Witam
Będąc niedawno u przyjaciela w Anchorage (Alaska) przytrafiła mi się ciekawa i pouczająca przygoda.
Wprosiłam się na odsłuch dość dobrego systemu audio opartego głównie na "narodowych" klockach - McIntosh.
Głośniczki Sophia Wilson Audio.
Całość ustawiona w zaadaptowanym pomieszczeniu.
Znajomy mój powiedział na wstępie - posłuchaj sobie a później zrobię ci niespodziankę...
OK, słucham sobie, jest fajnie. Tyle że tak "normalnie" jakoś, tak jakbym słuchała wielu innych systemów, bezosobowo trochę.
Nasłuchałam się i proszę o niespodziankę. Na to gospodarz podłącza mi jako źródło... Philipsa CD640.
Dla niewtajemniczonych - CD z 1998 roku, bynajmniej nie jakiś Hi-Endowy model.
Odpalamy i opad szczęki (to ja) - po pierwsze barwa, po drugie dynamika, po trzecie scena.
Dynamika i scena może nie tak spektakularnie odstawała od Maca ale barwa była nie do pokonania - to było wreszcie naturalne granie.
Filipek znokautował Maca tak po prostu - jakby Adamek walnął przedszkolaka...
Philips był po małej przeróbce, wymieniono mu OP z LM833 na OP275. I tyle.
Kupiony był za 25 USD w stanie New Old Stock, prywatny import z Europy "znajomego znajomego".
Wiele już słyszałam źródeł przez 50 lat mego życia - wniosek mam taki - jakieś 20 lat temu CD wjechało na niewłaściwą drogę.
I dzisiejsza produkcja oprócz wyjątków powiela schemat bezosobowego, jałowego grania.
Duża tu wina DACów które już od dawna nie są "prawdziwie" 16-bitowe a jedynie matematycznymi sztuczkami starają się
udawać normalne dekodery.
Baśka