Skocz do zawartości
WIOSENNA PROMOCJA AUDIO 11.03-04.04.2024 Zapraszamy ×
  • 0

Dokanałowe do 2500 zł (w treści dużo opisów wrażeń z odsłuchów testowych)


gucio-chan

Pytanie

Hej,

Audionervosa straszna rzecz - w szczególności jeśli przy codziennym użytkowaniu i zachwycaniu się Fiio FH7, ktoś niewdzięczny ( ;) ) podrzucił mi FH9, FA9 i jeszcze parę innych do odsłuchu. No i stało się - nagle hybrydowe „Siódemki” stały się ciasne choć nadal imponują zejściem i bezpośrednim przekazem.

Dla posiadających, bądź byłych posiadających FH7 oraz FA9 - czy w waszych poszukiwaniach udało się Wam odnaleźć połączenie tych dwóch szkół grania: przestronnej sceny z miękkim acz niemęczącym basem, który w zależności od utworu rozpływał zawartość czaszki z rozkoszy?

Przyznam się szczerze, że łamię się nad zakupem FA9 właśnie, ale niezależnie jaki tryb ustawię na zwrotnicach, w życiu nie uda mi się osiągnąć tego świetnie kontrolowanego niskiego pasma jak w FH7, a tego trochę brakuje… Zamiast tego mam przejrzyste, świetne techniczne brzmienie, z subtelnym mruczeniem, które w niektórych utworach potrafi zjeżyć włosy na karku, ale… No właśnie.

Przez strony w Sieci przewinęły mi się Audiosense T800, ale nawet nie wiem gdzie mógłbym je przesłuchać. Ktoś coś na ich temat może się wypowiedzieć, ponieważ nasi zagraniczni przyjaciele wypowiadają się na ich temat jako „underrated gems” i nigdzie nie spotkałem się z krytyką na ich temat, pomijając kwestię wielkości i mocy jaką trzeba im zaserwować aby zaczęły grać tak jak powinny.

 

Źródło z jakiego korzystam to Cayin N3Pro.

 

Dla zainteresowanych jaką muzykę preferuję, być może poniższe zestawienie pomoże w doradzeniu alternatywy:

 

Carry You - Novo Amor

Waiting for the End - Linkin Park

Thank You - Alanis Morisette

Through the eyes of a child - Aurora

Cigarettes - Fort Minor

You don’t own me - Grace

Ainsi bas la vida - Indila

Say something - Justin Timberlake

Nuvole Bianche - Ludovico Einaudi

Come together - Michael Jackson

The Fib - Rysy

 

Soundtracki wszelakie:

Jak wytresować smoka

Kimi No Na Wa (Your Name)

Burlesque

Passengers

Inception

 

Z gier absolutnie fenomenalne ścieżki dźwiękowe:

The Last of Us 2 - Gustavo Santaolalla

Music from Before the Storm - Daughter

Life is Strange: True Colors

 

Dzięki wielkie za porady wszelkie, joł :D

Edytowane przez gucio-chan
  • Like 2
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Rekomendowane odpowiedzi

  • 0
18 minut temu, gucio-chan napisał:

Jak ze sceną? Widzę po recenzjach, że to ona najczęściej wymieniana jest jako „con”. W sumie raczej mi to nie przeszkadza choć ciekaw jestem Twoich spostrzeżeń.

Nie jest tak trójwymiarowa, jak w trybrydach - część ludzi może to odebrać jako zaletę (koherencja), a część jako wadę. Moim zdaniem jest bardzo "prawdziwa" - jak wokalistka ma grać intymnie do ucha, to to robi, a jak w elektronice różne cykacze grają spoza głowy, to S12 pokażą to bardzo dobrze (ale nie tak, jak trybrydy). Widzę jakieś małe otwory w kopułkach i chyba dzięki temu grają szeroko (ale przez to też nie izolują tak dobrze, jak niektóre w pełni zamknięte doki). Słuchałem ich na micie dzięki uprzejmości @BitWolf, spodobały mi się i postanowiłem kupić i sprawdzić w domu, czy dobrze je wtedy odebrałem. Nie zawiodłem się, są fantastyczne i bardzo podatne na źródło - w trybie lampowym z Twojego Cayina może być ciekawy efekt.

20220521_212931.jpg

Edytowane przez Najner
  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 0
16 minut temu, Corvin74 napisał:

Nanna ze srebrnym kablem spróbuj, utwardza się bas, dla mnie lepiej.

Odiny mi się nie spodobały, wybrałbym Nanna.

Wierzę na słowo - aktualnie i wyłącznie posiadana przeze mnie miedź posrebrzana z jaką je po raz pierwszy odsłuchałem zmiękczyły trochę przekaz jak to się ma w zwyczaju, ale pobieżny pogląd na ich temat już mam. Teraz trzeba się wsłuchać ponieważ wczoraj niemal w środku nocy po prostu mnie uśpiły. :D

A co do Odinów to tak je sobie słucham i widzę, że to bardzo bezpieczne IEMy. Grają z lekkim ciepłem, dość fajną średnicą, scena jest bardzo przyzwoicie rozplanowana choć bywają momenty, że dochodzi do zbytniego skoncentrowania i potrafią się chwilami pogubić w poszczególnych warstwach instrumentalnych. Całość uspokojona - jak nie armatury; dają niemal wrażenie dopracowanych pojedynczych dynamików.

Co jeszcze zauważyłem to wyciąganie szumów - w utworach w których do tej pory sądziłem, że mam czarne tło Odiny w rzeczywistości wyciągały jakieś elektroniczne artefakty.

More to come ponieważ utknąłem na albumach Novo Amor i chłonę atmosferę :)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 0

Także dostałem do przymiarki LimeEars Pneuma… @kurop - chylę czoła i dziękuję.

 

Wyobraźcie sobie, że macie kuzyna-obieżyświata, który podczas jednej z wieczornych pogadanek zgadza się zabrać Was w jedną ze swoich podróży. Docieracie do licznych i cudownych miejsc, w każdym z nich jesteście przez niego prowadzeni po najciekawszych lokalizacjach: Luwr w Paryżu i jego zakamarki, Sambodrom podczas karnawału w Rio ze wszystkimi jego dobrodziejstwami i nawet zajrzeniem za kulisy, Japonia oraz jej nocne życie w skrzętnie schowanych w bocznych uliczkach izakayach… To wszystko chłoniecie swoimi zmysłami, czerpiecie z tych doświadczeń pełnymi garściami, ale największym mankamentem tego wszystkiego wokół… jest właśnie ten kuzyn, który na swój zblazowany sposób pokazuje Wam te cuda. Zna każdy sekret, każdą ciekawostkę, nawet opowiada to kwiecistym językiem, ale ton jakiego używa, sugerujący wpływ bycia obywatelem świata gdzie wszystko już zostało zobaczone i nic nie zostało pominięte… To Wam się udziela - zamiast z wewnętrznym zachwytem cieszyć się otoczeniem, podążacie za jego osobą niemal obojętnie, nawet nie próbując… bo przecież macie przy sobie człowieka-encyklopedię, obytego w tym co robi i świetnie przygotowanego na wszystko.

Takie właśnie są Pneumy - szalenie szczegółowe, niesamowicie wręcz holograficzne, świetnie zarysowane w brzmieniu a jednak łagodne i absolutnie niemęczące żadnym rzuconym w nie repertuarem. IEMy, które przekraczają linię swojego gatunku pokazując, że mogą brzmieć jak pełnowymiarowe słuchawki. Dla zainteresowanych odsłuchem bądź tych, którzy testowanie ich mają dopiero przed sobą od razu informuję aby pozostawili zwrotnicę basu w pozycji w górę, aktywując niskie tony ponieważ wtedy będą mogli poznać ich prawdziwą „rozrywkowo”-analityczną naturę. Jeśli myśleliście, że usłyszeliście już wszystko na swoim sprzęcie, te maleństwa zdecydowanie zmienią Wasz na to pogląd. Sądzicie, że zwykłe dzwony na początku „Aerodynamic” Daft Punk nie dadzą Wam dodatkowych szczegółów - proszę bardzo: w połowie wybrzmiewania nagle zdajecie sobie sprawę że posiadają one wygasającą wibrację; „Crystallize” Lindsey Stirling i towarzysząca dubstepowa linia basowa nagle nabiera wyrazistości w swej sinusoidalnej budowie pozwalając w dobitny sposób posłuchać zmienne jej częstotliwości. A electro swing w wykonaniu Caravan Palace… Przez tą krótką chwilę z nimi spędzoną już teraz uważam je za słuchawki absolutne jeśli chodzi o krytyczny odsłuch, ale tylko krytyczny pod kątem wychwytywania WSZELKICH najdrobniejszych niuansów utworu będąc jednocześnie zabarwionymi w tą dynamiczną, pełną energii stronę. Pełną energii jednakże spożytkowanej właśnie tylko na naturalność, szczegółowość, detale i rozmieszczenie ich po całej głowie. I mówię to z pełnym przekonaniem. Ponieważ nawet gdyby kiedykolwiek było mnie na nie stać, zdecydowanie przesłuchałbym na nich całą swoją dotychczasową muzyczną bibliotekę… ale tylko raz. Ponieważ nie dałyby mi tej okazji aby sięgnąć po nie raz jeszcze, będąc wyłącznie punktem referencyjnym dla innych testowanych modeli. W swoim zdecydowanym brzmieniu brakuje im tego co prywatnie nazywam czynnikiem epickości, czyli tak sporządzoną holografią, która w punktach kulminacyjnych wsysa Cię całym sobą, podnosi z fotela, powoduje napływ endorfin, które przyspieszają rytm serca, bądź odwrotnie - sprawiają, że czujesz się bezpiecznie, sprawiają, że ŻYJESZ. Tutaj jest to wygaszone i wszelkie spięcie organizmu przed finałem nagle kończy się zawsze tym samym - analitycznym, a jednak ubranym w błyszczący gajerek podkładem, które podąża cały czas tą samą drogą.

Nie chcę im absolutnie wystawiać złej oceny ponieważ uważam, że te IEMy na reprezentowanym przez nie poziomie zdecydowanie zasługują na poświęcaną im uwagę. Są… wyjątkowe i wprowadzą w zdumienie każdego kto położy na nich swe ręce. Pozwolą na ponowną analizę błędnie dotychczas uważanych za rozpracowane utworów, sprawiając, że dopiero teraz całkowicie się przed nami otworzą. Będą to jednak słuchawki, które po przejściu całych zasobów wzdłuż i wszerz bardziej osiądą na dedykowanym stojaczku aniżeli w noszonym na co dzień etui. Będą klejnotem koronnym wyjmowanym na specjalne okazje - wyznacznikiem tego co jest, światłem ukazującym większy obraz. Ale niczym więcej.

Edytowane przez gucio-chan
  • Like 3
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 0

Korzystając z możliwości przetestowania intrygujących mnie od jakiegoś czasu słuchawek z Dalekiego Wschodu, pod strzechą wylądowała para IEMów od firmy Letshuoer, model S12. Reprezentujący je próg cenowy raczej nie powinien nastrajać optymistycznie zważywszy na użytą technologię planarną ponieważ utarło się, że tego typu produkty powinny startować od czterocyfrowych kwot, ale nasi skośnoocy koledzy udowodnili już nieraz, że czasem za niższą cenę możemy otrzymać odpowiednik o wiele droższych modeli.

Zaczynając od wyglądu zewnętrznego, wycięte w technologii CNC dwuczęściowe aluminiowe korpusy w kolorze Nebula Grey zostały wypiaskowane oraz pokryte szarą anodyzacją nadając im efekt satynowanego tytanu. Dla podniesienia walorów estetycznych oraz wizualnych, prostokątne wybrzuszenie na gniazdo 2-pin zostało ścięte na obrzeżach i pozostawione w lustrzanej postaci. Nie powiem – detal, a cieszy oko. Do jakości wykonania oraz spasowania elementów nie mam żadnych obiekcji. Kwestią odrobinę problematyczną pozostały dla mnie odrobinę zbyt krótkie falowody, które zdeterminowały poszukiwania wygodniejszych tipsów o dłuższej tulejce. Po finalnym ich odnalezieniu (skitrane odpowiedniki szaroczerwonych końcówek od Fiio FH3) i złapaniu szczelności w obu niesymetrycznych wobec siebie kanałach słuchowych mogłem przystąpić do odsłuchów mając za źródło zbalansowane połączenie Cayina N3Pro.

Holografia skierowana jest na pierwszy plan – scena nie jest sferyczna i przestrzenna, a dość niska i koncentrująca się mocą przekazu na wprost słuchacza, pozostawiając skraje z lekka wycofanymi choć wyjątkowo szczegółowymi np. w zmasterowanych z mocno obsadzonymi w przestrzeni instrumentami w Samba pa ti Santany gdzie nagle pojawiają się one za i poniżej linii uszu. Zaskakująca jest również głębia, która potrafi poprowadzić w środek całego występu dając wrażenie przebywania na wprost półokręgu zespołu artysty. Lokalizacja instrumentów również jest łatwa w określeniu – pojawiają się one bez narzucania swojej prezencji, umiejętnie organizując swoje rozmieszczenie. Osobiście, aby wyrobić sobie pierwsze zdanie na temat tych doków, polecam odsłuchać w pierwszej kolejności Giorgio by Moroder Daft Punk, który w trakcie swoich 9 minut pokaże do czego zdolne są użyte w tym modelu niemal 15-milimetrowe przetworniki planarne.

Brzmienie charakteryzuje się odczuwalną „V-ką”, która wyróżnia się dobrym rozjaśnieniem sceny, pozwalając na wydobywanie smaczków jak oddechy sekcji dętej w Overture Daft Punk. Te zaś są bardzo łatwe do zauważenia klasyfikując S12-tki jako dość techniczne choć ocieplone IEMy. Niezbyt zadowolone będą z nich osoby, które stawiają na kształtność i wyrazistość podobne do Fiio FH7, choć nie skreślałbym ich tak od razu. Specyfika grania jest… ciekawa w swojej prezentacji i zaskakująco energiczna oraz angażująca mimo pozornej prostoty przekazu.

Linia basowa nie uderza w uszy słuchacza a kieruje moc subbasu na wprost niego, wizualizując, po linii skroni, pozostawiając midbas na skrajach sceny. Świetnie buduje klimat jednolitą tonacją kontrabasów w Pod drzewem Sylwii Banasik, a w przypadku energiczniejszych utworów jest punktowa, zwarta i nieprzelewająca się na resztę pasma przez co wokale nie gubią się pośród uderzeń niskich tonów w Ainsi bas la vida w wykonaniu Adili Sedraïi (Indila). Przy połączeniu z odpowiednio ciepłym bądź wyrazistym odtwarzaczem myślę, że zaprezentowany niski skraj pasma może być całkiem udaną propozycją dla osób lubiących trochę mięcha w uszy,

Średnica jest neutralna, melodyjna i naturalna – wokale drugoplanowe oraz solowe występy fortepianowe mają tendencję do uciekania lekko na prawo co zauważyłem już wcześniej w produktach z niższych przedziałów cenowych. Podczas gdy te pierwsze dodają kolejnej dawki zaintrygowania innym przedstawieniem utworu, tak pojedynczy instrument takich gabarytów daje wrażenie ustawienia pod kątem w stosunku do słuchającego w przeciwieństwie do rzeczywistego ustawienia się bezpośrednio przed nim. Nadal słyszymy uderzanie w klawisze po naszej lewej jednakże to po stronie przeciwnej dzieje się główna linia melodyczna. I jest to rozwiązanie bardzo udane ponieważ w przypadku Una Mattina Ludovico Einaudi po raz kolejny zaskoczyła mnie umiejętność Shuoerów do wydobycia dodatkowych detali z dłuższego wybrzmiewania wciśniętych klawiszy wyższych tonacji oraz występu ogółem, co około 00:52 czasu trwania utworu dało efekt dosłownego chwycenia za odtwarzacz celem cofnięcia o te parę sekund i weryfikacji tego co się przed chwilą usłyszało – tego delikatnego postępującego po sobie wciśnięcia dwóch klawiszy po lewej... Główne wokale, zarówno męskie jak i żeńskie, niezarysowane w swojej budowie, nadal przykuwają uwagę. Choć może się poprawię – brzmienia wokali absolutnie nie należy kojarzyć z wypraną barwą. Bardziej określiłbym to mianem wersji „light” z zachowaniem dobrego smaku oraz intymności w obcowaniu z wokalistą. Jako świetny przykład mogę przytoczyć Bound to You Christiny Aguilery, której już pierwsze sekundy występu spowodowały mimowolne zamknięcie oczu zaś późniejsze podbicia w wyższe tonacje z czego słynie amerykańska piosenkarka, postawiły włoski na karku na baczność.

Góra pasma jak zaznaczyłem wyżej, uderza w górne rejestry doświetlając scenę i nie powodując zmęczenia odbiorem. Nie spotkałem się z sybilizowaniem czy szczególnym podbiciem którejś z części składowych tych częstotliwości, które determinowałyby chęć ściszenia muzyki. Wszelkie ostre zgłoski podane są zarówno subtelnie i delikatnie jak i z odpowiednim zacięciem, które wręcz pobudza tą szczególną iskrą w tonacji Alanis Morisette w Thank You. Talerze również na tym zyskują będąc spokojnymi jak i wybuchowymi w zależności od zamiaru perkusisty. S12 uspokajają także gitary elektryczne w swojej krzykliwości lecz robi to dobrze ogółowi prezentacji pozwalając im wybrzmiewać w sposób kontrolowany i bardzo kształtny oraz z odpowiednią werwą jak w wałkowanym przeze mnie za każdym razem Waiting for the End od Linkin Park. Sprawia to, że finał tego utworu nie jest przepełniony, a wręcz przeciwnie – nadal możemy cieszyć się jego szczegółowością nie otrzymując jak w innych wyrazistszych modelach istnego rozgardiaszu zniekształconych dźwięków.

 

Powiem tak: S12-tki słucham już drugi dzień i z każdą kolejną chwilą zaczynam przestawiać się in plus na tę niespotkaną wcześniej sygnaturę. Pojedyncze dynamiki mają charakterystyczne dla siebie brzmienie czy prezentację, do których zostaliśmy przyzwyczajeni od dziecka i wprawne ucho będzie potrafiło wyczuć zbytnie przepełnienie typowe dla membran bądź precyzyjne rozplanowanie poszczególnych części pasma pomiędzy różne przetworniki w powstałych później konstrukcjach hybrydowych. W tym przypadku natomiast mamy do czynienia z ciekawym przedstawieniem „wszystko wszędzie naraz” – niepozbawionym niskich tonów jak również szczegółowości, opakowanym w kuriozalną prezentację. Warto dać im szansę: połączyć z odpowiednim pod siebie okablowaniem i źródłem, i rozsiąść się wygodnie, kosztując swoje ulubione kawałki. Moim zdaniem to kolejne proste brzmieniem IEMy, które skradną niejedno ucho 🙂

 

Podziękowania dla @Najner za okazję do posłuchania tego modelu.

Link do sklepu w Polsce: https://audeos.pl/letshuoer-s12

 

Następne w kolejce: Yinyoo ST7 😎

  • Like 5
  • Thanks 2
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 0

Chyba nigdy nie czytałem walorów scenicznych opisanych w ten sposób, 'szapoba' ;) S12 świetnie grają elektronikę - subbas schodzi baaaaardzo nisko i uderza mocno, ale jest w dalszym ciągu dobrze kontrolowany. Dzięki temu przekazowi "w twarz" bardziej agresywne i szybkie podgatunki elektroniki naprawdę robią wrażenie. Imo w swojej cenie S12 to fantastyczne doki i też uważam, że wyróżniają się spośród dynamików i armatur charakterem grania.

 

  • Thanks 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 0

Tym razem los pobłogosławił mnie okazją do spróbowania trybryd w wykonaniu dalekowschodniej firmy Yinyoo, którą (nie bijcie) znałem wyłącznie z produkcji wszelkiego rodzaju budżetowych jak i bardziej wyszukanych kabli do słuchawek. W przypadku modelu ST7, o którym tu mowa, utożsamianego brzmieniem z bardzo dobrze przyjętymi i droższymi Shuoer EJ07, zyskał on miano "budżetowych" jego odpowiedników o niemal tej samej tonacji. Czy zastosowana w nich technologia może zachęcić portfel do wyciśnięcia na nie ciężko zarobionej krwawicy? Zobaczmy.

 

Wizualnie ST7 sprawiają wrażenie poprawnie wykonanych z akrylowego materiału doków. Przez przezroczyste gładkie tworzywo mamy bardzo dobry wgląd z góry na cewkę napędzającą 4 przetworniki elektrostatyczne, dwie armatury przy zwężającym się końcu konstrukcji oraz pojedynczy dynamik ustawiony poniżej pod lekkim kątem do dość długiego falowodu. Jeśli już o falowodzie mowa to jest on wystarczająco długi i odpowiednio wyprofilowany aby można było umieścić na nim swoje standardowe tipsy jak również te rozmiar mniejsze, które pozwolą na głębszą dokanałową aplikację. Nie wspominam tutaj o lepszym wygłuszeniu ponieważ z tyłu umieszczony został otwór odpowietrzający, który uniemożliwia całkowite odcięcie od dźwięków zewnętrznych. Kopułka w kolorze zieleni, kojarząca mi się barwą z płytkami krzemowymi jakie możemy spotkać w wewnętrznych komponentach komputera, ozdobiona jest logo producenta składającego się z dwóch stylizowanych liter Y ustawionych odwrotnie wobec siebie na tle wzoru sześciokątów, kojarzącej się z jednej strony z łuskami z drugiej – bardziej realistycznie – z siatką ogrodzeniową. Wiem, dziwne skojarzenie, ale cóż. Jedyny minus w całokształcie jaki mógłbym im zarzucić to niechlujność w wykończeniu podzespołów, które w zastosowanej oprawie wystawione są jak na dłoni. Mowa tutaj o dynamiku, którego tylna część została oklejona kremowym spoiwem, które kojarzę z lat młodzieńczych z produktów polskiej Unitry. Jest to tylko lekkie czepialstwo ponieważ w użytkowaniu w ogóle to nie przeszkadza, ale dla osób zwracających uwagę na szczegóły, może to trochę kłuć w oko.

 

Jako mały disclaimer chciałem tylko nadmienić, iż IEMy przybyły do mnie od prawowitego właściciela bez fabrycznego kabla, co może mieć wpływ na ich odbiór w przypadku użytkowania modelu w fabrycznym wyposażeniu. Na jego miejsce zastosowano miedziany (?) custom od Audeos ( @Najner, pomóż proszę ;) ). Dodatkowo zmieniłem odrobinę formę recenzji co może w efekcie dać trochę różnic pomiędzy kolejnymi sekcjami. Starałem się jednak o ciągłość w swoich wrażeniach.

 

Wstępne odsłuchy rozpocząłem od niezbyt miłego dla mnie tonalnie albumu „Back to Black” Amy Winehouse, który swoją wyrazistością nagrania potrafił odebrać chęć do życia w swoim brzmieniu przy użyciu aktualnie posiadanych Fiio FH7. No właśnie – potrafił. Tym razem, dzięki zastosowanej sygnaturze soulowe kawałki zyskały nowe życie. Scena jest proporcjonalna i kulista, zachodząca instrumentami nawet poza linię uszu. Instrumenty same w sobie są bardzo dobrze odseparowane i poukładane co wraz z zastosowanymi pogłosami zwiększa poczucie przestrzeni. Pierwszy plan z wokalistą, lekko oddalony od słuchacza jest na skraju neutralności i naturalności – być może jest to efekt zastosowanego masteringu, mającego na celu sprawić wrażenie użytkowania charakterystycznych estradowych mikrofonów.

Dynamika jest bardzo angażująca, zaliczana do tych jaśniejszych, a to dzięki odpowiedniemu wysterowaniu polegającemu na uspokojeniu niskich częstotliwości, które w tym momencie tylko nadają kształtu perkusji w żaden sposób nie przytłaczając tego niemal koncertowego występu. Pamiętam, że przy wyrazistszych słuchawkach bas prowadził linię melodyczną podczas gdy średnica wraz z górą krzyczały wprost w ucho. Teraz średnica jest wyrównana podczas gdy góra pasma organicznie prowadzi ostre momenty, pomijając jednakże zastosowane statyczne iskry w nagranym wokalu – kolejne interesujące dodatki mające dać wrażenie występów sprzed lat.

Teraz dopiero zaczynam doceniać ten album. A wystarczyło tylko zmienić słuchawki ;)

 

Okej, podkręcamy tempo i jedziemy z electro swingiem – Caravan Palace i <|°_°|>”. Już pierwszy utwór Lone Digger wskazuje dokładniej kierunek obrany przez ST7: midbas w porównaniu z wyrównaną resztą pasma, melodyjnością oraz dużą dawką energii i absolutnie żadnymi ostrymi krawędziami. Teraz dopiero można świetnie rozbierać poszczególne części składowe kolejnych piosenek. Niektóre zabawy dźwiękiem dają wręcz wrażenie nagrań binauralnych rozpoczynających się ze środka głowy i dających wrażenie pojawiających się nawet z tyłu nad słuchającym (elektroniczne tamtamy w początku Mighty). Podczas pisania niniejszego tekstu musiałem nawet zdjąć słuchawki ponieważ sądziłem, że usłyszałem coś głośnego za ścianą. Yinyoo zaczynają zmieniać moje pojęcie odnośnie brzmienia, w którym nie chodzi wyłącznie o p...cie basem i po sprawie, prezentując świetnie kontrolowaną scenę. Wspominałem o separacji? Tego nigdy za wiele.

 

Daft Punk i „Discovery”. W tym akurat albumie linia basowa powinna nieść kolejne utwory jednakże przy obecnej półotwartej konstrukcji tak nie jest: nagrania sprawiają wrażenie odtwarzanych w trybie niemal płaskim i referencyjnym. Nadal z odrobinką atrakcyjności jednakże brakuje tej bardziej mięsistej energii uderzającej o sufit. Zastosowana prezentacja kontynuuje jednak tendencję do precyzyjnego rozmieszczania poszczególnych źródeł dźwięku zachowując przy tym umiar i w żaden sposób nie powodując nakładania się jednego pasma na drugie.

 

Dobra, no to może „Meteora” od Linkin Park? Jeśli chcesz posłuchać tego zespołu bardziej w stronę skupienia się na wokalach i detalach – be my guest. Gitary nadają ton, ale to już nie są te potężne niskotonowe riffy, które powodują czystą radochę i istne rozpieranie czaszki choć bywają chlubne wyjątki takie jak Lying from You, nadal jednak to tylko punktowe i dość szybko wygasające uderzenia. Zamiast tego otrzymujemy analizę opakowaną w lekko ocieplone opakowanie z nieznacznie spłyconym pierwszym planem.

 

Uff… No to obrót o 180 stopni i sięgnijmy po coś spokojniejszego – „Una Mattina” Ludovico Einaudi. Poskąpienie na niskich częstotliwościach oraz neutralność średnicy sprawia, że odbiór fortepianowych recitali nie jest tak naturalny i angażujący w swoim uproszczonym charakterze. Dotychczasowa analityczność dodatkowo nie pomaga ponieważ dźwięk nie niesie się wystarczająco długo, aby choć trochę poczuć się jak na realnym występie.

 

Spróbujmy czegoś w podobnym klimacie z większą ilością instrumentów – do tego posłużył mi niedawno odnaleziony w zbiorach, a potem przerzucony do formatu bezstratnego album Hansa Zimmera z muzyką filmową do filmu „Kod da Vinci” i dwa ostatnie utwory z albumu. W Beneath Alrischa z pierwszych momentów z obcowania ze smyczkami można zauważyć ich dość bliskie, sugestywne rozmieszczenie, przekomarzanie się raz po jednej raz po drugiej stronie do czasu wstąpienia na scenę głównej linii kontrabasów oraz skrzypiec, która w wyczuwalnej odległości od słuchacza rozprasza się, nie dając wrażenia wygaszenia któregokolwiek z sektorów jak w przypadku wcześniej opisywanych Shuoerów S12. Barwa jest podobna – nienasycona i z ukłonem w stronę ciepła, ale jest to podane w sposób nienastręczający problemów zbytnim „przydymieniem”. Góra pasma jest odpowiednio doświetlona co dodaje głębi oraz wysokości i wspomaga wrażenie przebywania w obszerniejszym pomieszczeniu. W momencie 03:22 wchodzi linia basowa, którą spodziewam się utworzono już elektronicznie aniżeli tradycyjnym instrumentem. IEMy jednakże nie potrafią ich napędzić aby oddać organiczny niemal żywy charakter powodujący ściskanie zawartości w czaszce. Złagodzenie sygnatury spowodowało bazowanie na wyższych częstotliwościach oraz środku, co może się podobać osobom lubiącym rozluźnione brzmienie, ale w ostatecznym rozrachunku po zapoznaniu się z innymi modelami uważam to za krok wstecz. Powinno go być więcej, co dodałoby ST7 charakteru słuchawek bardziej uniwersalnych. Finał świetnie ukazuje przestrzeń i umiejscowienie konkretnych sekcji instrumentalnych, buduje atmosferę przebywania na wprost orkiestry, co nie daje tego osobliwego uczucia zakrzywienia sceny.

 

Nie dałbym rady pominąć następującego po tym utworze Chevaliers De Sangreal z chyba najbardziej rozpoznawalną ścieżką dźwiękową do filmu. I podczas gdy zaczynamy czerpać przyjemność z muzyki zapewnianej przez smyczki, pewien szczegół na pewno przykuje naszą uwagę. Użyte w tym utworze dzwony rurowe powinny rozbrzmiewać bardziej bezpośrednio, nadawać atmosfery, tej wisienki na torcie, prowadzić linię melodyczną. W zamian uzyskujemy coś na kształt dźwięku schowanego za orkiestrą, oddalonego bądź wykonywanego bardzo delikatnie, zbyt delikatnie aby wczuć się, doceniając rozjaśnioną sygnaturę słuchawek. Z drugiej strony, elektroniczna linia basowa „oddycha” delikatnie w uszy co paradoksalnie kontynuuje zainteresowanie tą stopniowo narastającą na intensywności i przestrzeni aranżacją. Finał z trąbami i chórami z kolei natychmiast przywołuje wspomnienia tych szczególnych chwil w którym Ron Howard mimo pokazania nam rozwiązania zagadki nagle postanowił zapewnić swoim widzom gęsią skórkę na 3 minuty przed końcem filmu. Zaprawdę, ST7 potrafią grać na sprzecznych uczuciach Odbiorcy.

 

Kończąc tę podróż mogę podsumować Yinyoo ST7 jako bardzo szczegółowe i holograficzne doki, które dadzą dużo radości w gatunkach jak pop, soul, R’n’B, indie czy unowocześniony swing, bazujące na średnicy i górze pasma. Reszta kategorii również będzie się podobać jednakże zmniejszenie energii basu może nie wystarczyć do podtrzymania zainteresowania. Nic jednakże straconego – słuchawki w sposób umiejętny nasuwają nam swój styl grania, co w ostatecznym rozrachunku może przeważyć nawet o ich kupnie jeśli wbiją się w nasz ulubiony repertuar. Ja jestem pod wrażeniem. I mnie powoli przekonują :) 

 

Link do jednego z partnerów w Chinach: https://pl.aliexpress.com/item/1005002900712128.html?spm=a2g0o.productlist.0.0.5941329491sJ3m&algo_pvid=69e1ddbb-7b2c-48b5-9d60-deaea0ba237c&algo_exp_id=69e1ddbb-7b2c-48b5-9d60-deaea0ba237c-8&pdp_ext_f={"sku_id"%3A"12000022682874396"}&pdp_npi=2%40dis!PLN!!4309.05!!!!!%402100bb4c16538494948812078e0995!12000022682874396!sea

 

Za wypożyczenie bardzo dziękuję @Najner

 

 

Uzupełnienie: w ramach szerszego spojrzenia na sporną kwestię niskich częstotliwości przedstawianych przez ST7 postanowiłem poskakać trochę po bibliotece muzycznej w poszukiwaniu tego magicznego basu i dokładniejszego doprecyzowania jego brzmienia. Na ratunek przybył album ze ścieżką dźwiękową z gry Life is Strange: True Colors – niezawodny w swojej różnorodności zbiór utworów z gatunku Indie wypuszczonych w technologii „+5db” jak to zwykłem określać czyli o podwyższonym zakresie głośności, co pozwala na wirtualne wzmocnienie sygnału przekazywanego do słuchawek.

Wstępnie wrzuciłem jeden z najbardziej zaakcentowanych w tym zakresie utworów od Metronomy – Lately. Subbas w nim przedstawiony lawiruje pomiędzy pełnością w dobrym smaku a odrobiną w kierunku tego głuchego dudnienia, co w żaden sposób nie będzie męczyć a dodawać dodatkowego kolorytu. Jest szybki, dokładny, kształtny w swojej budowie i potrafi bardzo przyjemnie mruczeć w ucho podczas występu wokalisty, nie jest jednak silnikiem napędzającym cały obraz. Dopiero teraz zauważyłem, jak świetnie komponuje się aranżacjami kapel z tradycyjnymi gitarami elektrycznymi – bez żadnych dodatkowych reverbów, po prostu ze wzmacniaczem u boku. To oraz przestrzenna reprodukcja wprowadza nas w sam środek muzyki, która sprawia niesamowitą radość z odsłuchu. Mogę ich słuchać i usypiać w moment :) 

Muszę również być fair wobec tego modelu jeśli chodzi o wokale ponieważ podczas próbowania kolejnych utworów zdecydowanie zmieniły one moje pojęcie o ich przedstawianiu. Jako świetne przykłady postanowiłem przesłuchać energiczny Teenage Headache Dream Mura Masa oraz dźwięczny i bardzo intymny Brother autorstwa Fenne Lily. W obu przypadkach piosenkarze/piosenkarki urzekali absolutną naturalnością tembru głosu bez żadnych skoków w bok jeśli chodzi o suchość czy ostrzejsze zgłoski. Zauważyłem również odrobinę podbitą górną średnicę, którą również można określić mianem z lekka na granicy, ale uważam, że takie jej wyważenie jest absolutnym optimum w tego typu gatunkach aby oddać duszę elektrycznych instrumentów szarpanych.

Serio, muszę przestać ich słuchać – nie zdarzyło mi się bowiem abym tak długo był przyssany do jednego modelu. Yinyoo przedstawia muzykę w tak organiczny i niepodkoloryzowany sposób, że mógłby być zdecydowanie użyty jako złoty środek na zawężenie biblioteki Złotych Graali. Wymagają tylko odpowiednio wyraźnego sygnału i repertuaru, by zaskoczyć niespodziewającego się niczego słuchacza. Mnie kupiły, w indie absolutnie – po każdej sesji odsłuchowej w tym gatunku odkładałem je w poczuciu, jakby były robione konkretnie pode mnie i zapewne pod wielu innych, poszukujących naturalności w brzmieniu.

… I pomyśleć, że muszę je teraz odsyłać do właściciela :D Trzeba zacząć na nie polować, bo nie zdzierżę, ot co.

Edytowane przez gucio-chan
Uzupełnienie recenzji
  • Like 3
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 0
Godzinę temu, gucio-chan napisał:

Na jego miejsce zastosowano miedziany (?) custom od Audeos ( @Najner, pomóż proszę ;)

Yep, miedziany kabelek z Audeos. Ciekawe, że odebrałeś je jako bardziej midbasowe i z niezbyt przekonującym dołem ogólnie - jak na moje ucho, to subbas jest podkreślony i wyżej się uspokaja. Może kwestia tipsów, źródła albo ucha :) W każdym razie EJ07M mają nieco bardziej zaznaczone skraje, pełniejszy dół, więc mogłyby naprawić bolączki w tonalności, które słyszysz. Skutkuje to niestety uproszczeniu prezentacji sceny - nie gra już tak holograficznie jak ST7.

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 0
13 minut temu, Najner napisał:

Yep, miedziany kabelek z Audeos. Ciekawe, że odebrałeś je jako bardziej midbasowe i z niezbyt przekonującym dołem ogólnie - jak na moje ucho, to subbas jest podkreślony i wyżej się uspokaja. Może kwestia tipsów, źródła albo ucha :)

 

Użytkuję standardowe SpinFity CP-145 więc sygnatura co prawda się rozjaśnia, ale są to zmiany tylko kosmetyczne i nie wpływają na dół. Fakt jednak faktem, że w porównaniu do S12 niskich tonów nie odebrałem w takiej samej ilości - są zdecydowanie lżejsze w tym rejonie, a same słuchawki bardziej nadrabiają średnicą i napowietrzeniem góry. Może rzeczywiście poszukam czegoś na grubszych tulejkach..?

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Odpowiedz na pytanie...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Zarejestruj się aby mieć większy dostęp do zasobów forum. Przeczytaj regulamin Warunki użytkowania i warunki prywatności związane z plikami cookie Polityka prywatności