Skocz do zawartości
WIOSENNA PROMOCJA AUDIO 11.03-04.04.2024 Zapraszamy ×

gucio-chan

Zarejestrowany
  • Postów

    71
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez gucio-chan

  1. Jak Ci to inaczej wytłumaczyć... Pierwotnie głos był szorstki w górnym zakresie i przez to cyfrowy oraz niedokładny/nienaturalny, zbyt wyżyłowany technicznie. Aktualnie wyczuwalne jest wygładzenie - nie całkowite, ponieważ podyktowane jest syganturą, ale jednak. ... Coś czuję, że nie powinienem był puszczać tego w eter😁
  2. Wiem, że do tej tematyki niektórzy z nas podchodzą z dystansem, ponieważ to "voodoo dla oszołomów" i że "nie ma czegoś takiego jak burn-in sprzętu"... Nigdy tak nie uważałem, ponieważ potrafiłem czasem dostrzec różnicę w brzmieniu nowych sprzętów i takich z pewnym przebiegiem. Zdecydowanym dowodem na to jest aktualnie posiadany FiiO M11 Plus ESS, który w dniu zakupu zdecydowanie odpychał kliniczną sykliwością, która po wielogodzinnym wygrzewaniu oraz kilkutygodniowym pozostawieniu w trybie stand-by znikła kompletnie. ... Q15 również zaczyna mnie uświadczać w tym przekonaniu. I żeby ugruntować moją tezę zaznaczę - po zakupie odsłuchałem moją standardową listę utworów testowych, trwającą trochę ponad półtorej godziny. Podczas tej sesji zaznaczałem utwory, które w pewien sposób nie brzmiały poprawnie pod kątem technicznym (zniekształcenia, przestery, sybilacje, szorstkości etc.). Następnie odłączyłem DACa i odstawiłem go podłączonego poprzez USB-C do M11-tki na 50 godzin pracy z podłączoną wymienialną wtyczką 4,4 mm aby system nie sądził, że leci "na sucho". Oczywiście proces trzeba było przerywać celem podładowania obu urządzeń i na tym etapie wynikło parę spostrzeżeń: - czas pracy urządzenia na wzmocnieniu "LOW" i potencjometrze 40/120 czyli typowej i komfortowej dla standardowych IEMów głośności to spokojne 8 godzin od pełnej baterii do około 10%, - jeśli ktoś wpadnie na pomysł wyprodukowania na drukarce 3D pionowej podstawki do Q15 - z chęcią się w takową zaopatrzę. Po pierwsze urządzenie na biurku będzie zdecydowanie bardziej kompaktowe; po drugie, wpłynie to zdecydowanie na lepszą dystrybucję ciepła przez obudowę, ponieważ muszę zwrócić uwagę, że... nooo, nagrzewa się to to. Jeśli kiedykolwiek używaliście A&normę SR15, to jest właśnie coś koło tego. Stawiając zaś urządzenie na boku DAC po paru minutach stawał się przyjemnie letni. Jednocześnie to zjawisko poddaje w wątpliwość chęć zaopatrzenia się w dedykowane skórzane etui. Uważam, że przy takiej skłonności raczej się na nie nie skuszę, bo po prostu ugotuję sprzęt. - popierdółka, ale z chęcią zobaczyłbym Q15 z przyciskami funkcyjnymi po drugiej stronie. Oczywiście, wiem, że musiały się one znaleźć na tym właśnie boku ponieważ po skanapkowaniu go z telefonem/DAPem mamy dostęp do wszystkich przycisków po jednej stronie oraz swobodny podgląd na ekran, no, ale w przypadku użytkowania stacjonarnego (np. w pionie właśnie), trochę mi się to gryzło. Wróćmy zatem do dalszych wrażeń. Czytając wcześniejszy wpis i zasiadając do tej samej składanki, starałem się go skonfrontować z tym czego doświadczałem wcześniej i muszę przyznać, że troszkę się pozmieniało... Od razu nadmienię, że nic nie gmerałem w ustawieniach, filtrach czy wzmocnieniach. Bas - wcześniejszy jakby odrębny byt jakim było to pasmo stał się zauważalnie bardziej sprężystym, głębszym i już nie tak skoncentrowanym na jednej płaszczyźnie. Aktualnie lubi subtelnie przelewać się i podmywać scenę łagodnym pomrukiem w żaden sposób nie zakłócając reszty. Stał się plastyczny - namacalny i zdecydowanie kulturalniejszy jakościowo. Średnica - pojawiło się lekkie światełko w górnym zakresie, ale wystarczająco aby dodać kolorytu jednakże nie na tyle aby Christina Aquilera w "Bound to You" spowodowała w finale ciarki na karku. To nadal jednak neutralność nastawiona już na wyciąganie tony szczegółów. Doświadczenie tego dwa dni temu to jedno - teraz, to zupełnie co innego. Aktualnie dzięki temu właśnie "światełku", wszelkie pogłosy, echa czy szczegóły tembru głosu oraz jego szeptu przy zakończeniach śpiewu są pełne faktury i powietrza jednocześnie będąc gładkimi z gatunku "Velvet Sound". Zdecydowanie na plus jeśli chodzi o technikalia - jeśli na swoim średniopółkowym sprzęcie słyszeliście detale w utworze, możecie być pewni, że pojawią się one tutaj bardziej obecne, kształtne i efemeryczne. Nawet nie wiem jak to opisać 😁 prezentują się one w sposób do tej pory dla mnie niepoznany na innych sprzętach w nawet wyższej cenie. Góra - nooo, wspominałem, że potrafiło zrobić się tutaj gorąco. Nadal tak jest, ale już zdecydowanie bardziej przystępnie. Uszy szybciej przystosowały się do obecnego jasnego charakteru i od razu nabrały chęci do ponownego odsłuchania "Epiphany" od Taylor Swift, w którym to zauważyłem najwięcej szorstkiego nalotu na wokalu. Dźwięk ułożył się - na pewno. Wcześniejsze cyfrowo postrzępione krawędzie teraz nabrały niemal technicznego "s", nadal jednak doskonale współgrającego z sygnaturą brzmienia. I teraz, Panowie i Panie - scena. Powiem tyle: "Goliath" od Woodkida jest dla mnie aktualnym faworytem w prezentacji możliwości Q15. Warstwy dźwięku oraz pozycjonowanie rozkładają się w trójwymiarze na pogłębionym planie sferycznym, umożliwiając wygodny i nietechniczny rozbiór na czynniki pierwsze w żaden sposób nie pozostając nudnym. Mimo tej niespecyficznej AKM-owej neutralności jest angażująco i energicznie ponieważ bez zbędnego koloryzowania możemy mieć wgląd w każdą płaszczyznę holografii. Dźwięki swoją potęgą, wielkością i precyzją atakują od góry, po skosach i niemal za uchem, gasnąc gdzieś heeen, przed nami... No nie mogę się tego nasłuchać - przepiękne wysterowanie. W trakcie zabaw zauważyłem również, że na zwiększenie frajdy wpłynęła także zmiana w FT5 padów skórzanych (punktowość, zwartość) na welur, który złagodził brzmienie, otwierając scenę, nadal jednak serwując łatwostrawną ilość ostrości w górnych zakresach. I tak mi się wydaje, że chyba teraz pozostanę właśnie przy nich + obniżę zakresy 14-20k o ten jeden, dwa punkty. Będzie to wystarczające aby zachować jeszcze odrobinę tej techniczności i zlikwidować nadmierną krystaliczność w bardziej złożonych utworach. Narzuca to więc wniosek, że posiadając słuchawki o cieplejszym charakterze łatwiej osiągniesz synergię aniżeli na jasnych i technicznych modelach. Warto jednak poczekać aż egzemplarze testowe popracują trochę, nabiorą mocy urzędowej i wtedy pokażą pełen wachlarz możliwości. ... A tymczasem myślę co by było gdybym walnął im jeszcze pięćdziesiąteczkę 😉 EDIT: Ach, zapomniałbym - Q15 potrafi spokojnie pociągnąć wspomniane FT5 również na najniższym wzmocnieniu! Aktualnie jestem na "LOW" z potencjometrem 55/120 i absolutnie nie czuję, że czegokolwiek mi brakuje 🥰 Jest łagodniej, przystępniej, bardziej do wieczornego słuchania. "MEDIUM" więc zalecam aby odsłonić większą energiczność, kontur oraz zaznaczyć scenę.
  3. Na szybko: jeśli łamiesz się nad zakupem i uważasz się za amatora chipsetów AKM, pierwszy kontakt z Q15 może zdecydowanie spotkać się z pewną dozą zaskoczenia. Dotychczas przyzwyczajony/a do miękkiego, otulającego, naturalnego brzmienia, które lekko faworyzowało średnicę i jej górny zakres, zapewne pierwsze co przyjdzie Ci do głowy to „cholercia, AKM przybił piątkę z ESS”. DAC zachowuje część atrybutów charakterystycznej prezentacji jednakże oprócz bycia lekko-ciepło neutralnym, dodaje teraz zauważalną dozę jasności w górze pasma, które odsłania ukryte szczegóły oraz scenę, potrafiącą wprowadzić posiadany przeze mnie model K7 w nieśmiałość. A ta ma czym się pochwalić: podłączenie do systemu FiiO FT5 na skórzanych padach nagle podwyższyło sufit oraz zauważalnie podniosło poprzeczkę pod kątem separacji i holografii. Niewymuszonej, w żaden sposób wyżyłowanej, a wręcz pozwalającej na sprawne i satysfakcjonujące rozróżnienie położenia źródeł dźwięku. Słuchawki, zyskały na tym mariażu przestrzeń praktycznie w każdym kierunku gdzie moim zdecydowanym faworytem jest głębokość sceny (Woodkid "Goliath"). Bas jest nienachalny w ataku, nierozdmuchany w subie i znający swoje miejsce – w sposób kulturalny i jakościowy odseparowuje się od reszty sceny, pozwalając doświadczać poszczególnych warstw instrumentalnych (Corre „Rituals”). Średnica kontynuuje liniowość prezentacji z lekkim dociepleniem; przedstawia instrumenty smyczkowe ze świetnym doświetleniem oraz wiernością zaś w przypadku solówek fortepianowych przeciąga wygasające dźwięki klawiszy niemal w nieskończoność (Max Richter „Spring 1” oraz „Leo” Ludovico Einaudi). Jeśli chodzi o górę, to wiem, że recenzowanie nowo wyjętego z pudełka urządzenia nie jest zbytnio miarodajne, ale na chwilę obecną sygnatura słuchawek podłączonych do systemu i ich z natury łagodny charakter, niespotykany za często w planarach, zostały w dość nieoczekiwany i niezbyt przyjemny sposób przełamane właśnie podciągnięciem zakresu tego pasma, co objawia się np. agresywniejszym odwzorowywaniem talerzy perkusyjnych. Energiczne uderzenia, szczególnie w utworach skoncentrowanych właśnie na perkusji są ziarniste i niekontrolowane, natomiast „s-ki” bądź charakterystyczne tembry żeńskich wokalistek (Babymetal, Taylor Swift), słyszalne są moim zdaniem zbyt krystalicznie i z szorstką krawędzią. Jak na razie wyjątkiem pod kątem tego pierwszego to „Sultans of Swing” by Dire Straits choć i tak wyczuwalne jest „gorąco” prezentacji i szum w uszach po kolejnej dłuższej sesji odsłuchowej. Mam nadzieję, że efekt ten wyrobi się w trakcie wygrzewania układu, a jeśli nie… wbudowany PEQ z predefiniowanymi ustawieniami oraz trzema programowalnymi przez Użytkownika slotami stanie się niezbędny. W przypadku FT5-tek spróbuję również z dołączonymi welurowymi padami, ponieważ z obycia z nimi wiem, że one również dość znacznie uspokajały brzmienie. Podsumowując, na razie jestem pod wrażeniem poziomu prezentacji, holografii i subtelnego wyciągania szczegółów przez to maleństwo. Tylko. Troszkę brakuje mi ataku basu, ale taka natura neutralnego strojenia. Zdecydowaną łyżką dziegciu jest góra, która dla mnie jak na razie jest do poprawki w korektorze na przyszłość jeśli nie ułoży się w procesie wygrzewania. I coś jeszcze, co nieczęsto zdarzyło mi się doświadczać w przypadku innych DACów: Q15 ma specyficzną zdolność do przekazania Odbiorcy z miejsca charakterystyki podłączonych słuchawek. Jeśli więc tak jak ja, podłączysz do niego przetworniki strojone w „U”, od razu stanie się to zauważalne. Nadal będzie czarować i działać na zmysły, ale przy okazji będziesz wiedzieć z czym masz do czynienia. … Mówią w Internetach, że omawiany tutaj model to młodszy brat K9 AKM, posiadający ten sam układ, który otrzymał już z miejsca miano „Q15 na sterydach”. Patrząc na powyższe wynurzenia chyba wiem co je odróżnia, bo jak zwykle nie można mieć wszystkiego w danym przedziale cenowym i zapewne oprócz dodania modułu THX, sygnatura została tam doszlifowana na skrajach czyli rejonach, na których w tym przypadku Piętnastka została potraktowana inaczej/neutralniej. Gorzej? Poczekamy, zobaczymy... P.S.: Odsłuch przeprowadzony na wzmocnieniu Medium oraz potencjometrze 50/120, także jak widać, mając do dyspozycji pozostałe dwa tryby oraz jeszcze jeden aktywujący się po podłączeniu do odpowiednio wydajnego zasilacza z PowerDelivery, staje się pewnym, że napędzi większość wymagających słuchawek.
  4. @kurop znów w natarciu... Tym razem, skubaniec, obrał inną taktykę... Przychodzisz do sklepu na odsłuch tego pizdryka, ale gdy rozkładasz się ze swoim kramem, spokój pomieszczenia zakłóca (?) pewna... hmm, dość ekspresywna postać. Gospodarz przybytku postanawia więc ugościć naszą dwójkę czymś mokrym i orzeźwiającym. Kubeczki napełnione, cola trochę dziwnie smakuje (zjełczała?), ale rozmowa się klei, pojawiają się fajne tematy i lepsze samopoczucie przy piąteczku... Mija godzina, trzeba się zwijać i wtedy "ktokolwiek widział, ktokolwiek wie" - nagle znajduję się pod domem, nie pamiętając całej drogi powrotnej... Na miejscu rozpakowuję plecak i moim oczom ukazuje się to to: Nowe, zafoliowane... Co jest? Mózg próbuje przeprocesować co zmysł wzroku próbuje mu przekazać. Sprawdzam stan konta, widząc pozostałości po finansowym wirze, który spustoszył to miejsce comiesięcznej rozpaczy... Dlatego przestrzegam: każdy serwowany trunek polecam traktować z dozą ostrożności! Jemu nie wolno ufać - nawet gdy da wodę! A tak na poważnie, to mimo bardzo krótkiego jak na mnie odsłuchu w dniach wcześniejszych, postanowiłem niemal na ślepo powierzyć uszy temu ustrojstwu. To co do tej pory mi zaprezentował egzemplarz testowy jest dość kuriozalne i zaskakujące, ponieważ FiiO tym chipsetem AKM odbiega dość znacząco swoją nową wizją "Velvet Sound" od tego co do tej pory prezentowało w OG M11 czy K7, choć oczywiście to zupełnie inne generacje. Niemniej jednak ciekaw jestem dalszych odczuć i wrażeń przy zbliżających się niewątpliwie godzinach utworów testowych.
  5. gucio-chan

    Fiio FT5

    @Dirian Mówisz, że nie bawiłeś się w EQ... Polecam presety z bazy oratory1990 - jest tam rozpiska częstotliwości do zmiany zarówno dla padów welurowych jak i "skórzanych". Po zmianach bas i ciepło nie kładą się już kołderką na brzmieniu, pierwszy plan staje się wyeksponowany, a scena napowietrzona. Bawiąc się tym sposobem odsłaniamy jednakże lekko planarową ostrość w górze, co raczej było nieuniknione... ale poprzez wskazówki na arkuszu możemy dopasować kluczowe zakresy pod swoje gusta. Z każdym dniem coraz bardziej jestem ich fanem... jednocześnie powstrzymując się od chęci zmiany FiiO K7 na K9-tkę jako główne źródło.🤪
  6. gucio-chan

    Fiio FT5

    @uznam - potwierdzam: 2x 3.5 mm mono (z jednym wydzielonym polem), akceptowalna przez gniazdo średnica korpusu wtyczki to około 9 mm więc większość kabli się zmieści. Także ten... "wszyscy mają Mambę - mam i ja" Co rzuciło mi się od razu w porównaniu do pierwszej serii jaką mieliśmy okazję gościć w naszym kraju to pałąk, który ma odczuwalnie większą siłę docisku. Poprzednio całość wygodnie leżała na głowie, bez tego "imadła" - minusem było to, że przy energiczniejszym poruszeniu słuchawki lubiły się przemieścić. Aktualnie siedzą jak przyspawane, co dla jednych może być zaletą a dla drugich udręką, nie oszukujmy się. Jeśli zatem coś nie przypasuje, pozostaje trochę je rozciągnąć, nakładając na fabryczne pudełko Druga sprawa to pady (welurowe) - zdziwiło mnie, że po założeniu uszy wygodnie się w nie zagłębiły co nie zdarzyło mi się za pierwszym razem. Nie wiem: różnica w ostatecznym wykonaniu czy rzeczywiście odrobinę je poszerzyli w odpowiedzi na utyskiwania Użytkowników z HedFaja..? Faktem jest, że nadawały się do użytku prosto z pudełka bez dwu- trzygodzinnego układania i poprawiania, aż gąbka pamięciowa w końcu zajarzyła o co mi chodzi. Ogólnie wygodniej jak na moje średniej wielkości uszy.
  7. gucio-chan

    Fiio FT5

    Miałem na trochę, posłuchałem... Z mojej perspektywy mogę powiedzieć tylko tyle, że FT5 za odpowiednio więcej przewyższa Sundarę, którą również posiadam, ale trzeba wziąć pod uwagę, że te dwa modele reprezentują odmienne podejście do prezentacji dźwięku. Choć Sundara jest jasna i przez to bardziej rozdzielcza, po podłączeniu do niewłaściwego sprzętu ma tendencję do bolesnego iskrzenia w wyższych partiach z towarzyszeniem sybilantów i szorstkości - w moim przypadku jest to Fiio K7, ponieważ tego typu planary nie czują się komfortowo z przetwornikami THX AAA. To w mojej klasyfikacji umieszcza Sundarę w sekcji słuchawek, które są dobre tylko w określonych gatunkach i na określonych urządzeniach co nie czyni ich wyjątkowo uniwersalnymi. FT5 są bardziej wszechstronne dzięki swojemu „zrelaksowanemu”, ale wciąż technicznemu strojeniu, które swoją barwą brzmienia mogą poinformować Cię, czy są kompatybilne z danym źródłem (które w większości przypadków będzie kompatybilne). Przydarzyło mi się to, gdy podłączyłem je do Fiio K9 – owszem, stały się masywne i świetne brzmieniowo niż na K7, ale mimo to udało mi się usłyszeć ten kliniczny napowietrzony syk, charakterystyczny dla przetworników Sabre. Nie są więc całkowicie uspokojone i nadal potrafią wychwycić mikrodetale co jest bardzo in plus. Moje pierwsze wrażenia były bardzo zaskakujące – nawet dla mnie, bo zaraz po ich założeniu i rozpoczęciu odtwarzania muzyki po prostu przeszedłem z nimi do porządku dziennego. Nie chcąc podawać kolejnego popisowego brzmienia ze szczytami i spadkami tu i ówdzie przetworniki powitały mnie nieco ciemną, ale ciepłą barwą, którą dopełniły organiczne wysokie tony i naturalna prezentacja. To wszystko dosłownie mnie przytuliło i sprawiło, że doświadczyłem mojej biblioteki muzycznej w bardzo wygodny (?) sposób. Muszę przyznać, że byłem od razu przygotowany na krytyczny odsłuch i wyłapywanie mankamentów, ale ostatecznie po prostu cieszyłem się tym, co słyszę. I to też dało mi do myślenia… że jakiś czas temu miałem już BARDZO podobne słuchawki na testach. Jasne, nie były dokładnie takie same w brzmieniu jak FT5, ale gdybym tylko mógł trochę pobawić się korektorem… I kiedy zamieniłem pady welurowe na skórzane, a scena dźwiękowa stała się jaśniejsza i bogatsza w szczegóły, wszystko wskoczyło na miejsce… Trochę bardziej zdefiniowany niższy zakres ze szczyptą subbasu… trochę bardziej wysunięta do przodu średnica… i trochę więcej powietrza w górnym obszarze… i mamy ulepszone i wreszcie organiczne Meze Lyric. Wiem, że być może to wyolbrzymiam - sam również nie jestem do końca pewien i nie mogę się doczekać, aby dokonać tego porównania 1:1, kiedy oba modele będą u Kuropa, ale jestem pod ogromnym wrażeniem tego, co Fiio udało się zaserwować na ogólnoświatowy rynek za ułamek kosztów jakie zwykle wydaje się na słuchawki zarezerwowane dla osób z zasobniejszymi portfelami. I kiedy minął czas pierwszych zachwytów, zacząłem eksperymentować… K9, jak powyżej, dało mi masywną i bardzo imponującą scenę dźwiękową ze świetną rozdzielczością, K7 trochę słabszą, ale wciąż przyjemną prezentację… Z kolei HipDac 2 dodał im więcej energii dzięki wypchnięciu środka pasma do przodu, ale kosztem lekko podbitego obszaru sopranu, co od razu zostało dostrzeżone przez uszy i zdeterminowało do ograniczenia słuchania bardziej złożonych utworów. Fiio KA13 również zaprezentował niezły poziom (to niesamowite, że to maleństwo potrafi je w pełni rozpędzić bez żadnego wysiłku) ponieważ z tym puzderkiem otrzymałem całkowicie liniową charakterystykę: bardzo dobrze kontrolowany dół i – duże zaskoczenie – świetnie odsłoniętą strukturę basu (końcowa część „Giorgio by Moroder” Daft Punk) bez wypychania średniego zakresu, jak to zwykle ma miejsce w przypadku innych DAC-ów. Średnica jest nadal nieco cofnięta do czasu, aż piosenka nie pozwoli być bardziej bezpośrednia; umiarkowanie przejrzysta i bogata w szczegóły bez sztucznych podbarwień, podczas gdy wyższe częstotliwości są nieco bardziej podkreślone i z wystarczającym blaskiem (Amy Winehouse „Back to Black”), ale FT5 wciąż udaje się utrzymać je na dystans. Ogólna scena dźwiękowa z kształtu elipsoidalnego z wyraźną separacją stereo stała się bardziej sferyczna i grająca z głowy. Źródła dźwięku również nadal pojawiają się w naturalny sposób, bez nadmiernego eksponowania w określonych miejscach. Oczywiście nie mówimy tutaj o rozległej przestrzeni i oszałamiającej rozdzielczości, ale wystarczy, aby poczuć głębię, jednocześnie będąc intymną, przytulną, a z drugiej strony w pełni rozrywkową (Queen „Another One Bites the Dust”). Boże, dlaczego tak mi się to podoba?.. Jest jednak jeden mały minus – FT5 w połączeniu z KA13 w trybie stacjonarnym emituje delikatnie słyszalny szum przy większej głośności w utworach z cichymi fragmentami. Nie jest to zbyt uciążliwe, powiem więcej - jak na mój gust to jest nawet intrygujące. Nadaje bowiem określonej muzyce trochę tego analogowego charakteru. Na IEM-ach 13-tka po wyłączeniu Desktop Mode tego szumu już nie generuje (albo po prostu może nie mam wystarczająco czułych słuchawek?). … ze wszystkimi wymienionymi powyżej FT5 prezentowało inną twarz, ale w żadnej z tych konkretnych sytuacji nie byłem w stanie totalnego „nie” w stosunku do tego, co słyszę. Są bardzo wyrozumiałe i niezmienne, jeśli chodzi o wybrane źródło, ale w zależności od gustu od razu można zauważyć, czy dźwięk jest dla Ciebie odpowiedni - w końcu wciąż można go w końcu dostroić, zmieniając pady. Dla mnie AKM to sposób na zrelaksowaną, naturalną prezentację i dynamikę, gdy zdecydujesz się posłuchać bardziej rozrywkowych piosenek. Burr-Brown też potrafił zdziałać cuda, ale myślę, że prawdziwa zabawa rozpocznie się w przypadku bardziej zaawansowanych modeli Producenta. Nie wiem, czy moje gadanie było pomocne, czy po prostu narobiłem więcej szumu, ale… mnie te słuchawki kupiły. Pokazują w nienachalny sposób, że nie muszę mieć zawsze tony detali rzucanych na twarz. Zamiast tego czerpałem przyjemność z prostego, ale satysfakcjonującego i barwnego dźwięku. I tak, są to zdecydowanie słuchawki, które pozwolą w pewnym sensie odkryć na nowo swoje ulubione utwory.
  8. Cóż, jak to w tym hobby bywa - coś się spodoba by za chwilę coś mogło spodobać się bardziej... Także drogą eliminacji pod młotek idą: Hifiman Sundara - zakupione na początku sierpnia tego roku u kuropa we wrocławskim MP3Store. Egzemplarz z 27.02. jak podano na pudełku. Znikome ślady użytkowania na regulacji, nauszniki czyste, całość praktycznie nówka. Pedant ze mnie. Cały komplet z nowym, elastycznym kablem (bardzo krótko używanym), stojakiem, gąbkami itd. chciałbym odstąpić za 1000 zł z wliczoną przesyłką InPost. Jeśli masz odwagę się targować - zapraszam choć raczej nie ma czego Kabel 6,35/3,5 stereo do powyższych Hifimanów i nie tylko. Wykonanie Praedo z tutejszego forum. Ślicznie i solidnie zaplecione 8 żył wyj*bolitowej miedzi 7N, które lekko ocieplają brzmienie, niwelując męczącą mnie iskrę w górze pasma. Wtyczki Neutrik/Amphenol. Długość trochę ponad 2 metry. Za tego ptysia poprosiłbym 800 zł z wliczoną przesyłką. Zapraszam serdecznie.
  9. Także pobyłem, posłuchałem - większych niespodzianek czy eargasmowych odczuć nie było, ale spodziewałem się tego zważywszy, że na wcześniejszym "sklepowym" micie było ich dla mnie aż nadto, co zapewne niektórzy mogli z powodzeniem zauważyć... - pozytywnie zaskoczył mnie model PARA od Moondrop - niby tego basu mniej, jaśniej w górnych pasmach, ale jednak nadal komfortowo, łagodnie, bez żyletek (ale na Fiio K7 to praktycznie każde słuchawki takie są ) dość przestrzennie. Wiem, że próbowałem ich na innych, zapewne grubszych od fabrycznych, padach, ale czuć, że po Venus projektanci wzięli sobie do serca uwagi, że droższy brat niezbyt dobrze dociskał się do czaszki. PARA otrzymała również inny mechanizm regulacji paska ciemieniowego, co również przyjąłem z aprobatą. Mniejsza awaryjność (?), to się chwali - wybaczcie brak nazwy modelu (jeśli ktoś pamięta, podmienię w poście)... te fikuśne AUNE - spędziłem dłuższy czas na kilku utworach testowych, ale już od samego początku towarzyszyło mi dziwne poczucie, że średnica w nich nie była zbyt rozciągnięta. Dawała wrażenie jakbym słuchał różnego rodzaju kapel pod zadaszeniem przez co przestrzeń góra-dół nie była wystarczająco napowietrzona. Rozumiem, że komuś takie brzmienie odpowiada - szanuję, jednakże dla mnie jakoś... no lubię większą przestrzeń, no... - z czopków: Acoustune HS1750CU - zawód na całej linii. Może konstrukcyjnie się wyróżniają, ale potem jest tylko gorzej: od autorskiego gniazda MMCX, po nijaki kabel, na brzmieniu kończąc. W zestawie nie było kabla zbalansowanego, choć nie wiem czy to by je uratowało, ponieważ na SE nie zaprezentowały jakoś przekonującego i zarysowanego dźwięku. Wszystko co prawda było na miejscu, ale było... bezpłciowe, jak praedo trafnie określił "pastelowe"... - nowości od Campfire Audio - miło było zauważyć, że w tej linii postawiono na ergonomię słuchawek, które swoim CIEMowym profilem wspaniale aplikowały się do ucha. Dodajmy do tego świetny płaski kabel i nietuzinkowe opakowanie i banan na twarzy gotowy. Jedno co muszę zarzucić to dziwne podejście do kwestii linii basu, ponieważ w zależności od modelu było go od niewyobrażalnie dużej ilości, co powodowało jego przelewanie się na całą scenę, do stonowanego i nieprzekonującego pod kątem tekstury. Klasyfikacja na szybko z tej czwórki (od posiadających najwięcej niskich tonów): Ponderosa-Cascara-Bonneville-Supermoon. W osobistej klasyfikacji Supermoon wybrałbym dla czegoś pokroju krytyczno-casualowego odsłuchu, natomiast Bonneville dałyby satysfakcjonującą dawkę funu do słuchanego repertuaru. - Sennheiser HD800 na customowym 6-żyłowym (?) kablu a'la landrynka... Eee... albo lepiej nie będę zaczynać Może po prostu nie trafiłem na synergiczny sprzęt..? Dzięki wielkie @Corvin74 za udostępnienie miejsca na spotkanie👍 Od siebie do listy testowych utworów dorzucę poniższe - to tylko kilka z wielu, ale to najczęściej na nich bazuję podczas sprawdzania podstawowych atrybutów słuchawek: Yosi Horikawa - Letter Corre - Rituals Daft Punk - Giorgio by Moroder Christina Aguilera - Bound to You RADWIMPS - 決意〜旅立ち (Suzume no Tojimari Soundtrack - dla ułatwienia: 17 utwór na liście) Bon Iver - Holocene Max Richter - Spring 1 (koniecznie z albumu Vivaldi, The Four Seasons z 2012 r.) LP - Muddy Waters Novo Amor - na zmianę Opaline i Carry You
  10. Wiem, że zapisy zakończone, ale… I’ll just scooch by the nearest free wall to not disturb anyone…😉 Jeśli ktoś z Szanownego Grona mógłby przytargać Ifi HipDac 2 - byłbym bardzo wdzięczny. Najwyżej zaszyję się w kąciku degustacyjnym.
  11. @Kuba_622 Bystre oko wszystko dostrzeże - brawo. Tak, to HS18... Jak również na IDUNie… i na S12-tce…😄 Szczerze powiedziawszy fascynacja tym modelem końcówek zaczęła się od FiiO FW5 gdzie do zestawu dorzucono ich komplet. Spróbowałem ich z ciekawości ponieważ praktycznie od chwili zakupu FH7, dokonywałem wszelkich modyfikacji aby pozbyć się ich męczącej iskry (ci co je mieli/mają, wiedzą o co chodzi): najpierw filterki, następnie kabel… ale nadal nie mogłem osiągnąć zadowalającego efektu, nawet z dołączonymi do zestawu tipsami Producenta oraz SpinFit. Owszem, CP-145 poprawiały obrazowanie, ale odbywało się to kosztem nadmiernej krystaliczności. I jakież było moje zdziwienie, kiedy to właśnie te tipsy, swoją drogą polecane w materiałach prasowych do FH7, osiągnęły to na co czekałem od tak dawna. Owszem, niższe tony trochę bardziej się pogłębiły i zaokrągliły, ale góra wreszcie stała się taką jaka powinna być. Nie trzeba zgadywać, że następnym co zrobiłem to rzuciłem się na sklep FiiO na Ali i wziąłem dwa zestawy, które swoją drogą są bardzo opłacalne, ponieważ w jednym pudełku zawarte są dwa komplety w trzech rozmiarach. Nooo i coś czuję, że w przyszłości chyba jeszcze dorzucę sobie kilka, bo bardzo się polubiliśmy. Budową są podobne do SpinFitów, ale nie mają ich patentowanego przegubu, poza tym kołnierz wewnętrzny jest niemal takiej samej długości i kończy się równo z kołnierzem. Całość jest niższa w profilu o jakiś milimetr, kanał zauważalnie szerszy i w przeciwieństwie do CP-145 nie mają tego kulistego kształtu - w zamian za to rozchodzą się po skosie na zewnątrz. W bezpośrednim porównaniu HS18 moim zdaniem wygrywają pod kątem wygody, ponieważ silikon jest delikatniejszy i wygodniejszy. Minusem jest ich tendencja do odkształcania się przez co czasem zbyt głęboka aplikacja może pogorszyć jakość dźwięku. Ale wystarczy odrobina wyczucia, odpowiedni rozmiar i wtedy pokażą na co je stać. Drugim z minusów jest stosunkowo szybkie rozciąganie się tulejki nakładanej na szerszy falowód i „pocenie się” materiału użytego w tej części po dłuższym okresie nieużywania, co w moim mniemaniu raczej wskazuje, że silikon tam użyty nie jest wyjątkowej jakości... Niemniej jednak jeśli posiadasz IEMy o węższej tulejce, powinny długo służyć🙂
  12. @Spawn Tak jakoś wyszło. Zacząłem trochę niepewnie, ale wraz z każdym zauważonym szczegółem, tekst zaczął niekontrolowanie się rozrastać, nooo i… stało się. IEMy jeszcze przez jakiś czas będą w moim posiadaniu ponieważ nie mam jak ich oddać, także w razie dodatkowych pytań oczywiście służę pomocą🙂
  13. Moondrop KATO Powiem krótko: lubię produkty Moondrop. Głównie z racji tego, że praktycznie każde zetknięcie z produktami tej firmy wiązało się z przemyślaną technologicznie i atrakcyjną wizualnie konstrukcją oraz czarującą ucho barwą dźwięku. To wszystko zamieszczone dodatkowo w piękne opakowanie dopełniało szczęścia estety. Przez dłuższy czas, będąc szczęśliwym posiadaczem modelu Starfield (piękne!) poczułem, że nadszedł czas aby podnieść poprzeczkę i zobaczyć co jeszcze można ulepszyć i wydobyć z wysłużonego dynamika. Dlatego korzystając z okazji i uprzejmości filii MP3Store mieszczącej się na ul. gen. Madalińskiego 15A/LU10 we Wrocławiu, tym razem w moje ręce trafiły słuchawki, które niemal od dnia premiery zaintrygowały mnie ciepłym przyjęciem ze strony zagranicznego środowiska amatorów dobrego brzmienia. A że teraz KATO, bo o nich mowa, są już dostępne w polskiej sprzedaży ponieważ wspomniana firma stała się dystrybutorem marki na Polskę, można mieć pewność, że produkty Moondrop będą teraz jeszcze łatwiej dostępne dla rodzimych melomanów. Poniższym tekstem postaram się przybliżyć ten model i być może sprawić, że zyska on swoich zwolenników, zmęczonych jakże nużącymi poszukiwaniami tego „złotego środka”, który czasem spędza sen z powiek. Gotowi? No to jedziemy. Zaczynając od konkretów: Moondrop to popularna chińska marka przenośnego sprzętu audio, która w chwili pojawienia się w 2015 roku była małym studiem prowadzonym przez kilku zapalonych inżynierów-entuzjastów, koncentrujących się na produktach takich jak słuchawki, urządzenia DAC/AMP czy okablowanie. Pierwszym wyprodukowanym przez firmę modelem był VX, będący słuchawką douszną jednakże nie spotkał się on ze znacząco pozytywnym odbiorem. Wyciągając wnioski i wciąż doskonaląc technologie już dwa lata później modelem „Liebesleid” utwierdzili środowisko przenośnego audio, że potrafią w słuchawki i to te z gatunku premium, mając na uwadze metalową konstrukcję i ekskluzywne wykończenie. A potem… potem zaczęło się robić coraz ciekawiej gdy reszta rynku rozpoczęła szturm na obecnie najbardziej znaną konstrukcję over-the-ear IEM. Moondrop odpowiedział na wstępie kilkoma modelami: serią "KANAS", "Blessing", "A8" czy "Reference". I to był strzał w dziesiątkę, który doprowadził firmę do obecnej pozycji, wyróżniającej się ciągłym ulepszaniem zastosowanych rozwiązań, przykładaniem dużej wagi do opinii, uwag i gustów użytkowników oraz z każdym kolejnym modelem czy kolaboracjami z Youtuberem Crinacle (model Blessing Dusk) naciskiem na jeszcze lepsze doznania odsłuchowe. A wszystko to zapakowane w stylową i ponadczasowo wyglądającą konstrukcję. Moondrop KXXS będący jednym z ówczesnych flagowych modeli Producenta, który został wyposażony w 10-milimetrowy przetwornik dynamiczny z kompozytową membraną DLC (Diamond Like Carbon) jest bezpośrednim protoplastą KATO. Kontynuując spuściznę, dokonano ulepszeń estetycznych oraz konstrukcyjnych i tak recenzowany model, oprócz odświeżonego wyglądu samych słuchawek, skrywa w sobie zupełnie nowy superliniowy przetwornik dynamiczny o średnicy 10 mm wykonany w technologii ultraliniowej (ULT), który również posiada membranę DLC jednakże jest to już jej trzecia generacja. Kolejną nowością jest tak zwana "technologia metalurgii proszków MIM", która przy zastosowaniu specjalnej metody odlewu, oprócz możliwości uzyskania trójwymiarowego wyglądu obudowy pozwoliła na poprawę jakości dźwięku poprzez tłumienie tzw. fal stojących dzięki pozostawieniu nieregularnej powierzchni wnętrza słuchawki. Nie będę się tutaj bardziej zagłębiać w szczegóły jednakże jeżeli należysz do tego ekscentrycznego grona geeków dla których oprócz brzmienia ważne jest również zrozumienie działania „tego wsadzonego w ucho ustrojstwa” – zapraszam na oficjalną stronę Producenta: https://moondroplab.com/en/products/kato Przechodząc do rozpakowania zawartości pudełka potwierdziłem wcześniejsze stwierdzenie, że sposób prezentacji produktu w wykonaniu a’la Moondrop jest po prostu ładny, estetyczny i dający wrażenie obcowania z o wiele droższym produktem. Płaskie, kwadratowe, przywodzące na myśl bombonierkę pudełko osłonięto tekturową nasuwką, którą od frontu zdobi śliczna waifu, logo producenta oraz nazwa modelu. Tył to już technologiczny żargon przedstawiający budowę przetwornika oraz samej słuchawki wraz z wymienioną specyfikacją techniczną i wykresem częstotliwości. Na dolnej ściance właściwego pudełka znajdziemy natomiast wersję wykończenia (w tym przypadku Matte Grey), kody kreskowe produktu i – co ciekawe – numeru seryjnego kabla. Po zdjęciu obwoluty naszym oczom ukazują się łączące się magnetycznie, wykonane z czarnego wzmocnionego kredowego papieru skrzydełka, na których wybito srebrnym pigmentem nazwę modelu. W moim egzemplarzu orientacja liter trochę się rozjechała jednakże nie zepsuło to pierwszego wrażenia. Z chwilą otwarcia i usunięcia na bok sztywnej osłonki przedstawiającej z jednej strony artystyczny kolaż srebrnych linii i figur formujących bryłę słuchawki z drugiej zaś krótką instrukcję montażu z kablem, naszym oczom ukazuje się wnętrze pudełka, które skrywa cały zestaw, estetycznie rozmieszczony w trzech dedykowanych przegródkach i zawierający: - etui transportowe z zamknięciem magnetycznym - słuchawki Moondrop KATO - odłączany kabel z wtyczką 2-pin 0.78 mm - przezroczysty organizer zawierający łącznie 6 par wkładek w tym 3 pary silikonowych Moondrop Spring Tips (S, M, L) i 3 pary pianek T41 (S, M, L) - zamszową, ściąganą na sznurek torebkę a w niej parę wymiennych falowodów z mosiądzu, osadzonych w dedykowanej blaszce-organizerze z logo firmy oraz - papierologię: kartę gwarancyjną, instrukcję obsługi produktu, kartę z odnośnikami do mediów społecznościowych, certyfikat kontroli jakości i pocztówkę z waifu z obwoluty pudełka. Czy jest to bogaty zestaw? Na pewno nie przepełniony ogromną ilością opcji, która potrafi zawrócić w głowie. W moim mniemaniu jest to raczej przemyślane posunięcie pod tytułem: „jesteśmy pewni przekazanej Ci jakości więc wręczamy tylko to co niezbędne do cieszenia się Twoimi nowymi IEMami”. I to wystarczy. Dlatego po wydobyciu wszystkiego na światło dzienne, dopasowaniu słuchawek pod indywidualne gusta i przy okazjonalnym umieszczeniu ich w świetnie wykonanym, sztywnym, ciemnoniebieskim etui nagle zdajemy sobie sprawę, że to w prostocie tkwi przyjemność posiadania takiego jak ten produktu. Dobrze, zajmijmy się omówieniem samych IEMów. I nad tym można zasiąść na trochę dłużej ponieważ uważam, że KATO w bardzo udany sposób kontynuują design modelu KXXS. Tym razem jednak delikatnie zaznaczone krzywizny kopułki zostały zastąpione odważniejszym trójkątnym fasetowaniem, które nawet mimo matowego wykończenia świetnie załamuje światłocień, nadając dodatkowego futurystycznego efektu. Przy bliższym przyjrzeniu się można także zauważyć dodatkowy szczegół, który mile połechce ośrodek estetyki i przywiązania do szczegółów – w umieszczonym na dolnym załamaniu logo KATO z opisem "Moondrop Presents" w wypełnionej literze O widnieją oznaczenia L i R wskazujące na strony aplikacji. Producent pierwotnie rozpoczął produkcję modelu w wersji Mirror Silver wyróżniającej się ręcznie szlifowanym wykończeniem oraz omawianą matową. Rok temu zaprezentowano natomiast kolejny wariant: Dark Blue, której wypolerowana na lustro powierzchnia została w procesie próżniowego PVD powleczona ciemnobłękitną warstwą tytanu. Wersja ta wyróżnia się obwolutą przedstawiającą inną waifu, ale poza tym jest to ten sam model o identycznym strojeniu i wyposażeniu. Wewnętrzna powierzchnia obudowy kontynuująca unikalne nieregularne poligonowe kształty została opatrzona dwoma otworami – jeden do usuwania nadwyżki powietrza z komory, drugi do regulacji ciśnienia w kanale słuchowym – oraz systemem wykręcanych w całości falowodów zakończonych dla lepszego chwytu moletowanym kołnierzem. Po ich usunięciu można zauważyć we wnętrzu osadzony w konstrukcji przetwornik ULT. W górnej części obudowy natomiast znajduje się zagłębione złącze żeńskie 2-pin 0,78 mm, które zapewnia ciasne i bezpieczne dopasowanie. Przyznam się szczerze, że podczas pobieżnego przeglądu akcesoriów wspomniane tulejki falowodów skradły dużą część mojej uwagi kiedy zauważyłem brak różnic w budowie siatki filtra, bo przecież zwyczajowo to tam po odpowiednich zmianach konstrukcyjnych czy użyciu materiałów tłumiących dzieje się magia subtelnej zmiany dźwięku. Jak się później okazało, szybki rzut okiem na stronę Producenta uświadomił mi zamysł jaki przyświecał temu rozwiązaniu: otóż w trakcie procesu projektowania zauważono, iż w zależności od użytych do produkcji metali konstrukcja nadaje każdorazowo inne brzmienie. Podążając torem badań, zamiast modyfikacji filtra zdecydowano się ostatecznie na całościowo wymienne tulejki, których rezonacja pozwoliła łatwym sposobem na uzyskanie niemal takiego samego zadowalającego i różniącego się od siebie efektu sonicznego. Genialne. Nie wspomnę również o aspekcie swoistej poręczności – większy wykręcany element był dla mnie swoistym powiewem świeżości w stosunku do dotychczas posiadanych FiiO FH7 w których zastosowany system wymiennych filterków był nieustannie zagrożony upierdliwą wręcz łatwością zgubienia tej części (tak, to się również tyczy załączonego etui-pigułki). Podsumowując uważam, że słuchawki zostały bardzo solidnie i ergonomicznie wykonane: może nie wypełniają w całości wnętrza ucha, ale to tylko plusuje pod kątem komfortu, biorąc pod uwagę kanciastą budowę, której krawędzie i tak nie są ostre, a matowa powierzchnia jest przyjemna w kontakcie ze skórą. Waga (12.8 g z końcówką) w porównaniu do lżejszych Moondrop Starfield (10.6 g) nie jest paradoksalnie zbyt odczuwalna podczas dłuższych odsłuchów – w szczególności przy konstrukcji OTE oraz dość głębokiej aplikacji, wspomaganej dodatkowo przez załączone silikonowe końcówki. Posiadają one przyjemnie delikatną, lepką strukturę, która pewnie osadza je w kanałach uszu, zapewniając wytłumienie dźwięków otoczenia na poziomie około 60-70%. W ogóle uważam, że Spring Tips powinien wypróbować każdy szanujący się użytkownik IEMów, choćby poprzez zakup „dla jaj” modelu CHU, który ma je na wyposażeniu, aby wyrobić sobie o nich zdanie, a zapewniam, że będzie ono tylko pozytywne. Podczas ich zakładania na słuchawki zauważyłem dodatkowo, że wewnętrzna budowa kołnierza pokrywa się konstrukcyjnie z wypukłym zakończeniem falowodu, który pewnie zatrzymuje końcówki na miejscu. W ten sposób nawet w przypadku rozciągnięcia uniemożliwi on ich przemieszczanie się, bądź co gorsza, pozostawienie tam gdzie być nie powinny po zakończeniu odsłuchów. Jeśli chodzi o rozmiar, jest on odrobinę zaniżony więc jeśli do chwili obecnej stosowałeś/łaś końcówki innych producentów w rozmiarze S, warto sięgnąć po M itd. Jedynym zgrzytem jaki zauważyłem jest spasowanie konstrukcji – w otrzymanej parze przy bliższym spojrzeniu widoczne jest nierówne ułożenie korpusu względem kopułki wzdłuż górnej krawędzi, co psuje efekt ciągłości zaaplikowanych krzywizn. Można oczywiście zrzucić to na zastosowany proces produkcji, który dopuszcza nieregularności w ostatecznym kształcie i wymiarach, ale jednak można było przywiązać do tego więcej uwagi na etapie QC. Nawet wyciągnięte z ciekawości do porównania wysłużone i kilkukrotnie tańsze KZ ZS6 wykazały się praktycznie bezbłędną bryłą choć te akurat były wykonane w technologii CNC. Jest to jednak szczegół, raczej nieunikniony dla tej wersji wykończenia – w pozostałych polerowanych wariantach nie powinno się to aż tak rzucać w oczy. A, i jeszcze sugestia dla tych z nas o podwyższonym stopniu pedantyzmu bądź nie cackających się ze sprzętem – niezależnie od wybranej wersji, dla jak najdłuższego zachowania idealnego wyglądu warto zaopatrzyć się w dodatkowe etui z podzielonymi komorami w których będzie można umieścić każdą słuchawkę osobno. Użytkowanie użytkowaniem, ale okazjonalne obijanie się ich o siebie może zakończyć się niezbyt ładnymi wgniotkami czy rysami. Nie wiem jak wygląda trwałość tytanowej powłoki w wersji niebieskiej, ale dla świętego lepiej poczynić kroki zaradcze. Moja sugestia to zabawienie się w krawcową i odpowiednia modyfikacja załączonego do zestawu ściąganego sznurkami woreczka do wielkości IEMów. Proste i skuteczne. Nie byłoby słuchania bez okablowania – rzućmy więc okiem na to dołączone do zestawu. I tu muszę przyznać, że pierwsze z nim zetknięcie przywodzi na myśl jakość porównywalną z produktami Effect Audio. Rdzeń wykonany z posrebrzanej miedzi o wysokiej czystości z 4-żyłową strukturą splecioną we wzór określany przez Producenta jako "Star Stranded Structure" pokryto bardzo przyjemnym i solidnym w dotyku materiałem, który nadaje bardzo ekskluzywnego wyglądu i poczucia trwałości. Wiązka o długości 1,2 metra rozdwaja się w miejscu chromowanego ściągacza ze splitterem ozdobionym nazwą firmy, prowadząc do zakrzywionych wygodnie termokurczliwych zausznic i zatopionych w krystalicznym, gładkim tworzywie złączy 2-pin o standardzie 0,78 mm. Na powierzchni wtyczek naniesiono symbole „R” i „L” jednakże trzeba się naprawdę dobrze przyjrzeć aby je zauważyć – taki trochę hit or miss, bo można było przyjąć metodę prostego oznaczenia kolorami wewnętrznych części styków z dedykowanymi gniazdami. Drugi koniec zdobi również wykonana z chromowanego metalu wtyczka 3,5 mm Single Ended, na której powierzchni naniesiono numer seryjny. Całości dopełnia elastyczny odcinek odciążający dla dodatkowej trwałości. Zasmuca trochę fakt, że w zestawie nie ma wersji zbalansowanej bądź chociażby konstrukcji z wymiennymi wtyczkami. Początkowo w ogólnoświatowym preorderze modelu Producent dodawał w gratisie wariant 4.4 mm, ale obecnie nie jest on już dostępny. Cóż, nie można mieć wszystkiego. Jeśli miałbym ocenić walory użytkowe, to kabel ma dość sztywną i sprężynującą strukturę jednakże nie powoduje on bardzo wyczuwalnego efektu mikrofonowego głównie z racji zastosowanego materiału izolującego. W zamian za to wprost zmusza swoją gładkością do okazjonalnego dotknięcia go i poczucia zupełnie innego poziomu wykonania w porównaniu do dotychczas posiadanych standardowych konstrukcji. Tak, wstyd przyznać, ale daje on wręcz namacalną satysfakcję z trzymania go w dłoni. No i po tym przydługim wstępie przejdźmy zatem do części, na którą chyba wszyscy czekają… Czyli do specyfikacji i wrażeń z brzmienia: Typ przetwornika: dynamiczny ULT o średnicy 10 mm Typ membrany: kompozyt DLC (Diamond Like Carbon) trzeciej generacji Pasmo przenoszenia : 10Hz-45kHz (Efektywne: 20Hz-20kHz) Czułość : 123dB/Vrms (@1kHz) Impedancja : 32Ω±15% (@1kHz) Zniekształcenia : ≤ 0,3% (@1khz) Wykorzystane źródła: IEM: Moondrop Starfield, Letshuoer S12, Kinera Idun Golden DAP/DAC : FiiO M11 Plus ESS, FiiO K7, iPad 9gen Słuchawki według instrukcji należy wygrzewać przez około 100 godzin dla uzyskania zamierzonej tonacji przetwornika. Aby skrócić ten proces zastosowałem 70-godzinną sesję emisji pliku z różowym szumem w stosunku 5 minut sygnału - 30 sekund ciszy. Jednocześnie od razu zaznaczę, że odsłuchów będę dokonywał na końcówkach Spring Tips – głównie z racji ich umiejętności przekazania rzeczywistego charakteru brzmienia. Zaczynając od konkretów, różnice pomiędzy przedstawionymi wcześniej wariantami wymiennych falowodów są niewielkie: główną z nich jest prezentacja wysokich tonów, a szczególnie ich górnego rejestru, gdzie w wersji mosiężnej jest nieco bardziej podkreślona wykazując więcej zwiewności i iskry w porównaniu do dyszy stalowej. Wariant ten nie skradł jakoś serca więc ostatecznie to srebrne tulejki towarzyszyły mi do końca odsłuchów, choć absolutnie nie odradzam zabawy nimi w poszukiwaniu zadowalającego brzmienia. Już od pierwszych dźwięków płynących ze słuchawek zauważalna jest łagodność przekazu bez zbytniego nacisku na podbijanie któregokolwiek z zakresów, niezależnie od serwowanego repertuaru. Niemniej jednak brzmienie jest nieco cieplejsze niż neutralne: nuty basowe są dobrze kontrolowane, czyste i wykazują świetną szczegółowość. Przy średnicy wyczuwalna jest naturalność, przejrzystość i zwiewność, podczas gdy wysokie tony wykazują przyjemne, niewymuszone poczucie klarowności i rozdzielczości z umiarkowanym poziomem rozciągnięcia. Można zatem stwierdzić, że sygnatura Moondrop KATO jest bardzo zbliżona do krzywej Harmana z niewielkimi poprawkami w zakresie dolnej średnicy oraz wysokich tonów, która u Producenta nazywa się celem VDSF udoskonalanym w innych flagowych modelach firmy. Rozbijając na czynniki pierwsze: - bas charakteryzuje się gustownym podbiciem w niższych rejestrach, dodając całej prezentacji przyjemnego poczucia dynamiki i ciężaru bez wpływu na klarowność i naturalność. Będąc w stanie wytworzyć odpowiedni poziom głębi brzmienia gitary akustycznej czy wiolonczeli, unika przy tym bycia rozdmuchanym. Kieruje się bardziej w stronę stonowanego, elastycznego serwowania tekstury dźwięku, który np. podczas słuchania utworu Corre „Rituals” i jego z każdą chwilą poszerzającą się na wstępie falą coraz niższych częstotliwości dosłownie stawiał mi włosy na karku. Mając na uwadze reklamowaną konstrukcję ULT można również zauważyć mniejszy impet uderzenia w porównaniu do standardowego przetwornika dynamicznego – jest natomiast szybko, teksturowo, angażująco i bezpiecznie, nawet w złożonych pasażach basowych. Przejście na średnicę jest płynne, co może być momentami mieczem obosiecznym ponieważ midbas jest przez to oszczędny w przekazie, niemniej jednak uważam, że w takiej formie świetnie wpasowuje się całokształt brzmienia. - średnica swoim zrównoważeniem, gładkością i ciepłem kontynuuje przystępność sygnatury, która pochodzi z lekko zaznaczonego dolnego zakresu. Owocuje to satysfakcjonującym poczuciem otwartości, przejrzystości oraz umiejętnością przedstawiania szczegółów zawartych w utworze przy czym to ostatnie nie jest efektem jakkolwiek wymuszonego nacisku na ten element. Niuanse owszem, są odseparowane i wyczuwalnie pozycjonowane na swoich miejscach, ale raczej zaznaczają swoją obecność, by następnie przepłynąć przez scenę, tworząc harmonijną i relaksującą atmosferę. Górny zakres pasma jest bardziej podkreślony, energiczny i rozdzielczy, co zdecydowanie jest wisienką na torcie w odbiorze Moondrop KATO, która przy odpowiednim akompaniamencie zmusza do bezwiednego kiwania głową. Wykazuje się bardzo dobrą detalicznością, klarownością i rozciągnięciem. Urzekło mnie to wprost podczas słuchania skrzypiec, solowych wstępów fortepianowych (Ludovico Einaudi „Leo” i te miejscami wibrujące brzmienia strun…) czy z drugiej strony - utworów metalowych. Kobiece wokale, takie jak Grace czy Christina Aguilera również brzmią dość żywo i emocjonalnie, ale nie należy obawiać się przy nich sybilacji czy szorstkości. - wysokie tony mógłbym określić jako umiarkowanie jasne i niemęczące, co jest głównie zasługą łagodnego spadku w okolicach 3-7k. Przyjąłem ten fakt z dużą ulgą ponieważ właśnie modyfikacja powyższego zakresu do tego momentu na stałe wpisała się w korektor mojego odtwarzacza przy każdorazowym testowaniu podobno spokojnych modeli. Tutaj przeważnie nie widzę takiej potrzeby: góra prezentuje dużą uniwersalność dla szerokiego zakresu gatunków muzycznych. Jest szczegółowa i kontrolowana, co pozwala na wierne odtworzenie brzmienia trąbki, instrumentów smyczkowych, talerzy czy prezencji werbli, których wybrzmiewanie jest zauważalnie dłuższe. Przyznam się, że potrzebowałem trochę czasu i szperania w bibliotece muzycznej aby wydobyć z tego zakresu cokolwiek nieprzyjemnego i zauważyłem, że potrzeba do tego wyraźnie ostrzejszych/jaśniejszych aranżacji jak „Superfly Sister” Michaela Jacksona czy „Back to Black” Amy Winehouse, aby przetworniki zaserwowały delikatną i lekko uciążliwą dawkę gorąca, ale zrzucam to tylko na swoje własne gusta (bo ja nienormalny jestem) i uważam, że pozostałej części zainteresowanych nie będzie to przeszkadzać, a wręcz bardziej zainteresuje tym dodatkowym, ekspresyjnym kolorytem. Scena dźwiękowa i obrazowanie Pierwsze wrażenie jakie rzuca się od razu w ucho to szerokość prezentacji. Holografia i separacja dźwięków są bardzo przekonujące choć w bardziej złożonych utworach mogą być już nie aż tak precyzyjne. Oczywiście jest to typowe dla pojedynczego dynamika, ale to co do tej pory pokazała mi konstrukcja ULT uważam za duży progres względem standardowego przetwornika. W szczególności, że poprzez zastosowaną charakterystykę możemy jednocześnie cieszyć się muzyką i w sposób całkowicie naturalny i niewymuszony dostrzegać ukryte w niej szczegóły, które w żaden sposób nie rzucają się nam na twarz. Rozmieszczenie źródeł dźwięku jest świetne – w „Muddy Waters” od LP oczy mimowolnie zwracają się w stronę zasłyszanych po bokach głosów, podczas gdy w utworach binauralnych („Letter” od Yosi Horikawa) słuchawki znacząco nadrabiają wysokością sceny. W tym całym zachwycie należy jednak zwrócić uwagę na jej mniejszą niż standardowo głębokość: nie należy jeszcze do wyjątkowo płytkich i bezpośrednich jednakże jest wystarczająca aby stworzyć w razie potrzeby intymną atmosferę „sam na sam” z ulubionym wokalistą, którego głos położny jest w naturalnym oddaleniu i zawieszony na linii oczu. Z czystej ciekawości wygrzebałem z czeluści szuflady jeden z moich ulubionych kabli zbalansowanych od OpenHeart o podobnej specyfikacji aby sprawdzić jak KATO zachowają się pod większym wzmocnieniem sygnału. Zmiana jest natychmiastowa i bardzo zauważalna: bas staje się zaanonsowany, baaardzo głęboki i plastyczny, nadal kontrolowany, przyjemny i pozostający na swoim miejscu. Daje dużą radochę z huknięcia i stopniowego wygasania jak to miałem w przypadku utworu Linkin Park „Numb”. Średnica pozbywa się odrobiny ciepła, jest precyzyjniejsza lecz nadal ciągnie filozofię brzmienia – nie wysuwa się na przód, będąc w harmonii z całokształtem. Góra najbardziej mnie martwiła przed pierwszym odsłuchem jednakże niepotrzebnie. Powiem więcej: taka jej forma bardziej przypadła mi do gustu ponieważ wraz ze wzmocnieniem brzmienia ta męcząca czasami iskra świetnie zakamuflowała się w reszcie pasma, dokańczając całość obrazowania dźwięku. Co do prezentacji, scena staje się szersza i wyraźniejsza pod kątem szczegółów, które już mocniej wskazują swoją obecność. Niuanse natomiast pojawiają się bardziej w płaszczyznach szerokość-wysokość aniżeli w głębi, która tylko nieznacznie się poprawia. Wymiana kabla wydaje się więc częściowo uzasadnionym wyborem. Ale czy wolę taką wersję KATO? I tak i nie: Z jednej strony to świeższe i atrakcyjniejsze spojrzenie na inny rodzaj bardzo znanego nam wszystkim przetwornika czasem posiadanego przez niektórych z nas w oszałamiających ilościach; z drugiej – mam już w swojej skromnej kolekcji słuchawki, które swoją charakterystyką mogą nieznacznie zdublować je pod kątem brzmienia. Ale o tym już za chwilę… Od lewej: Moondrop Starfield, Letshuoer S12, Moondrop KATO, Kinera IDUN Golden, FiiO FH7 Moondrop KATO vs. Moondrop Starfield W wielu testach porównawczych można napotkać tą parę przez co omawiane słuchawki otrzymały samozwańczy tytuł „Starfield 2”. Czy tak jest w rzeczywistości? Starfield na pewno są bardziej łakome na sygnał – przy bezpośredniej zamianie musiałem podciągnąć średnie wzmocnienie o te 6-7 punktów aby uzyskać tą samą głośność. W brzmieniu wyczuwa się podobny, zrównoważony charakter strojenia jest jednakże cieplej w całym zakresie pasma, a przez to mniej rozdzielczo; przytulniej i przede wszystkim węziej/niżej pod kątem sceny. Bas nie jest podbity i tak precyzyjnie trzymany w ryzach jak w KATO – brakuje mu tego kształtu, faktury, impetu uderzenia oraz powietrza w odpuszczaniu. Średnica z racji wygaszenia góry wykazuje się zawoalowaniem, brakuje jej tej naturalnej krystaliczności i rozdzielczości – w „Wonderland” od Caravan Palace wokal w efekcie jest bardziej miękki, pozbawiony większej ilości detali, natomiast sekcje saksofonowe nie porywają już tak swoją energią. A jeśli już o górze mowa to jest bardzo bezpieczna. Bezpieczniejsza nawet od swojego młodszego brata jednakże mając na uwadze całokształt, nie poprawia to wcale ogólnego odbioru. Swego czasu Starfield mogły uchodzić za „first pick” do spokojnego, zrównoważonego odsłuchu jednakże teraz, mając większy grosz w kieszeni, zdecydowanie kierowałbym się w stronę KATO. Jednocześnie dzięki temu porównaniu zrozumiałem o co chodziło innym recenzującym – oba modele mają jednak ze sobą dużo wspólnego i z powodzeniem mogłyby być przedłużeniem linii, ukazując świetnie progres rozwoju sygnatury. Moondrop KATO vs. Kinera IDUN Golden Dobrze, sięgnijmy zatem za konstrukcję hybrydową – następcę bardzo dobrze przyjętego IDUNa, który urzekł wielu swoim nietuzinkowym podejściem do obrazowania dźwięku. Dzięki modularnemu kablowi przepiąłem wtyczkę na 3.5 mm dla wyrównania szans i zachowania charakterystyki tego portu. I tutaj mam zagwozdkę, ponieważ sygnatura jest, o dziwo, bardzo do siebie zbliżona. Diabeł tkwi jednak w szczegółach, które sprawiają, że produkt Kinery bardziej przechyla się na stronę neutralności z podciągnięciem górnych rejestrów. Bas bazuje bardziej na średnim zakresie, jest liniowy i wyraźnie nie schodzi tak głęboko. Robi bardziej za zaznaczenie bytności tego pasma nie będąc w żadnym wypadku nudnym. Wybrzmiewa z podobnym teksturowym i punktowym impetem oraz satysfakcjonującym wygasaniem, nie wkraczając tym samym na kolejne pasmo. Średnica jest naturalna i bardzo rozdzielcza: w ucho rzuca się bogatsza prezentacja detali, które w podobnym do KATO tonie wpadają, ciesząc teksturą i sprawnie ustępując miejsca kolejnym przy zachowaniu mikronowo krótszego okresu wybrzmiewania. Talerze, smyczki, czy werble w „Giorgio by Moroder” od Daft Punk to w ich wykonaniu coś pięknego. Niestety, jest i łyżka dziegciu. A jest nią góra pasma, która w bardziej zatłoczonych pasażach rockowych może być nieprzychylna dla odbiorców na to wyczulonych. Po zabawach w korektorze DAPa zauważyłem jednak, że obniżenie częstotliwości 4K o 2dB i 8K o 1 dB co prawda skutecznie niweluje to zjawisko, ale z drugiej strony ustępuje delikatnie miejsca KATO pod kątem uniwersalności brzmienia. Scena ma bardzo zbliżoną szerokość i wysokość, a dzięki jasnej charakterystyce można zauważyć na niej poszczególne warstwy prezentacji i rozmieszczenia źródeł dźwięku. W „Don’t Mess with Me” od Broddy Dalle wyraźnie zaznacza się bardziej bezpośredni wokal położony przed energetyczną i ekspresywną perkusją przy akompaniamencie umiejscowionych po przeciwległych stronach gitar, które dopełniają szaleńczej atmosfery. Nadal jednak jest przejrzyście, selektywnie i tak cholernie angażująco… Jak zatem można podsumować powyższe porównanie? Nie, nie stwierdzeniem „jeśli chcecie tańszą, jaśniejszą alternatywę KATO, bierzcie Goldeny”. Bardziej tym, że Moondropowi udało się swoją magią i ultra-liniową technologią udowodnić, że przetwornik dynamiczny jest jeszcze w stanie zastąpić wieloprzetwornikowe konstrukcje, których istny wysyp możemy zauważyć na wciąż rozwijającym się rynku IEM. Moondrop KATO vs. Letshuoer S12 Na koniec wracamy do jednego przetwornika jednakże wykonanego w technologii planarnej, która może namieszać przy okazji dokonywania wyboru pomiędzy jednym a drugim. Czy tak będzie? Na połączeniu 3.5 mm S12-tki wykazują się mniejszą precyzją w prezentacji szczegółów. Zauważalna jest odrobinę większa głębia sceny, niestety kosztem wokalu, który o dziwo wycofuje się z pierwszego planu. Bez zbalansowanego połączenia słuchawki zaskakują zatem neutralnością i spokojem, zahaczającym wręcz o anemiczność. Bas w dolnych rejestrach potrafi zawibrować z odpowiednią dozą tekstury czy dynamicznie przelać się pomiędzy kanałami jednakże jego ilość podciągnięta średnim zakresem nie zaspokoi apetytu typowego odbiorcy. Najważniejsze, że nie przysłania środka, który i tak zresztą jest o wiele mniej ekspresywny i pozostawiający ogromną chęć usłyszenia więcej. W górnych rejestrach istny pogrom, graniczący z roll-offem: owszem, perkusja czy talerze jeszcze nabierają trochę kolorytu jednakże rozdzielczość stoi na wyraźnie niższym poziomie. Dalej je kopać? Niii… Zmieńmy lepiej okablowanie na jedyne słuszne 4.4 mm. … I tutaj zaczyna dziać się magia, ponieważ dźwięk wkracza przez drzwi wraz z framugą: scena natychmiastowo nabiera lepszej niż w KATO szerokości, przestrzeni i separacji. Nie wspomnę tutaj również o głębi i trójwymiarowości, w której precyzyjnie możemy zlokalizować poszczególne instrumenty czy ukryte w tle niuanse jeśli mówimy np. o utworach symfonicznych. Bas zachwyca dociążeniem, energią i w razie potrzeby charakterystyczną nisko położoną kłębiastą teksturą, przelewającą się po linii szczęki (Bon Iver „Holocene”). Średnica również staje się bardziej bezpośrednia, pełniejsza, również z lekką domieszką ciepła jednakże ma tendencję do sybilizowania i szeleszczenia w bardziej zatłoczonych utworach, co odbija się również na detaliczności. Wokal zatem nie będzie już wtedy tak przyjemnie precyzyjny choć nie można odmówić mu ekspresji. W takim otoczeniu najlepiej czują się rozrywkowe saksofony, które swoją szorstką charakterystyką skradają sobą całą uwagę. Wydawać by się mogło, że góra podąży śladem wzmocnienia połączeniem zbalansowanym jednakże jest porównywalnie spokojnie i trochę tylko mniej zwiewnie. Z jednym wyjątkiem jakim jest sopran, który wyjątkowo daje o sobie znać i w moim mniemaniu wymaga małej zabawy w EQ. Aby podsumować: podczas tworzenia Moondrop KATO Producent postawił na konstrukcję, która może oczywiście zostać zasilona połączeniem zbalansowanym jednakże nie wywarł szczególnego nacisku na konieczność jego użycia. Widać bowiem powyżej, że na standardowych 3.5 mm radzą sobie wyjątkowo dobrze, ciesząc ucho i pieszcząc foniczny zmysł estetyki Odbiorcy. Ale oczywiście ostateczny wybór pozostawiam do własnego rozważenia. Uff, ależ to była przejażdżka! Mam nadzieję, że udało mi się choć trochę (heh!) przybliżyć KATO i spróbować rozwiać część wątpliwości. Podczas tworzenia tego tekstu omawiane IEMy towarzyszyły mi przez niemal cały czas, angażując, relaksując, wprawiając w zdumienie. Jest to niewątpliwie jeden z ciekawszych punktów na „czopkowej” mapie słuchawkowej i uważam, że niezależnie od gustu każdy powinien po nie sięgnąć i wyrobić sobie o nich opinię. Głównie z racji nowatorskiego podejścia do tematu konstrukcji i serwowanego dźwięku w tak zatłoczonym przedziale cenowym, który z całą pewnością uplasował ten model na jednym z czołowych miejsc. Kończąc, dziękuję @kuropowi za możliwość użyczenia egzemplarza do testów, które z coraz większym prawdopodobieństwem przechylą się na chęć zakupu i dorzucenia do kolekcji. Jeśli zatem i Ty również jesteś nimi zainteresowany/a, zapraszam do podanego na początku sklepu stacjonarnego we Wrocławiu oraz na stronę sklepu MP3Store, gdzie wszystkie trzy warianty są (jeszcze) dostępne.
  14. Powiem tak: jeśli ktoś przytarga MESTy MKII, co byłoby spełnieniem mokrego snu, niezrealizowanego do chwili obecnej marzenia aby posłuchać tych owianych sławą IEMów… to może się pojawię. 🤪
  15. gucio-chan

    DAP Cayin N3Pro

    Hej, Na sprzedaż powyższy DAP od Cayina. Wymieniony na fabrycznie nowy w ramach gwarancji 21.11.2022 u autoryzowanego dystrybutora na Polskę - posiadam dokument z serwisu informujący o dokonaniu wymiany i odnowieniu 2-letniego okresu gwarancyjnego. Stan jak na sprzęt użytkowany głównie w domu jest praktycznie idealny. Na przodzie i tyle urządzenia znajdują się jeszcze fabryczne folie, których nie zdejmowałem ponieważ użytkowałem urządzenie w dedykowanym skórzanym etui.W komplecie wszystko co zapewnia Producent + wspomniane etui. Chciałbym za niego 1900 zł W razie zainteresowania zapraszam do kontaktu - jeśli jesteś z Wrocławia możemy umówić się na mieście lub w tutejszym oddziale mp3store. Oferta również dostępna na OLX w razie czego
  16. Parę słów ode mnie (heh)... Także ten… Audionervosa znów zbiera swoje żniwo i mając na uwadze to, że w dziale IEM na razie nic ciekawego dla mnie się nie pojawiło, postanowiłem zmienić kierunek i rozejrzeć się za „zastępnikiem” dla aktualnie posiadanego Cayina N3Pro. W poszukiwaniach pretendenta do Złotego Graala wspomógł mnie @kurop z wrocławskiego mp3store, który na wstępie wręczył mi do testów rzeczonego SR35. Z poprzednimi iteracjami tego modelu miałem już styczność i w pamięci przypominam sobie ich sygnatury stąd pomyślałem: „czemu nie?” Zawartość pudełka wygląda dość mizernie jak na podstawową linię przystało: stylizowany kabel USB-C, papierologia, po dwie folie na przód i tył odtwarzacza oraz samo urządzenie. I tyle. Rozumiem, że to entry level w ofercie Astella, ale żeby nie pokusić się chociażby o silikonowe etui? Może nie chcą splamić honoru i estetyki nowatorskiej bryły o kanciastych kształtach w barwie głębokiego grafitu, kto wie..? Swoją drogą, odbiegając trochę, ciekaw bym był efektu współpracy Astell&Spigen do tego czy innych modeli przy produkcji etui Obudowa odtwarzacza przeszła lekki lifting po stronie pokrętła regulacji głośności – zastosowane krzywizny zwężają się kierując do góry i nadając temu miejscu bardziej ergonomiczny do utrzymania kształt. Powierzchnia została delikatnie wypiaskowana, co jeszcze bardziej poprawia chwyt zaś krawędzie potraktowano lekkim fazowaniem, które zdecydowanie nie wpija się podczas operowania w dłoni. Kontynuując tradycję, tył posiada szklane mieniące się plecki zaś przód charakterystycznie pochylony w lewo ekran dotykowy. Zabierając się do pierwszego uruchomienia, wita nas inny niż zazwyczaj interfejs, znany co niektórym z wyższych modeli jak np. SP3000. Nie ukrywam, robi wrażenie stabilnością systemu oraz wreszcie bezproblemową możliwością instalacji dodatkowych aplikacji streamingowych. Mimo małego acz kontrastowego wyświetlacza czytelność jest bardzo w porządku lecz minusem momentami jest zastosowana czcionka, która przy tej wielkości ekranu co prawda jest czytelna, ale cieszyłbym się z możliwości jej powiększenia/pogrubienia. Poza tym część opcji jest niepotrzebnie pochowana w odmętach ustawień, co wystawia cierpliwość Użytkownika na próbę. Zabrakło również opcji, której próżno szukać u tego Producenta choć szczerze nie wiem dlaczego, a mianowicie odtwarzania po folderach. Być może nie jest to zbyt popularny gadżet, ale w przypadku słuchania albumu składającego się z kilku płyt pochowanych w oddzielnych lokalizacjach, przydałaby się możliwość automatycznego przeskoczenia do następnej zamiast po zakończeniu napotkać głuchą ciszę? I na koniec wisienka: korektor EQ. Owszem, rozbudowany. Owszem, czytelny i łatwy w obsłudze, ale irytującym jest, że po jego aktywacji moc dźwięku spada przynajmniej o 10 kresek na potencjometrze. W Fiio przy włączeniu dźwięk pozostaje na tym samym poziomie i w ten sposób w czasie rzeczywistym możemy przystępnie dopasować go pod siebie podczas gdy tutaj wydaje się być prawdziwym stwierdzenie, że Astell&Kern to taki iPhone w świecie DAPów – zamknięty, wprost hermetyczny, z własnym widzimisię. Choć, nie wiem, może w tym szaleństwie jest metoda..? Próbując dokonać analizy dźwięku generowanego przez najnowsze dziecko południowokoreańskiego Producenta zostałem dodatkowo obdarowany kolejnymi egzemplarzami testowymi jego konkurenta, a mianowicie Fiio z modelami z dwóch odrębnych półek cenowych: przystępnego dla kieszeni i dźwięku M11s oraz uchodzącego za swoistego czarnego konia stawki M11 PLUS ESS. Nie starałem się dokonywać bezpośredniego porównania, faworyzując jednego przez drugiego. W zamian otrzymałem dość przejrzystą tabelkę, która w sposób (mam nadzieję) obrazowy zarysuje poszczególne charakterystyki brzmienia. We wszystkich odtwarzaczach użytkowałem połączenie zbalansowane 4.4 oraz zastosowałem średnie/normalne wzmocnienie przy akompaniamencie łagodzących brzmienie filtrów bez zabawy w EQ. W przypadku SR35 włączyłem układ QuadDAC, który niewątpliwie wyciągał najwięcej szczegółów, okupując to jednak żywotnością baterii. Spoglądając na wskaźnik można było zauważyć szybsze zużycie na poziomie 1/3 wyższym niż na podstawowym DualDACu. Na koniec zaznaczę, iż większą frajdę (o czym za chwilę) i dynamikę uzyskałem ze słuchawek hybrydowych, pod które jak podejrzewam te DAPy są strojone. Słuchawki jakie wykorzystałem przy odsłuchu: - Fiio FH7 + tipsy HS18 + kabel LC-RE Pro - Letshuoer S12 ze stockowym kablem - Moondrop Starfield + IvipQ 2-core copper & monocrystal silver plated BAS SR35: nastawiony na detaliczność i strukturę. Nie narzuca się pojawiając się w stonowanej manierze tylko wtedy gdy jest potrzebny. Słuchając go ma się wrażenie, że wydaje się być odseparowany, jest oddzielnym bytem istniejącym w przestrzeni utworu i w żaden sposób nie zasłaniającym reszty pasma. Przy większym wzmocnieniu bądź w bardziej energicznych utworach może niemal ogłuszyć nadal jednak będąc świetnie kontrolowanym i szczegółowym. M11S: bez podbicia i dominacji, a przez to nieco mniej dynamiczny. Poprzez swoją gładką strukturę nie jest detaliczny i naturalnie wkomponowuje się w naturę utworu czasem niknąc w tle. W bezpośrednim porównaniu wyczuwalne jest jego miękkie rozlewanie się po kresach sceny przy dynamiczniejszych utworach POP/EDM. M11 PLUS: zrównoważony, elastyczny, okalający boki, głębię i górę sceny, umiejętnie przelewając się i wibrując. Zdecydowanie najbardziej naturalny jakościowo, bez koloryzacji, dodatkowych konturów czy podbicia, z minimalnym nastawieniem na ciepło. Zaznacza swoją obecność bez wpływu na detaliczność reszty pasma. ŚREDNICA SR35: przy spokojniejszych arażacjach wydaje się być lekko oddalona (?) choć można to zrzucić na efekt doświetlenia sceny. Jest za to jedwabiście gładka, a jednocześnie techniczna: rozdzielcza i precyzyjna w serwowaniu detali, które w żaden sposób nie narzucają się w odbiorze. Mam wrażenie, że w górnej średnicy mimo umiejętnego wygaszenia „iskry” w zakresie 5-8k brakuje w zamian objętości dźwięku, bezpośredniości na czym cierpi dynamika i zaangażowanie w utwór. Paradoksalnie jednak jest to udane połączenie pozwalające na analizę i relaks bez żadnych kompromisów w szczegółach. (na marginesie: ustawienie wzmocnienia na wysoki podkreśla wyższy zakres pasma, a tym samym może nadać niepotrzebnego lekko świdrującego, psującego gładkość tonu, dlatego lepiej stosować je do zrównoważonych IEMów bądź do pełnowymiarowych modeli). M11S: średnica oraz górna średnica wysunięte na pierwszy plan choć bez ostrych akcentów, czuć zaokrąglenie, łagodność. Wokale są przyjemne, ciepłe i niewymuszenie wyraźne, instrumenty dęte czy szarpane naturalne, bez podbić czy zbytniej konturowości, co nie jest bez wpływu na detaliczność. Fortepian przyjemnie wibruje z minimalną świdrującą naleciałością. M11 PLUS: dominująca, „neutralnie melodyjna” w metodyczny i subtelny sposób nastawiona na serwowanie detalami. Instrumenty brzmią organicznie i dynamicznie. Wokal czy fortepian generują się na wprost słuchającego z lekkim skokiem w górze rejestru nadając dodatkowej ekspresji. Całość w żaden sposób nie narzuca się i moim zdaniem jest lepsza pod kątem plastyczności i angażującego przekazu. GÓRA SR35: Kontynuuje połączenie detaliczności i gładkości z techniczną i dość jasną precyzją. Kształtna i nienarzucająca się, a tym bardziej nie przygaszona. Zdecydowanie wyczuwa się, że dźwięk w wyższych rejestrach jest napowietrzony i zwiewny. Nie zauważyłem szorstkości czy zbyt ostrego brzmienia. Jako dowód mogę zaznaczyć, że obecnie męczący charakter FH7 został absolutnie wyeliminowany w tym zakresie. M11S: Wystarczająco jasna aby wychwycić detale choć nie ma tu niepotrzebnej ostrości, która utrudniałaby odbiór. Nadal mamy do czynienia z równowagą. W intensywniejszych momentach wyczuwa się ślad szorstkości, ale jest dobrze kontrolowany. Jak w przypadku średnicy, postawiono na bezpośrednie podejście. M11 PLUS: Wyważona pod kątem napowietrzenia – bez zbędnej ostrości czy szorstkości. Rozciąga się neutralnie, współpracując ze średnicą, uzupełniając przestrzeń, dodając struktury dla ujawnionych szczegółów bądź artefaktów w utworze. W środkowym rejestrze wyczuwalna delikatna techniczna suchość sprawiająca wrażenie „gorąca”, która przy dłuższych odsłuchach może powodować sfatygowanie słuchu lecz paradoksalnie nadająca realności, naturalności nagraniom. SCENA: SR35: O kształcie sferoidalnym z lekkim oddaleniem pierwszego planu. Separacja jest trójwymiarowa: każde źródło – zarówno główne jak i drugoplanowe – ma swoje miejsce i odległość w obu osiach sceny, która otacza słuchającego, momentami ujawniając się nawet z tyłu głowy (!). Odbiór zdecydowanie holograficzny z wyczuwalną dozą powietrza i luzu. Całość sprawia wrażenie, że zastosowany poczwórny DAC umożliwił remaster dotychczas znanych utworów do swoistego 4K z dodatkowym uzupełnieniem klatek – w tym przypadku nieuchwytnych do tej pory szczegółów, które wyraźnie wybrzmiewają w ciemnej przestrzeni. M11S: Sferyczna z bliskim przekazem, zachodząca do linii uszu. Separacja jest zadowalająca jednakże nie jest zbytnio zaakcentowana z racji skoncentrowania sceny przed słuchaczem. Nadal jednak wyczuwa się zróżnicowanie w położeniu instrumentów w przestrzeni oraz przystępną holografię. Przyjemna w odbiorze lecz raczej nieprzeznaczona do analitycznego rozbierania utworów na części pierwsze. M11 PLUS: Sferyczna z równomiernym rozmieszczeniem dźwięku po okręgu i umiejętnym skupieniem uwagi na pierwszym planie przy akompaniamencie skrajów i góry sceny. Zaskakująco dobrze ułożona, bez nacisku na wyżyłowaną separację, dająca dużą dozę satysfakcji z odsłuchu, analizy jak również z możliwości totalnego wyłączenia się przy utworach binauralnych bądź bazujących na przestrzeni czy pojedynczych instrumentach. Efektem jest wrażenie opływania melodii wokół twarzy, przekonującej naturalności reprodukcji, zgodności ze stanem ”na żywo”. Jeden przedział, trzy półki cenowe, trzy różne prezentacje, trzy różne zastosowania, które znajdą swoich amatorów: M11S dla początkujących użytkowników, którzy chcą zasmakować w wyższej rozdzielczości jak również posiadać wszechstronne urządzenie – w tym również do auta; M11 PLUS ESS dla wielbicieli neutralnego ale niemal zgodnego z oryginałem brzmienia „dwie półki wyżej” oraz SR35 właśnie, który swoją analityczną i trójwymiarową charakterystyką zdecydowanie podnosi poprzeczkę dla segmentu entry level dzięki zastosowaniu bezkompromisowej konstrukcji. Skupiając się naturalną koleją rzeczy na dwóch ostatnich modelach musiałem odpowiedzieć sobie na zasadnicze pytanie: czy podczas odsłuchów chcę dążyć do uzyskania jak najmocniejszego efektu Hi-Fi, a przez to jak najbardziej rozłożonej na części pierwsze doświetlonej sceny, co moim zdaniem podchodzi pod pewien rodzaj koloryzacji? Czy raczej doświadczyć muzyki w takiej formie w jakiej słyszę ją/słyszałbym na sali koncertowej czy studiu nagraniowym? To dość ważne zagadnienie ponieważ z biegiem czasu i testowaniem kolejnych modeli A&Norma zauważyłem właśnie to zjawisko polegające na może przystępnym serwowaniu wizji utworów, które sprawiały radość z wyłuskania kolejnego sapnięcia piątego trębacza od lewej, czy lekkim ześlizgnięciu się palca na strunie gitary Ibanez (tak, to na pewno był Ibanez)… Ale no właśnie. Owszem, takie zabiegi dają frajdę, są zmyślną ciekawostką, ale czy na dłuższą metę ma to przełożenie na realne postrzeganie dźwięków i chęć wyłącznego długookresowego obcowania z takim urządzeniem? Werdykt/wybór będzie trudny - gwiazdorzenie czy realne podejście do tematu. Dlatego mimo dotychczasowego utwierdzenia się w ciekawej prezentacji, wszelakich wodotryskach stylistycznych i bezprecedensowym podejściu do reprodukcji muzyki kurop musiał, po prostu MUSIAŁ, ot tak, od niechcenia, podrzucić mi PLUSa do porównania, który nie tylko wprowadził zamęt w osobistym rankingu odtwarzaczy „do nabycia”, ale również chyba pomógł naprowadzić co wybrać aby ulubiona muzyka sprawiała radość i wzbudzała właściwe uczucia podczas odsłuchu… do czasu gdy Producent znów nie podreguluje układu i nie wypuści kolejnego udanego modelu
  17. Hop - aktualna cena 550 zł
  18. Do góry - aktualizacja ceny na OLX: 600 zł
  19. Do góry - aktualna cena: 660 zł link do OLX: https://www.olx.pl/777294194
  20. Podbijam - jako że nie mam możliwości edycji pierwotnego postu: Sennheisery wciąż aktualne, kable wzięły i sobie poszły.
  21. gucio-chan

    Fiio LC-RE Pro MMCX

    Jak w temacie - kabel w niemal idealnym stanie, zakupiony we wrocławskim MP3Store 9.05.2022 r. używany z Fiio FH7. Chyba bardziej wolę bardziej ekspresywny dźwięk zapewniany przez LC-2.5C (+adapter na 4.4) zamiast złagodzonej, niemal relaksującej sygnatury. Zestaw to pełny komplet Producenta - jako że jestem wyjątkowym pedantem w kwestii sprzętu audio, zostawiłem nawet fabryczną folię dobierając się do zawartości od dołu Wtyczki wymieniają się ciasno, gwinty zakręcają się gładko i pewnie. Sam kabel wciąż urzeka pięknymi refleksami miedzi, złota i srebra poprzez przezroczystą izolację. Aktualnie nie znajduję dla niego zastosowania więc postanowiłem uszczęśliwić kogoś innego. Cena: 700 zł z wliczoną wysyłką InPost. Zdjęcia: https://www.dropbox.com/sh/lez6a101bblqqjg/AAAAAWXjrzq4d8whk49S1DWFa?dl=0
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Zarejestruj się aby mieć większy dostęp do zasobów forum. Przeczytaj regulamin Warunki użytkowania i warunki prywatności związane z plikami cookie Polityka prywatności