Tanchjim Tanya, pierwsze wrażenie. Dostawa 11 dni, bez danin publicznoprawnych (Shenzenaudio Store). Kabelek nie odpinany. Super, miękki, bez efektu mikrofonowego. Za to mikrofon z pilotem. Tyle w temacie kabla. Tak powinno być w każdych IEM-ach. Serio. Wygodne, łatwa aplikacja, tkwią w uszach jak przyklejone. Malutkie, można kimać w nich. Można zawsze mieć gdzieś w kieszeni i nie zawahać się ich użyć. Jednakże... Granie: meh. Bas ciągnie się jak ser w pizzy. I dudni jak sabłuufer w golfie III. Podbity niby przyciskiem "loudness" we wzmacniaczu Diora (od Unitry). Budyń bez kontroli. Brzmi wręcz jak przesterowany. A zaznaczę, że nie lubię jak jest chudo na dole. Góra bez piasku ale i bez blasku. Środek - no jakiś tam jest. W momencie jak go bas nie zalewa. Przestrzeń bez przeciągów, intymnie, dusznawo. Nie podoba mi też ogólnie ich barwa, takie mdłe, sprane, wyblakłe. Niestety nie potrafię wychwycić z czego konkretnie to wynika. Ogólnie taka gumowata kluska. Analogia do "głośnikowego" słuchania: jak z kiepskiej mini wieży. Niby seks jest, ale orgazmu brak. Przykład: Slayer - South of Heaven. Wjeżdza Lombardo, ten niesamowity pierwszy przelot pałkami po tom - tomach. Wiecie (kto akurat ich lubi), ta przestrzeń, ta barwa, ta moc. I co ? I nic. Zero emocji. A dotąd w tym miejscu zawsze jakiś dreszczyk był. No jakbym innego kawałka słuchał. Tanya jeszcze jakoś dają radę w spokojnej muzyce (gitara akustyczna, pianino, wokal). Ale ten tandetny bas psuje wszystko. Wiem, to słuchawki za circa 20$. Te są akurat dobre jako zatyczki do uszu z funkcją grania. Za ten sam piniondz takie np. Senfer DT6 to - jak dla mnie - wciągają je nosem. To już wolę tymczasowe zło konieczne w postaci KZ ZSX, chociaż nienawidzę ich skrzeczącej, zapiaszczonej góry. Z dwojga złego wolę jednak to niż gumowato - dmuchany bas. Słuchane z LG G6.