No dobra, miszczowie wokandy, rozpracujcie to:
Mój kumpel X, prowadzący 1-osobową DG miał sprzęt warty 20k zł. Nie miał co z nim zrobić, więc poszukał podmiotu, który chciałby to od niego wynająć. Znalazł fundację, której prezesem jest pan Y, leżącą 500 km od kumpla. W październiku 2013 spisał z fundacją umowę, fundacja przysłała samochód po sprzęt, sporządzono protokół przekazania, sprzęt wyjechał sobie te pincet km ode mnie i kumpla. I teraz zaczyna się pasjonująca historia. W październiku 2014 minął rok od wyjechania sprzętu od kumpla. Przez rok fundacja nie zapłaciła kumplowi ani grosza za wynajem tego sprzętu (prezes złamał nogę, fundacja nima piniendzy, spadać na drzewo). Po pół roku niepłacenia, czyli gdzieś w maju-czerwcu kumpel wysłał wypowiedzenie umowy. Zgodnie z zapisami w umowie, fundacja miała odesłać sprzęt w ciągu miesiąca na swój koszt. Oczywiście nie odesłała (nie ma piniendzy na transport). Więc kumpel zgłosił sprawę na policję. Psiary po pół roku śledztwa odpowiedziały mu dziś, że prokuratura nie dopatrzyła się znamion przestępstwa, ponieważ prezes złamał nogę, fundacja nima piniendzy, a sprzęt możemy sobie pojechać i zabrać w każdej chwili.
Czy w takiej sytuacji kumpel musi wysupłać kolejny tysiąc skądś, wynająć transport i jechać te 500km, skoro psiarnia pokazała mu palec, czy jest jakieś sensowniejsze wyjście?
Będę niezmiernie wdzięczny za odpowiedź i podaruję lajki oczywiście:-)