Skocz do zawartości

Custom Art Fibae 6 – uścisk rozkoszy [RECENZJA]


davenieadiofil

Rekomendowane odpowiedzi

Custom Art Fibae 6 – uścisk rozkoszy

 

20191121_115021-01.thumb.jpeg.2d1d59232855d7f8d5187b131a7ee0fa.jpeg

Precyzja w każdym milimetrze. Lekko połyskujące zewnętrzne części kopułek prezentują się z klasą :)

 

Rynek słuchawek dokanałowych przeżywa w ostatnich latach prawdziwy rozkwit. W całym zamieszaniu pełnego chińskich marek i technologicznym wyścigu na ilość wbudowanych przetworników świetnie odnajduje się Custom Art – warszawska manufaktura radząca sobie fantastycznie pośród innych producentów hi-endowych słuchawek dousznych. Dzięki uprzejmości Piotra Granickiego i reszty ekipy otrzymałem na testy stosunkowo świeży model Fibae 6 z sześcioma armaturami w obudowie. Czym się wyróżnia i czy jest to produkt wart swojej ceny? Sprawdźmy!

 

Diabeł tkwi w szczegółach

Egzemplarz testowy otrzymałem niedługo po tegorocznym Audio Video Show, gdzie na dobre 3,5 godziny utknąłem testując mobilny sprzęt grający wyższych lotów. Niemal godzinę z tego czasu pochłonęło stoisko Custom Art gdzie mogłem nie tylko posłuchać wyśmienitych Fibae 7 (jest szansa na recenzję w niedalekiej przyszłości), ale przede wszystkim porozmawiać z Piotrem na żywo. Naprawdę przyjemnie było mówić o dźwięku z kimś o takiej pasji do tego tematu 😊 Tym krótkim odejściem od tematu płynnie przechodzę do bohatera testu, czyli modelu Fibae 6 stojącego tuż obok jubileuszowych Siódemek.

 

Do testów otrzymałem uniwersalny egzemplarz słuchawek, a w komplecie znalazło się niewielkie, usztywnione etui oraz cztery pary eartipów. Zestaw przesyłany do recenzji nieco różni się od tego, co otrzymamy gdy standardowo zakupimy słuchawki. Powtórzeniem z poprzednich testów będzie fakt, że komplet testowy jest nieco bardziej ubogi w akcesoriach, czego nie uważam za bezpośrednią wadę. Brakuje dedykowanego etui Peli 1010 czy narzędzia ułatwiającego precyzyjne czyszczenie słuchawek. Bardzo dobrze, że wszystko to otrzymuje klient w momencie standardowego zakupu na własny użytek.

 

Z moich poprzednich testów modeli Fibae 3 i 4 oraz Harmony 8.2 wynika, że uszy średnio współpracują z dołączonymi w komplecie końcówkami silikonowymi. Tak było i tym razem, a dobre dopasowanie uzyskałem dzięki eartipom SpinFit CP360 w rozmiarze M. Wraz z nimi użytkowałem słuchawki przez cały okres testowy trwający ponad miesiąc

 

Stockowy kabel odznacza się dobrą  ergonomią. Podczas testów używałem jednak kabla Yinyoo 8 core z miedzi posrebrzanej, który miał jeszcze lepsze właściwości ergonimiczne

Stockowy kabel odznacza się dobrą  ergonomią. Podczas testów używałem jednak kabla Yinyoo 8 core z miedzi posrebrzanej, który miał jeszcze lepsze właściwości ergonomiczne

 

Miś Yogi

Podczas testowania słuchawek najróżniejszą muzyką próbowałem znaleźć sensowne określenie, którym można by określić charakter brzmienia Fibae 6. Po około tygodniu dość intensywnego słuchania napotkałem w głowie dość prześmiewcze określenie „miś Yogi”. Rzeczywiście coś w tym jest. Z jednej strony Szóstki bazują przede wszystkim na bardzo obfitym, zarysowanym wyraźnie dociepleniu całego pasma. Sprawia to, że są słuchawkami z gatunku „do rany przyłóż” o ile można takimi zwrotami określać jakikolwiek sprzęt audio. Dźwięk ma relaksujący i bardzo płynny charakter. Brzmieniowo najbliżej mu do modelu Fibae 4, są jednak oczywiste różnice. Inaczej zrealizowane strojenie i większa ilość przetworników pozwoliła w tym przypadku na większą ilość szczegółów. Jednocześnie brzmienie jest nieco mniej techniczne (w pozytywnym sensie) względem niższego modelu, a przejścia pomiędzy poszczególnymi pasmami cec**je płynność. Brak tu mocnych i nagłych podbić, które mogłyby być ciężkie do zniesienia na dłuższą metę. Sprawia to, że fundamentalnie bardzo trudno wytknąć Fibae 6 bezpośrednią wadę mogącą zdyskwalifikować je z potencjalnej listy zakupowej. To na pewno najbardziej szczegółowo grającą konstrukcja ze wszystkich o ciepłym strojeniu z jakimi miałem styczność przez ostatnie 2 lata. Mówiąc to porównuję F6 w swojej pamięci do takich audiofilskich okazów jak Audeze LCD-2C, własny flagowiec marki Harmony 8.2 czy Sennheiser HD600. Można by się zastanawiać, czy porównywanie niewielkich dokanałówek do pełnowymiarowych słuchawek wokółusznych, a nawet konstrukcji planarnych ma sens. O tym powiem jeszcze później.

 

Powróćmy do przedmiotu recenzji. Jednocześnie słuchawki potrafią dość szybko pokazać swoją drugą stronę, w której są zaskakująco energiczne zachowując ponadprzeciętną gładkość. W analogii do misia Yogi można powiedzieć, że Fibae 6 przez większość muzycznych momentów brzmią radośnie (jakkolwiek dziwnie to brzmi), ciepło i są nastawione na relaksowanie użytkownika. Gdy jednak nagranie staje się bardziej wielowarstwowe, albo na pierwszy plan wysuwają się wokale, Szóstki potrafią zabłyszczeć ilością prezentowanych tam detali i ogólną energią. Reagują na skomplikowaną muzykę podobnie jak wspomniany misiek na widok koszyka piknikowego z jedzeniem 😉 Rozmach orkiestry potrafi być równie ciekawie zaprezentowany, co spokojne dźwięki gitary akustycznej. Wielowarstwowa muzyka to dla nich żadne wyzwanie. Przy tym całym „zamieszaniu” barwa brzmienia jest jedną z najsilniejszych stron tego modelu.

 

Słuchawki o ciepłym strojeniu zwykle są kojarzone z dobrym, mocnym basem. Nie inaczej jest w przypadku Fibae 6, a prawdą jest, że to właśnie niskie pasmo potrafi zaznaczyć taki charakter grania. Za ilość oraz jakość basu odpowiadają trzy przetworniki zestrojone w sposób gdzie dwa z nich odpowiadają za zupełnie najniższe dźwięki. Pozostałą częścią pasma zajmuje się już pojedyncza armatura. Na pewno takie połączenie sprawia, że model z sześcioma armaturami staje się jednocześnie najbliższy preferencjom fanów mocnego basu spośród całej linii Fibae. W modelach Fibae 4 czy flagowych Harmony 8.2 bardzo chwaliłem poziom do jakiego niskie tony są w stanie zejść, a były to naprawdę głębokie dźwięki. Czasem nie miałem nawet pojęcia, że linie basowe niektórych utworów są aż tak bogate w to pasmo. Teraz jednak zaszła słyszalna zmiana w strojeniu. Poprzednie modele nie charakteryzowały się aż taką mocą uderzenia, a całość miała bardziej tendencję do grzecznego zajmowania pozycji na drugim planie. Oczywiście Fibae 6 nadal dysponują wybitną kontrolą, ale siła niskich tonów to teraz coś, czemu bliżej do dźwięków płynących z dobrego przetwornika dynamicznego, a nie armatury. Bas dostał nieco oczekiwany przeze mnie czynnik „kopnięcia” i to naprawdę mocnego. Uderzenia w bębny czy syntetycznie generowane łomotanie muzyki techno powoduje, że ciężko nie tupać nogą, gdy muzyka płynie przez Szóstki. Choć nie zaliczam się do grona „basolubów” podoba mi się kierunek, w którym powędrowało strojenie tego pasma.

Dzięki takiemu brzmieniu z przyjemnością słuchało się albumu West Village od European Jazz Trio. Od pierwszych taktów When Autumn Comes aż do końca płyty bas był niezwykle dynamiczny i mocny zachowując przy tym miękkość. Szczęka opadła mi natomiast przy rozmaitych albumach hip-hoppowych i rapie. Nie spodziewałem się tak czystego, zmasowanego ataku basu, który dopadł mnie w Diamond Dancing w wykonaniu Future. Po prostu nie dało nie tupać nogą. To samo przy Pocztówce z WWA, Lato ’19 Taco Hemingway’a. Tłuste bity, wielowarstwowe kompozycje z basiskiem na pierwszym planie to gatunki, w których FIBAE 6 czują się jak ryba w wodzie.

 

Bardzo ciekawie połączono tu techniczność (która nie dominuje) z nastawieniem na wielogodzinne odsłuchy. Tak, Fibae 6 bez problemu mogłem trzymać w uszach przez 2-3 godziny, uprzyjemniając sobie pracę przy komputerze muzyką. Coś pięknego 😊 Oczywiście należy pamiętać, by nie kaleczyć „rzemiosła”. Słuchanie z IEMów nie musi się wiązać z utratą uszu – trzeba robić regularne przerwy oraz utrzymywać głośność na niskich poziomach.

 

Czy leci z nami ANC?

Skoro ruszyłem temat głośności, warto wspomnieć o tym czego można się spodziewać po izolacji jaką oferują FIBAE 6. Każdy z uniwersalnych modeli marki oferował naprawdę świetne wytłumienie otoczenia. By to opisać najlepiej chyba powiedzieć, że hałas miejskiego autobusu zostaje zredukowany mniej więcej do poziomu, w którym trochę słyszymy jego koła. Podobnie jest z samochodami osobowymi i innymi pojazdami. Delikatnie czujemy, co nas otacza. To bardzo dobrze, bo nadmierna izolacja mogła by być niebezpieczna. Osobiście zawsze zachowuję podwójną ostrożność przy przechodzeniu w miejscach bez sygnalizacji świetlnej, gdy mam coś w uszach. Słuchawki wytłumiają naprawdę skutecznie, a mówimy o wersji uniwersalnej, gdzie nie zawsze eartip dopasuje się idealnie do kanału słuchowego. Nie wiem jakie odczucia towarzyszą noszeniu customowego egzemplarza, choć pewnie jest tylko lepiej. Nie ma wątpliwości, że tłumienie dźwięków z zewnątrz jest na poziomie słuchawek z ANC. Tyle, że na próżno szukać dedykowanych mikrofonów. Izolacja jest wyłącznie naturalna (pasywna) i bardzo mocna. Dla punktu odniesienia dodam, że wraz z F6 w uszach wystarczyło ustawienie głośności na poziomie dwóch do trzech kliknięć od dołu w 15-stopniowej skali mojego telefonu. Wszystko podczas przechadzania się ulicą w godzinach szczytu. Wow… Uważajmy na pojazdy w trakcie delektowania się utworami na poza domem i będzie dobrze 😊

 

20191212_142311-01.thumb.jpeg.ff50b7d0f906b52ce0e49e3df53085cf.jpeg

Kabel dołączony do kompletu (po lewej) oraz Yinyoo 8 core (po prawej). Oba prezentują się świetnie i nie mają efektu mikrofonowego

 

Mają rozmach…

Wracając do opisu brzmienia osobne słowa należą się średnicy. W każdej konstrukcji Custom Art da się wyczuć, że traktują temat bardzo poważnie. To dobrze, bo w środku pasma tkwi dużo muzycznych niuansów. FIBAE 6 w swojej konstrukcji wykorzystują pojedynczą armaturę dedykowaną średnicy oraz części wysokich częstotliwości (armatura została opisana na stronie jako „mid-high”). Tym bardziej wzrosło moje zdziwienie, gdy po kolei zacząłem słuchać moich utworów testowych. Potwierdza to, że ilość przetworników nie zawsze definiuje jakość dźwięku, a z „samotnej” armatury Custom Art wyczarowało w tym przypadku prawdziwą ambrozję

 

Charakter środka jest bezpośredni, prezentowany blisko i wewnątrz głowy. Na tle całkiem pokaźnej i napowietrzonej sceny uczucie intymności jest tym bardziej potęgowane. Ta cecha daje wiele frajdy ze słuchania zarówno wokalnego jak i instrumentalnego jazzu, muzyki klasycznej i wszystkiego co ma w sobie dużo środkowego pasma. Ogólna rozdzielczość jest na wysokim poziomie, myślę że bardzo adekwatnym do ceny, ale sposób w jaki są pokazane słuchaczowi stawia na gładkość, a nie wyduszenie ostatniego tchu z nagrania. Osiągnięto w tym modelu ciekawy balans między słuchawkami, w których słyszymy dużo niuansów, smaczków i wszystko można precyzyjnie „wskazać” na muzycznej scenie, a jednocześnie nic nie jest podawane natarczywie. To z kolei zasługa fenomenalnego obrazowania. Detal jest bardzo dobry i choć uważam, że nie odskakuje mocno ponad średnią w tym przedziale cenowym, tak właściwość dźwięku określana fantastycznym angielskim wyrazem „imaging” osiąga w FIBAE 6 nowy poziom. Na pewno nowy poziom w słuchawkach do 3500zł. Mogę bez wahania stwierdzić, że są pod tym względem lepsze również od niektórych pełnowymiarowych słuchawek – F6 błyszczą jeśli chodzi o precyzyjne i realistyczne umieszczenie wokalistów i instrumentów na scenie. Ponieważ brzmieniu brakuje sztucznego rozdmuchania, precyzja tym bardziej może prężyć muskuły. Zwykle monitory dokanałowe z bardzo szeroką sceną pokroju Noble Audio Kaiser Encore albo Empire Ears Wraith męczyły mnie po kilku minutach wielkością swojego dźwiękowego imperium. Pierwsze chwile kontaktu były ogromnymi fajerwerkami i zapierały dech w piersiach, a chwilę potem czułem się zmęczony słuchaniem rozdmuchanego dźwięku. Mając takie porównanie dokładnie widzę, gdzie tkwi siła FIBAE 6. Ich ukryta moc to balans. Fantastyczny balans cech w różnych aspektach brzmienia. Ani nie zamazują zbytnio przekazu, będąc gładkie i ciepłe. Duża moc basu jest zawsze dobrze kontrolowana, przez co nie wpycha się na terytorium muzykalnej i nasyconej średnicy. Góra nigdy nie wyskoczy przed szereg, a pomimo lekkiego ukrycia potrafi nieco bardziej się wychylić i ładnie zabłyszczeć. Ale bez ostrości.  By to wszystko poczuć i docenić 10 minut odsłuchu może nie wystarczyć. Szóstki to słuchawki z kategorii „podobało mi się im więcej słuchałem”.

 

20191212_142959-01.thumb.jpeg.bbea87d3a185c4dc0df29c39ab4795bb.jpeg

Końcówki dokanałowe świetnie trzymają się na odpowiednio długiej dyszy. Izolacja podczas testów była świetna :)

 

Jeszcze kilka słów na temat omówionej wcześniej bliskości przekazu (zwłaszcza w środku pasma). Po takim opisie mogłoby się zdawać, że testowany model są dla słuchacza męczące. Nic z tego. Jak już nie raz wspomniałem brzmienie tego modelu jest ciepłe i w punkt gładkie (balans między detalami, a muzykalną swobodą w graniu). Dzięki gęstej średnicy i mocnemu basowi określiłbym je jako angażujące. Grają niezwykle muzykalnie, nie stawiając zbyt mocno na dokładną analizę i rozkład nagrań na zbyt wiele małych warstw. Jednocześnie na scenie panuje porządek z nutą swawoli. Jak na monitory o ciepłej manierze grania, do gry dość często potrafi wejść całkiem zamaszysta dynamika i energia, ale nadal całość cech łączy się spójnie. Można bez problemu skierować uwagę poza główny plan i obserwować (a raczej słuchać) jak w muzyce dzieją się pomniejsze rzeczy – lekkie uderzenie w talerz perkusji, oddech między wersami tekstu albo subtelne przejechanie palcem po strunie gitary. To wszystko słychać wraz z FIBAE 6, ale muzyka jest w nich prezentowana tak, by skupiać się na całym spektaklu, a w razie potrzeby zawsze można zajrzeć w dalsze „zakamarki”. A trzeba przyznać, że przy włączeniu Zeppelinowego wrzasku, soundtracków Thomasa Newmana czy rozkosznego śpiewu Lany Del Rey spektakl ten robił się naprawdę masywny. FIBAE 6 mają w swoim dźwięku coś, czego bardzo poszukuję w mobilnym audio – tkanka. Tłuste, masywne mięso. Są trochę jak porządny stek, ale jednocześnie fenomenalnie przyrządzony i podany elegancko, jak tylko można. Osobiście bardzo szybko polubiłem ten dość unikalny charakterek słuchawek. Jest tu się czym rozkoszować 😊

 

Gdzieniegdzie w tej recenzji padły już wzmianki o wysokim paśmie. Jak zatem ma się góra w tym modelu? Ogólnie rzec biorąc bardzo dobrze. Piszę to jako absolutny fan dźwięcznych, podkreślonych grubą krechą wysokich tonów. Na pewno nie uświadczymy w Szóstkach najbardziej „przewietrzonej” góry, ale wcześniej wspomniany balans przejawia się również tu. Pod wieloma względami bardzo podobało mi się to, co mogłem usłyszeć. Głównie dlatego, że F6 rozwiały całkowicie moje wątpliwości odnośnie tego, czy da się zrobić niezwykle gładkie strojenie, w którym wysokie pasmo nie daje wrażenia skrycia za dwiema warstwami jedwabnej zasłony.

 

Ilościowo określiłbym górę jako pasmo, którego jest w sam raz – osoby wrażliwe na wszelkie sybilacje, podbicia poczują się tu dosłownie jak w raju. Słychać bardzo wiele, a jednak nic nie jest nadmiernie podkreślone. Chyba najlepiej pasującym przymiotnikiem jest „organiczne”. Całe wysokie pasmo brzmi naturalnie, zachowując naturalne i lekkie „echo”. To aspekt typowy raczej dla konstrukcji bezpośrednio jasnych i ma związek z tym, czy dane słuchawki odbieram jako umiejętnie wywietrzone. FIBAE 6 to mają i choć może nie jest to ten poziom tzw. Mięty w dźwięku, jakiego bym oczekiwał tak muszę oddać, że jest lepiej dobrze. Słuchałem wiele różnych modeli słuchawek, również pełnowymiarowych konstrukcji o bardzo nasyconym, gęstym brzmieniu. Główny problem ciepłego strojenia? Mogę z czystym sumieniem stwierdzić, że producenci pokroju Audeze, Sennheisera oraz niektóre liczące się marki dokanałówek (Empire Ears, Accoustune) w celu uzyskania tej sygnatury robią dziwne rzeczy. Nawet jeśli jakość wysokich tonów jest obiektywnie dobra, ilość sprawia, że ledwo można docenić możliwości takiego sprzętu. Odwrotne przypadki też się zdarzają. Pozdrawiam flagowe Empire Ears Wraith, w których myślałem, że coś się fundamentalnie popsuło. Najwidoczniej to nie była jedynie przypadłość egzemplarza testowego, którego miałem (wątpliwą) przyjemność doznać na tegorocznym Audio Video Show.

 

FIBAE 6 pod tym względem nie mają niczego co można by określić jako zepsute. Góra jest wyraźna na tle masywnej reszty, a prezentacja tych dźwięków kieruje się w stronę braku nadmiernej natarczywości. Jeśli nagranie tego wymaga, góra potrafi przyjemnie zabłyszczeć, ale robi to raczej z elegancją i wraca do swojego płynnego, lekko ułagodzonego charakteru. Aż dziwnie piszę się takie rzeczy treble-headowi jak ja, ale po dłuższym czasie od otrzymania F6 do testów nie tyle przywykłem, co nawet polubiłem manierę dźwięku oferowaną w tym modelu. Wszystko słychać, nic nie denerwuje. Ot, taka maszynka do muzycznej rozkoszy. Im dalej w las, tym ciekawiej…

 

20191212_143120-01.thumb.jpeg.9f7097c5a6f507220cd5881cde4e7946.jpeg     20191212_143305-01.thumb.jpeg.268dafe6201b70be5ef96d2f2f91becb.jpeg

Wszystko wygląda tak, że aż chce się to polizać albo zjeść 😂👌🏻

 

Nie oceniać książki po okładce

Rozpoczynając testy FIBAE 6 od razu poczułem, że ich ciepłe i gładkie granie jest raczej nie dla mnie. I tak napisałbym test opisujący moje doznania, ale gdybym tworzył go po pierwszym tygodniu użytkowania prawdopodobnie moje spaczone gusta brzmieniowe wzięłyby górę nad recenzencką obiektywnością. Na szczęście to się nie stało. Szybko zacząłem dosłuchiwać się muzycznej muskulatury, którą ten model jest w stanie zaprezentować z klasą. Piotr z ekipą pogodzili niesamowite dla mnie cechy dźwięku, takie jak gładkość i muzykalny spokój z bardzo dobrą rozdzielczością. Później nadchodzi naprawdę perfekcyjne, precyzyjne do milimetra obrazowanie oraz średnica tak wypełniona realizmem i tkanką, że Szóstek po prostu nie chciałem wyjmować z uszu. Na deser góra, w której skuteczny rozejm zawarły rozdzielczość i brak przesadnej krzykliwości. Wszystko to sprawia, że słuchawki są uniwersalne pod kątem doboru muzyki. Zagrają ponadprzeciętnie nawet z gniazda słuchawkowego w laptopie. Jeśli chcesz wyciągnąć z nich coś więcej, zdecydowanie polecam dedykowane odtwarzacze, lub nawet mobilny DAC z Bluetooth. Odwdzięczą się czystą rozkoszą. Basem, który trzęsie i pobudza. Zmysłową średnicą. I dźwięcznym treblem. Balans cech jakich mało nawet wśród droższych konstrukcji. Warto je wypróbować, gdy nadarzy się okazja. Ale uwaga, mogą już zostać na dłużej i nieco uszczuplić stan konta!

 

Na koniec recenzji chciałem jeszcze pokrótce omówić albumy, które wraz z FIBAE 6 zwróciły moją uwagę na nowe aspekty muzyczne i wzbudziły ogólny zachwyt. Oto one

 

Justice – Woman

Ach… co tu się działo! W połowie Safe and Sound (pierwszej pozycji na płycie) siedziałem już ze szczęką głęboko w podłodze. Bas jaki tu usłyszałem jest naprawdę trudny do osiągnięcia nawet w systemach stereo za +/- 50 tys. złotych, grających w pomieszczeniach należycie zadbanych akustycznie (panele i te sprawy). Dynamika i rozmach były powalające. Końcowa część pierwszego z utworów pokazały mi co naprawdę potrafią te słuchawki. Absolutnie nic sobie nie robiły z wielowarstwowej struktury, która występuje w kompozycjach elektronicznego duetu z Francji. Przy kawałku Stop skończyło się na tym, że tańczyłem na swoim łóżko, kończąc prywatną „eurowizję” subtelną zadyszką. Słuchanie tej płyty na F6 nie było po prostu słuchaniem – to był spektakl z cholernym rozmachem!

 

Marcin Wasilewski Trio – Spark Of Life

Nieco zdyszany dynamiką francuskiego duetu postanowiłem powędrować w spokojniejsze nurty. Jak się ponownie okazało, ciepłe i gładkie strojenie zdało egzamin po prostu bezbłędnie. Mogłem docenić możliwości obrazowania, jakie F6 niewątpliwie mają. Dużo się na tej płycie dzieje pod kątem stereofonii – tu pojedyncze uderzenia trójkąta, albo delikatne niuanse na perkusji. Dzięki takiej, a nie innej średnicy saksofon brzmi po prostu rozkosznie. Realizm, gładkość, relaks. Czułem się wypoczęty po wysłuchaniu albumu 😊

 

Lana Del Rey – Lust For Life

To jest po prostu za dobre samo w sobie. Przez FIBAE 6 do reszty uzależniłem się od płyty! W trakcie Cherry popłakałem się, a przy God Bless America – And All The Beautiful Women In It zacząłem śpiewać. Po raz kolejny genialne obrazowanie dało takiego czadu… Pokłony, pokłony i jeszcze raz pokłony! Tego oczekiwałbym po hi-endowych słuchawkach. Czarowania. Tutaj miało to miejsce non-stop, przez całą płytę. Muzykalność do potęgi n-tej.

 

Mikromusic – Piękny Koniec

Tu usłyszałem, co zwykle robią dobre słuchawki z muzyką, do której nagrywania przyłożono odpowiednio dużo wysiłku. Piękny Koniec okazał się dla mnie bardzo pięknym początkiem muzycznych doznań. Zacząłem słuchać płyty jako jedną z pierwszych, zaraz na wstępnym etapie testów. Powracałem do niej wielokrotnie. Gdy Natalia Grosiak otworzyła usta, po prostu nie dało się usiedzieć bez zachwytu. Partie gitary basowej brzmiały z tak piękną masą, że aż mi zdjęło kapcie. Po raz kolejny wraz z FIBAE 6 album, którego słuchałem jakieś 150 razy przy użyciu rozmaitego sprzętu, tu stał się czymś cudownym. Zupełnie jakbym usłyszał to pierwszy raz!

 

Jeśli macie jeszcze jakieś pytania, bo coś ominąłem bezpośrednio w recenzji, zadawajcie je w komentarzach. Postaram się odpowiedzieć 😉

Edytowane przez davenieadiofil
literówki
  • Like 6
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Zarejestruj się aby mieć większy dostęp do zasobów forum. Przeczytaj regulamin Warunki użytkowania i warunki prywatności związane z plikami cookie Polityka prywatności