kontynuując spuściznę, dokonano ulepszeń estetycznych oraz konstrukcyjnych i tak recenzowany model, oprócz odświeżonego wyglądu samych słuchawek, skrywa w sobie zupełnie nowy superliniowy przetwornik dynamiczny o średnicy 10 mm wykonany w technologii ultraliniowej (ULT), który również posiada membranę DLC jednakże jest to już jej trzecia generacja. Kolejną nowością jest tak zwana "technologia metalurgii proszków MIM", która przy zastosowaniu specjalnej metody odlewu, oprócz możliwości uzyskania trójwymiarowego wyglądu obudowy pozwoliła na poprawę jakości dźwięku poprzez tłumienie tzw. fal stojących dzięki pozostawieniu nieregularnej powierzchni wnętrza słuchawki. Nie będę się tutaj bardziej zagłębiać w szczegóły jednakże jeżeli należysz do tego ekscentrycznego grona geeków dla których oprócz brzmienia ważne jest również zrozumienie działania „tego wsadzonego w ucho ustrojstwa” – zapraszam na oficjalną stronę Producenta: https://moondroplab.com/en/products/kato Przechodząc do rozpakowania zawartości pudełka potwierdziłem wcześniejsze stwierdzenie, że sposób prezentacji produktu w wykonaniu a’la Moondrop jest po prostu ładny, estetyczny i dający wrażenie obcowania z o wiele droższym produktem. Płaskie, kwadratowe, przywodzące na myśl bombonierkę pudełko osłonięto tekturową nasuwką, którą od frontu zdobi śliczna waifu, logo producenta oraz nazwa modelu. Tył to już technologiczny żargon przedstawiający budowę przetwornika oraz samej słuchawki wraz z wymienioną specyfikacją techniczną i wykresem częstotliwości. Na dolnej ściance właściwego pudełka znajdziemy natomiast wersję wykończenia (w tym przypadku Matte Grey), kody kreskowe produktu i – co ciekawe – numeru seryjnego kabla. Po zdjęciu obwoluty naszym oczom ukazują się łączące się magnetycznie, wykonane z czarnego wzmocnionego kredowego papieru skrzydełka, na których wybito srebrnym pigmentem nazwę modelu. W moim egzemplarzu orientacja liter trochę się rozjechała jednakże nie zepsuło to pierwszego wrażenia. Z chwilą otwarcia i usunięcia na bok sztywnej osłonki przedstawiającej z jednej strony artystyczny kolaż srebrnych linii i figur formujących bryłę słuchawki z drugiej zaś krótką instrukcję montażu z kablem, naszym oczom ukazuje się wnętrze pudełka, które skrywa cały zestaw, estetycznie rozmieszczony w trzech dedykowanych przegródkach i zawierający: - etui transportowe z zamknięciem magnetycznym - słuchawki Moondrop KATO - odłączany kabel z wtyczką 2-pin 0.78 mm - przezroczysty organizer zawierający łącznie 6 par wkładek w tym 3 pary silikonowych Moondrop Spring Tips (S, M, L) i 3 pary pianek T41 (S, M, L) - zamszową, ściąganą na sznurek torebkę a w niej parę wymiennych falowodów z mosiądzu, osadzonych w dedykowanej blaszce-organizerze z logo firmy oraz - papierologię: kartę gwarancyjną, instrukcję obsługi produktu, kartę z odnośnikami do mediów społecznościowych, certyfikat kontroli jakości i pocztówkę z waifu z obwoluty pudełka. Czy jest to bogaty zestaw? Na pewno nie przepełniony ogromną ilością opcji, która potrafi zawrócić w głowie. W moim mniemaniu jest to raczej przemyślane posunięcie pod tytułem: „jesteśmy pewni przekazanej Ci jakości więc wręczamy tylko to co niezbędne do cieszenia się Twoimi nowymi IEMami”. I to wystarczy. Dlatego po wydobyciu wszystkiego na światło dzienne, dopasowaniu słuchawek pod indywidualne gusta i przy okazjonalnym umieszczeniu ich w świetnie wykonanym, sztywnym, ciemnoniebieskim etui nagle zdajemy sobie sprawę, że to w prostocie tkwi przyjemność posiadania takiego jak ten produktu. Dobrze, zajmijmy się omówieniem samych IEMów. I nad tym można zasiąść na trochę dłużej ponieważ uważam, że KATO w bardzo udany sposób kontynuują design modelu KXXS. Tym razem jednak delikatnie zaznaczone krzywizny kopułki zostały zastąpione odważniejszym trójkątnym fasetowaniem, które nawet mimo matowego wykończenia świetnie załamuje światłocień, nadając dodatkowego futurystycznego efektu. Przy bliższym przyjrzeniu się można także zauważyć dodatkowy szczegół, który mile połechce ośrodek estetyki i przywiązania do szczegółów – w umieszczonym na dolnym załamaniu logo KATO z opisem "Moondrop Presents" w wypełnionej literze O widnieją oznaczenia L i R wskazujące na strony aplikacji. Producent pierwotnie rozpoczął produkcję modelu w wersji Mirror Silver wyróżniającej się ręcznie szlifowanym wykończeniem oraz omawianą matową. Rok temu zaprezentowano natomiast kolejny wariant: Dark Blue, której wypolerowana na lustro powierzchnia została w procesie próżniowego PVD powleczona ciemnobłękitną warstwą tytanu. Wersja ta wyróżnia się obwolutą przedstawiającą inną waifu, ale poza tym jest to ten sam model o identycznym strojeniu i wyposażeniu. Wewnętrzna powierzchnia obudowy kontynuująca unikalne nieregularne poligonowe kształty została opatrzona dwoma otworami – jeden do usuwania nadwyżki powietrza z komory, drugi do regulacji ciśnienia w kanale słuchowym – oraz systemem wykręcanych w całości falowodów zakończonych dla lepszego chwytu moletowanym kołnierzem. Po ich usunięciu można zauważyć we wnętrzu osadzony w konstrukcji przetwornik ULT. W górnej części obudowy natomiast znajduje się zagłębione złącze żeńskie 2-pin 0,78 mm, które zapewnia ciasne i bezpieczne dopasowanie. Przyznam się szczerze, że podczas pobieżnego przeglądu akcesoriów wspomniane tulejki falowodów skradły dużą część mojej uwagi kiedy zauważyłem brak różnic w budowie siatki filtra, bo przecież zwyczajowo to tam po odpowiednich zmianach konstrukcyjnych czy użyciu materiałów tłumiących dzieje się magia subtelnej zmiany dźwięku. Jak się później okazało, szybki rzut okiem na stronę Producenta uświadomił mi zamysł jaki przyświecał temu rozwiązaniu: otóż w trakcie procesu projektowania zauważono, iż w zależności od użytych do produkcji metali konstrukcja nadaje każdorazowo inne brzmienie. Podążając torem badań, zamiast modyfikacji filtra zdecydowano się ostatecznie na całościowo wymienne tulejki, których rezonacja pozwoliła łatwym sposobem na uzyskanie niemal takiego samego zadowalającego i różniącego się od siebie efektu sonicznego. Genialne. Nie wspomnę również o aspekcie swoistej poręczności – większy wykręcany element był dla mnie swoistym powiewem świeżości w stosunku do dotychczas posiadanych FiiO FH7 w których zastosowany system wymiennych filterków był nieustannie zagrożony upierdliwą wręcz łatwością zgubienia tej części (tak, to się również tyczy załączonego etui-pigułki). Podsumowując uważam, że słuchawki zostały bardzo solidnie i ergonomicznie wykonane: może nie wypełniają w całości wnętrza ucha, ale to tylko plusuje pod kątem komfortu, biorąc pod uwagę kanciastą budowę, której krawędzie i tak nie są ostre, a matowa powierzchnia jest przyjemna w kontakcie ze skórą. Waga (12.8 g z końcówką) w porównaniu do lżejszych Moondrop Starfield (10.6 g) nie jest paradoksalnie zbyt odczuwalna podczas dłuższych odsłuchów – w szczególności przy konstrukcji OTE oraz dość głębokiej aplikacji, wspomaganej dodatkowo przez załączone silikonowe końcówki. Posiadają one przyjemnie delikatną, lepką strukturę, która pewnie osadza je w kanałach uszu, zapewniając wytłumienie dźwięków otoczenia na poziomie około 60-70%. W ogóle uważam, że Spring Tips powinien wypróbować każdy szanujący się użytkownik IEMów, choćby poprzez zakup „dla jaj” modelu CHU, który ma je na wyposażeniu, aby wyrobić sobie o nich zdanie, a zapewniam, że będzie ono tylko pozytywne. Podczas ich zakładania na słuchawki zauważyłem dodatkowo, że wewnętrzna budowa kołnierza pokrywa się konstrukcyjnie z wypukłym zakończeniem falowodu, który pewnie zatrzymuje końcówki na miejscu. W ten sposób nawet w przypadku rozciągnięcia uniemożliwi on ich przemieszczanie się, bądź co gorsza, pozostawienie tam gdzie być nie powinny po zakończeniu odsłuchów. Jeśli chodzi o rozmiar, jest on odrobinę zaniżony więc jeśli do chwili obecnej stosowałeś/łaś końcówki innych producentów w rozmiarze S, warto sięgnąć po M itd. Jedynym zgrzytem jaki zauważyłem jest spasowanie konstrukcji – w otrzymanej parze przy bliższym spojrzeniu widoczne jest nierówne ułożenie korpusu względem kopułki wzdłuż górnej krawędzi, co psuje efekt ciągłości zaaplikowanych krzywizn. Można oczywiście zrzucić to na zastosowany proces produkcji, który dopuszcza nieregularności w ostatecznym kształcie i wymiarach, ale jednak można było przywiązać do tego więcej uwagi na etapie QC. Nawet wyciągnięte z ciekawości do porównania wysłużone i kilkukrotnie tańsze KZ ZS6 wykazały się praktycznie bezbłędną bryłą choć te akurat były wykonane w technologii CNC. Jest to jednak szczegół, raczej nieunikniony dla tej wersji wykończenia – w pozostałych polerowanych wariantach nie powinno się to aż tak rzucać w oczy. A, i jeszcze sugestia dla tych z nas o podwyższonym stopniu pedantyzmu bądź nie cackających się ze sprzętem – niezależnie od wybranej wersji, dla jak najdłuższego zachowania idealnego wyglądu warto zaopatrzyć się w dodatkowe etui z podzielonymi komorami w których będzie można umieścić każdą słuchawkę osobno. Użytkowanie użytkowaniem, ale okazjonalne obijanie się ich o siebie może zakończyć się niezbyt ładnymi wgniotkami czy rysami. Nie wiem jak wygląda trwałość tytanowej powłoki w wersji niebieskiej, ale dla świętego lepiej poczynić kroki zaradcze. Moja sugestia to zabawienie się w krawcową i odpowiednia modyfikacja załączonego do zestawu ściąganego sznurkami woreczka do wielkości IEMów. Proste i skuteczne. Nie byłoby słuchania bez okablowania – rzućmy więc okiem na to dołączone do zestawu. I tu muszę przyznać, że pierwsze z nim zetknięcie przywodzi na myśl jakość porównywalną z produktami Effect Audio. Rdzeń wykonany z posrebrzanej miedzi o wysokiej czystości z 4-żyłową strukturą splecioną we wzór określany przez Producenta jako "Star Stranded Structure" pokryto bardzo przyjemnym i solidnym w dotyku materiałem, który nadaje bardzo ekskluzywnego wyglądu i poczucia trwałości. Wiązka o długości 1,2 metra rozdwaja się w miejscu chromowanego ściągacza ze splitterem ozdobionym nazwą firmy, prowadząc do zakrzywionych wygodnie termokurczliwych zausznic i zatopionych w krystalicznym, gładkim tworzywie złączy 2-pin o standardzie 0,78 mm. Na powierzchni wtyczek naniesiono symbole „R” i „L” jednakże trzeba się naprawdę dobrze przyjrzeć aby je zauważyć – taki trochę hit or miss, bo można było przyjąć metodę prostego oznaczenia kolorami wewnętrznych części styków z dedykowanymi gniazdami. Drugi koniec zdobi również wykonana z chromowanego metalu wtyczka 3,5 mm Single Ended, na której powierzchni naniesiono numer seryjny. Całości dopełnia elastyczny odcinek odciążający dla dodatkowej trwałości. Zasmuca trochę fakt, że w zestawie nie ma wersji zbalansowanej bądź chociażby konstrukcji z wymiennymi wtyczkami. Początkowo w ogólnoświatowym preorderze modelu Producent dodawał w gratisie wariant 4.4 mm, ale obecnie nie jest on już dostępny. Cóż, nie można mieć wszystkiego. Jeśli miałbym ocenić walory użytkowe, to kabel ma dość sztywną i sprężynującą strukturę jednakże nie powoduje on bardzo wyczuwalnego efektu mikrofonowego głównie z racji zastosowanego materiału izolującego. W zamian za to wprost zmusza swoją gładkością do okazjonalnego dotknięcia go i poczucia zupełnie innego poziomu wykonania w porównaniu do dotychczas posiadanych standardowych konstrukcji. Tak, wstyd przyznać, ale daje on wręcz namacalną satysfakcję z trzymania go w dłoni. No i po tym przydługim wstępie przejdźmy zatem do części, na którą chyba wszyscy czekają… Czyli do specyfikacji i wrażeń z brzmienia: Typ przetwornika: dynamiczny ULT o średnicy 10 mm Typ membrany: kompozyt DLC (Diamond Like Carbon) trzeciej generacji Pasmo przenoszenia : 10Hz-45kHz (Efektywne: 20Hz-20kHz) Czułość : 123dB/Vrms (@1kHz) Impedancja : 32Ω±15% (@1kHz) Zniekształcenia : ≤ 0,3% (@1khz) Wykorzystane źródła: IEM: Moondrop Starfield, Letshuoer S12, Kinera Idun Golden DAP/DAC : FiiO M11 Plus ESS, FiiO K7, iPad 9gen Słuchawki według instrukcji należy wygrzewać przez około 100 godzin dla uzyskania zamierzonej tonacji przetwornika. Aby skrócić ten proces zastosowałem 70-godzinną sesję emisji pliku z różowym szumem w stosunku 5 minut sygnału - 30 sekund ciszy. Jednocześnie od razu zaznaczę, że odsłuchów będę dokonywał na końcówkach Spring Tips – głównie z racji ich umiejętności przekazania rzeczywistego charakteru brzmienia. Zaczynając od konkretów, różnice pomiędzy przedstawionymi wcześniej wariantami wymiennych falowodów są niewielkie: główną z nich jest prezentacja wysokich tonów, a szczególnie ich górnego rejestru, gdzie w wersji mosiężnej jest nieco bardziej podkreślona wykazując więcej zwiewności i iskry w porównaniu do dyszy stalowej. Wariant ten nie skradł jakoś serca więc ostatecznie to srebrne tulejki towarzyszyły mi do końca odsłuchów, choć absolutnie nie odradzam zabawy nimi w poszukiwaniu zadowalającego brzmienia. Już od pierwszych dźwięków płynących ze słuchawek zauważalna jest łagodność przekazu bez zbytniego nacisku na podbijanie któregokolwiek z zakresów, niezależnie od serwowanego repertuaru. Niemniej jednak brzmienie jest nieco cieplejsze niż neutralne: nuty basowe są dobrze kontrolowane, czyste i wykazują świetną szczegółowość. Przy średnicy wyczuwalna jest naturalność, przejrzystość i zwiewność, podczas gdy wysokie tony wykazują przyjemne, niewymuszone poczucie klarowności i rozdzielczości z umiarkowanym poziomem rozciągnięcia. Można zatem stwierdzić, że sygnatura Moondrop KATO jest bardzo zbliżona do krzywej Harmana z niewielkimi poprawkami w zakresie dolnej średnicy oraz wysokich tonów, która u Producenta nazywa się celem VDSF udoskonalanym w innych flagowych modelach firmy. Rozbijając na czynniki pierwsze: - bas charakteryzuje się gustownym podbiciem w niższych rejestrach, dodając całej prezentacji przyjemnego poczucia dynamiki i ciężaru bez wpływu na klarowność i naturalność. Będąc w stanie wytworzyć odpowiedni poziom głębi brzmienia gitary akustycznej czy wiolonczeli, unika przy tym bycia rozdmuchanym. Kieruje się bardziej w stronę stonowanego, elastycznego serwowania tekstury dźwięku, który np. podczas słuchania utworu Corre „Rituals” i jego z każdą chwilą poszerzającą się na wstępie falą coraz niższych częstotliwości dosłownie stawiał mi włosy na karku. Mając na uwadze reklamowaną konstrukcję ULT można również zauważyć mniejszy impet uderzenia w porównaniu do standardowego przetwornika dynamicznego – jest natomiast szybko, teksturowo, angażująco i bezpiecznie, nawet w złożonych pasażach basowych. Przejście na średnicę jest płynne, co może być momentami mieczem obosiecznym ponieważ midbas jest przez to oszczędny w przekazie, niemniej jednak uważam, że w takiej formie świetnie wpasowuje się całokształt brzmienia. - średnica swoim zrównoważeniem, gładkością i ciepłem kontynuuje przystępność sygnatury, która pochodzi z lekko zaznaczonego dolnego zakresu. Owocuje to satysfakcjonującym poczuciem otwartości, przejrzystości oraz umiejętnością przedstawiania szczegółów zawartych w utworze przy czym to ostatnie nie jest efektem jakkolwiek wymuszonego nacisku na ten element. Niuanse owszem, są odseparowane i wyczuwalnie pozycjonowane na swoich miejscach, ale raczej zaznaczają swoją obecność, by następnie przepłynąć przez scenę, tworząc harmonijną i relaksującą atmosferę. Górny zakres pasma jest bardziej podkreślony, energiczny i rozdzielczy, co zdecydowanie jest wisienką na torcie w odbiorze Moondrop KATO, która przy odpowiednim akompaniamencie zmusza do bezwiednego kiwania głową. Wykazuje się bardzo dobrą detalicznością, klarownością i rozciągnięciem. Urzekło mnie to wprost podczas słuchania skrzypiec, solowych wstępów fortepianowych (Ludovico Einaudi „Leo” i te miejscami wibrujące brzmienia strun…) czy z drugiej strony - utworów metalowych. Kobiece wokale, takie jak Grace czy Christina Aguilera również brzmią dość żywo i emocjonalnie, ale nie należy obawiać się przy nich sybilacji czy szorstkości. - wysokie tony mógłbym określić jako umiarkowanie jasne i niemęczące, co jest głównie zasługą łagodnego spadku w okolicach 3-7k. Przyjąłem ten fakt z dużą ulgą ponieważ właśnie modyfikacja powyższego zakresu do tego momentu na stałe wpisała się w korektor mojego odtwarzacza przy każdorazowym testowaniu podobno spokojnych modeli. Tutaj przeważnie nie widzę takiej potrzeby: góra prezentuje dużą uniwersalność dla szerokiego zakresu gatunków muzycznych. Jest szczegółowa i kontrolowana, co pozwala na wierne odtworzenie brzmienia trąbki, instrumentów smyczkowych, talerzy czy prezencji werbli, których wybrzmiewanie jest zauważalnie dłuższe. Przyznam się, że potrzebowałem trochę czasu i szperania w bibliotece muzycznej aby wydobyć z tego zakresu cokolwiek nieprzyjemnego i zauważyłem, że potrzeba do tego wyraźnie ostrzejszych/jaśniejszych aranżacji jak „Superfly Sister” Michaela Jacksona czy „Back to Black” Amy Winehouse, aby przetworniki zaserwowały delikatną i lekko uciążliwą dawkę gorąca, ale zrzucam to tylko na swoje własne gusta (bo ja nienormalny jestem) i uważam, że pozostałej części zainteresowanych nie będzie to przeszkadzać, a wręcz bardziej zainteresuje tym dodatkowym, ekspresyjnym kolorytem. Scena dźwiękowa i obrazowanie Pierwsze wrażenie jakie rzuca się od razu w ucho to szerokość prezentacji. Holografia i separacja dźwięków są bardzo przekonujące choć w bardziej złożonych utworach mogą być już nie aż tak precyzyjne. Oczywiście jest to typowe dla pojedynczego dynamika, ale to co do tej pory pokazała mi konstrukcja ULT uważam za duży progres względem standardowego przetwornika. W szczególności, że poprzez zastosowaną charakterystykę możemy jednocześnie cieszyć się muzyką i w sposób całkowicie naturalny i niewymuszony dostrzegać ukryte w niej szczegóły, które w żaden sposób nie rzucają się nam na twarz. Rozmieszczenie źródeł dźwięku jest świetne – w „Muddy Waters” od LP oczy mimowolnie zwracają się w stronę zasłyszanych po bokach głosów, podczas gdy w utworach binauralnych („Letter” od Yosi Horikawa) słuchawki znacząco nadrabiają wysokością sceny. W tym całym zachwycie należy jednak zwrócić uwagę na jej mniejszą niż standardowo głębokość: nie należy jeszcze do wyjątkowo płytkich i bezpośrednich jednakże jest wystarczająca aby stworzyć w razie potrzeby intymną atmosferę „sam na sam” z ulubionym wokalistą, którego głos położny jest w naturalnym oddaleniu i zawieszony na linii oczu. Z czystej ciekawości wygrzebałem z czeluści szuflady jeden z moich ulubionych kabli zbalansowanych od OpenHeart o podobnej specyfikacji aby sprawdzić jak KATO zachowają się pod większym wzmocnieniem sygnału. Zmiana jest natychmiastowa i bardzo zauważalna: bas staje się zaanonsowany, baaardzo głęboki i plastyczny, nadal kontrolowany, przyjemny i pozostający na swoim miejscu. Daje dużą radochę z huknięcia i stopniowego wygasania jak to miałem w przypadku utworu Linkin Park „Numb”. Średnica pozbywa się odrobiny ciepła, jest precyzyjniejsza lecz nadal ciągnie filozofię brzmienia – nie wysuwa się na przód, będąc w harmonii z całokształtem. Góra najbardziej mnie martwiła przed pierwszym odsłuchem jednakże niepotrzebnie. Powiem więcej: taka jej forma bardziej przypadła mi do gustu ponieważ wraz ze wzmocnieniem brzmienia ta męcząca czasami iskra świetnie zakamuflowała się w reszcie pasma, dokańczając całość obrazowania dźwięku. Co do prezentacji, scena staje się szersza i wyraźniejsza pod kątem szczegółów, które już mocniej wskazują swoją obecność. Niuanse natomiast pojawiają się bardziej w płaszczyznach szerokość-wysokość aniżeli w głębi, która tylko nieznacznie się poprawia. Wymiana kabla wydaje się więc częściowo uzasadnionym wyborem. Ale czy wolę taką wersję KATO? I tak i nie: Z jednej strony to świeższe i atrakcyjniejsze spojrzenie na inny rodzaj bardzo znanego nam wszystkim przetwornika czasem posiadanego przez niektórych z nas w oszałamiających ilościach; z drugiej – mam już w swojej skromnej kolekcji słuchawki, które swoją charakterystyką mogą nieznacznie zdublować je pod kątem brzmienia. Ale o tym już za chwilę… Od lewej: Moondrop Starfield, Letshuoer S12, Moondrop KATO, Kinera IDUN Golden, FiiO FH7 Moondrop KATO vs. Moondrop Starfield W wielu testach porównawczych można napotkać tą parę przez co omawiane słuchawki otrzymały samozwańczy tytuł „Starfield 2”. Czy tak jest w rzeczywistości? Starfield na pewno są bardziej łakome na sygnał – przy bezpośredniej zamianie musiałem podciągnąć średnie wzmocnienie o te 6-7 punktów aby uzyskać tą samą głośność. W brzmieniu wyczuwa się podobny, zrównoważony charakter strojenia jest jednakże cieplej w całym zakresie pasma, a przez to mniej rozdzielczo; przytulniej i przede wszystkim węziej/niżej pod kątem sceny. Bas nie jest podbity i tak precyzyjnie trzymany w ryzach jak w KATO – brakuje mu tego kształtu, faktury, impetu uderzenia oraz powietrza w odpuszczaniu. Średnica z racji wygaszenia góry wykazuje się zawoalowaniem, brakuje jej tej naturalnej krystaliczności i rozdzielczości – w „Wonderland” od Caravan Palace wokal w efekcie jest bardziej miękki, pozbawiony większej ilości detali, natomiast sekcje saksofonowe nie porywają już tak swoją energią. A jeśli już o górze mowa to jest bardzo bezpieczna. Bezpieczniejsza nawet od swojego młodszego brata jednakże mając na uwadze całokształt, nie poprawia to wcale ogólnego odbioru. Swego czasu Starfield mogły uchodzić za „first pick” do spokojnego, zrównoważonego odsłuchu jednakże teraz, mając większy grosz w kieszeni, zdecydowanie kierowałbym się w stronę KATO. Jednocześnie dzięki temu porównaniu zrozumiałem o co chodziło innym recenzującym – oba modele mają jednak ze sobą dużo wspólnego i z powodzeniem mogłyby być przedłużeniem linii, ukazując świetnie progres rozwoju sygnatury. Moondrop KATO vs. Kinera IDUN Golden Dobrze, sięgnijmy zatem za konstrukcję hybrydową – następcę bardzo dobrze przyjętego IDUNa, który urzekł wielu swoim nietuzinkowym podejściem do obrazowania dźwięku. Dzięki modularnemu kablowi przepiąłem wtyczkę na 3.5 mm dla wyrównania szans i zachowania charakterystyki tego portu. I tutaj mam zagwozdkę, ponieważ sygnatura jest, o dziwo, bardzo do siebie zbliżona. Diabeł tkwi jednak w szczegółach, które sprawiają, że produkt Kinery bardziej przechyla się na stronę neutralności z podciągnięciem górnych rejestrów. Bas bazuje bardziej na średnim zakresie, jest liniowy i wyraźnie nie schodzi tak głęboko. Robi bardziej za zaznaczenie bytności tego pasma nie będąc w żadnym wypadku nudnym. Wybrzmiewa z podobnym teksturowym i punktowym impetem oraz satysfakcjonującym wygasaniem, nie wkraczając tym samym na kolejne pasmo. Średnica jest naturalna i bardzo rozdzielcza: w ucho rzuca się bogatsza prezentacja detali, które w podobnym do KATO tonie wpadają, ciesząc teksturą i sprawnie ustępując miejsca kolejnym przy zachowaniu mikronowo krótszego okresu wybrzmiewania. Talerze, smyczki, czy werble w „Giorgio by Moroder” od Daft Punk to w ich wykonaniu coś pięknego. Niestety, jest i łyżka dziegciu. A jest nią góra pasma, która w bardziej zatłoczonych pasażach rockowych może być nieprzychylna dla odbiorców na to wyczulonych. Po zabawach w korektorze DAPa zauważyłem jednak, że obniżenie częstotliwości 4K o 2dB i 8K o 1 dB co prawda skutecznie niweluje to zjawisko, ale z drugiej strony ustępuje delikatnie miejsca KATO pod kątem uniwersalności brzmienia. Scena ma bardzo zbliżoną szerokość i wysokość, a dzięki jasnej charakterystyce można zauważyć na niej poszczególne warstwy prezentacji i rozmieszczenia źródeł dźwięku. W „Don’t Mess with Me” od Broddy Dalle wyraźnie zaznacza się bardziej bezpośredni wokal położony przed energetyczną i ekspresywną perkusją przy akompaniamencie umiejscowionych po przeciwległych stronach gitar, które dopełniają szaleńczej atmosfery. Nadal jednak jest przejrzyście, selektywnie i tak cholernie angażująco… Jak zatem można podsumować powyższe porównanie? Nie, nie stwierdzeniem „jeśli chcecie tańszą, jaśniejszą alternatywę KATO, bierzcie Goldeny”. Bardziej tym, że Moondropowi udało się swoją magią i ultra-liniową technologią udowodnić, że przetwornik dynamiczny jest jeszcze w stanie zastąpić wieloprzetwornikowe konstrukcje, których istny wysyp możemy zauważyć na wciąż rozwijającym się rynku IEM. Moondrop KATO vs. Letshuoer S12 Na koniec wracamy do jednego przetwornika jednakże wykonanego w technologii planarnej, która może namieszać przy okazji dokonywania wyboru pomiędzy jednym a drugim. Czy tak będzie? Na połączeniu 3.5 mm S12-tki wykazują się mniejszą precyzją w prezentacji szczegółów. Zauważalna jest odrobinę większa głębia sceny, niestety kosztem wokalu, który o dziwo wycofuje się z pierwszego planu. Bez zbalansowanego połączenia słuchawki zaskakują zatem neutralnością i spokojem, zahaczającym wręcz o anemiczność. Bas w dolnych rejestrach potrafi zawibrować z odpowiednią dozą tekstury czy dynamicznie przelać się pomiędzy kanałami jednakże jego ilość podciągnięta średnim zakresem nie zaspokoi apetytu typowego odbiorcy. Najważniejsze, że nie przysłania środka, który i tak zresztą jest o wiele mniej ekspresywny i pozostawiający ogromną chęć usłyszenia więcej. W górnych rejestrach istny pogrom, graniczący z roll-offem: owszem, perkusja czy talerze jeszcze nabierają trochę kolorytu jednakże rozdzielczość stoi na wyraźnie niższym poziomie. Dalej je kopać? Niii… Zmieńmy lepiej okablowanie na jedyne słuszne 4.4 mm. … I tutaj zaczyna dziać się magia, ponieważ dźwięk wkracza przez drzwi wraz z framugą: scena natychmiastowo nabiera lepszej niż w KATO szerokości, przestrzeni i separacji. Nie wspomnę tutaj również o głębi i trójwymiarowości, w której precyzyjnie możemy zlokalizować poszczególne instrumenty czy ukryte w tle niuanse jeśli mówimy np. o utworach symfonicznych. Bas zachwyca dociążeniem, energią i w razie potrzeby charakterystyczną nisko położoną kłębiastą teksturą, przelewającą się po linii szczęki (Bon Iver „Holocene”). Średnica również staje się bardziej bezpośrednia, pełniejsza, również z lekką domieszką ciepła jednakże ma tendencję do sybilizowania i szeleszczenia w bardziej zatłoczonych utworach, co odbija się również na detaliczności. Wokal zatem nie będzie już wtedy tak przyjemnie precyzyjny choć nie można odmówić mu ekspresji. W takim otoczeniu najlepiej czują się rozrywkowe saksofony, które swoją szorstką charakterystyką skradają sobą całą uwagę. Wydawać by się mogło, że góra podąży śladem wzmocnienia połączeniem zbalansowanym jednakże jest porównywalnie spokojnie i trochę tylko mniej zwiewnie. Z jednym wyjątkiem jakim jest sopran, który wyjątkowo daje o sobie znać i w moim mniemaniu wymaga małej zabawy w EQ. Aby podsumować: podczas tworzenia Moondrop KATO Producent postawił na konstrukcję, która może oczywiście zostać zasilona połączeniem zbalansowanym jednakże nie wywarł szczególnego nacisku na konieczność jego użycia. Widać bowiem powyżej, że na standardowych 3.5 mm radzą sobie wyjątkowo dobrze, ciesząc ucho i pieszcząc foniczny zmysł estetyki Odbiorcy. Ale oczywiście ostateczny wybór pozostawiam do własnego rozważenia. Uff, ależ to była przejażdżka! Mam nadzieję, że udało mi się choć trochę (heh!) przybliżyć KATO i spróbować rozwiać część wątpliwości. Podczas tworzenia tego tekstu omawiane IEMy towarzyszyły mi przez niemal cały czas, angażując, relaksując, wprawiając w zdumienie. Jest to niewątpliwie jeden z ciekawszych punktów na „czopkowej” mapie słuchawkowej i uważam, że niezależnie od gustu każdy powinien po nie sięgnąć i wyrobić sobie o nich opinię. Głównie z racji nowatorskiego podejścia do tematu konstrukcji i serwowanego dźwięku w tak zatłoczonym przedziale cenowym, który z całą pewnością uplasował ten model na jednym z czołowych miejsc. Kończąc, dziękuję @kuropowi za możliwość użyczenia egzemplarza do testów, które z coraz większym prawdopodobieństwem przechylą się na chęć zakupu i dorzucenia do kolekcji. Jeśli zatem i Ty również jesteś nimi zainteresowany/a, zapraszam do podanego na początku sklepu stacjonarnego we Wrocławiu oraz na stronę sklepu MP3Store, gdzie wszystkie trzy warianty są (jeszcze) dostępne. Edited November 17, 2023 by gucio-chan Literówki, stylistyka 13 2 Quote
Spawn Posted October 27, 2023 Report Posted October 27, 2023 Rzeczywiście "w kilku słowach" Szacun i gratulacje świetnej recenzji. 1 Quote
gucio-chan Posted October 27, 2023 Author Report Posted October 27, 2023 @Spawn Tak jakoś wyszło. Zacząłem trochę niepewnie, ale wraz z każdym zauważonym szczegółem, tekst zaczął niekontrolowanie się rozrastać, nooo i… stało się. IEMy jeszcze przez jakiś czas będą w moim posiadaniu ponieważ nie mam jak ich oddać, także w razie dodatkowych pytań oczywiście służę pomocą🙂 1 Quote
Kuba_622 Posted October 28, 2023 Report Posted October 28, 2023 19 godzin temu, gucio-chan napisał(a): @Spawn Tak jakoś wyszło. Zacząłem trochę niepewnie, ale wraz z każdym zauważonym szczegółem, tekst zaczął niekontrolowanie się rozrastać, nooo i… stało się. IEMy jeszcze przez jakiś czas będą w moim posiadaniu ponieważ nie mam jak ich oddać, także w razie dodatkowych pytań oczywiście służę pomocą🙂 Trochę nie do końca na temat, ale to są Fiio HS18 na FH7? Wolisz je niż tipsy dołączone do słuchawek? Quote
gucio-chan Posted October 28, 2023 Author Report Posted October 28, 2023 (edited) @Kuba_622 Bystre oko wszystko dostrzeże - brawo. Tak, to HS18... Jak również na IDUNie… i na S12-tce…😄 Szczerze powiedziawszy fascynacja tym modelem końcówek zaczęła się od FiiO FW5 gdzie do zestawu dorzucono ich komplet. Spróbowałem ich z ciekawości ponieważ praktycznie od chwili zakupu FH7, dokonywałem wszelkich modyfikacji aby pozbyć się ich męczącej iskry (ci co je mieli/mają, wiedzą o co chodzi): najpierw filterki, następnie kabel… ale nadal nie mogłem osiągnąć zadowalającego efektu, nawet z dołączonymi do zestawu tipsami Producenta oraz SpinFit. Owszem, CP-145 poprawiały obrazowanie, ale odbywało się to kosztem nadmiernej krystaliczności. I jakież było moje zdziwienie, kiedy to właśnie te tipsy, swoją drogą polecane w materiałach prasowych do FH7, osiągnęły to na co czekałem od tak dawna. Owszem, niższe tony trochę bardziej się pogłębiły i zaokrągliły, ale góra wreszcie stała się taką jaka powinna być. Nie trzeba zgadywać, że następnym co zrobiłem to rzuciłem się na sklep FiiO na Ali i wziąłem dwa zestawy, które swoją drogą są bardzo opłacalne, ponieważ w jednym pudełku zawarte są dwa komplety w trzech rozmiarach. Nooo i coś czuję, że w przyszłości chyba jeszcze dorzucę sobie kilka, bo bardzo się polubiliśmy. Budową są podobne do SpinFitów, ale nie mają ich patentowanego przegubu, poza tym kołnierz wewnętrzny jest niemal takiej samej długości i kończy się równo z kołnierzem. Całość jest niższa w profilu o jakiś milimetr, kanał zauważalnie szerszy i w przeciwieństwie do CP-145 nie mają tego kulistego kształtu - w zamian za to rozchodzą się po skosie na zewnątrz. W bezpośrednim porównaniu HS18 moim zdaniem wygrywają pod kątem wygody, ponieważ silikon jest delikatniejszy i wygodniejszy. Minusem jest ich tendencja do odkształcania się przez co czasem zbyt głęboka aplikacja może pogorszyć jakość dźwięku. Ale wystarczy odrobina wyczucia, odpowiedni rozmiar i wtedy pokażą na co je stać. Drugim z minusów jest stosunkowo szybkie rozciąganie się tulejki nakładanej na szerszy falowód i „pocenie się” materiału użytego w tej części po dłuższym okresie nieużywania, co w moim mniemaniu raczej wskazuje, że silikon tam użyty nie jest wyjątkowej jakości... Niemniej jednak jeśli posiadasz IEMy o węższej tulejce, powinny długo służyć🙂 Edited October 28, 2023 by gucio-chan 1 Quote
Recommended Posts
Join the conversation
You can post now and register later. If you have an account, sign in now to post with your account.