Skocz do zawartości

gucio-chan

Zarejestrowany
  • Postów

    71
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez gucio-chan

  1. Ostały się ino Sennheisery - przed chwilą obniżyłem cenę na ofercie: https://www.olx.pl/d/oferta/sluchawki-sennheiser-pxc-550-ii-anc-gwarancja-jak-nowe-CID99-IDPXetU.html Zapraszam.
  2. 1. Kabel Campfire Audio Smoky Litz MMCX, 3.5 mm https://www.olx.pl/d/oferta/kabel-mmcx-3-5-mm-campfire-audio-smoky-litz-CID99-IDPwfjC.html 2. Kabel Jimmy Dragon Miedź MMCX, 4.4 mm https://www.olx.pl/d/oferta/kabel-zbalansowany-custom-mmcx-4-4-mm-miedz-jimmy-dragon-CID99-IDPOiNn.html 3. Słuchawki Bluetooth Sennheiser PXC-550-II Zakupione 30.07.2021 r. więc jeszcze rok na gwarancji. Stan idealny jak ukazują zdjęcia - nawet nie kwapiłem się aby zdjąć naklejkę z instrukcją z kopułki Użytkowane głównie w domu podczas home-office. Ładowane były chyba z trochę ponad 10 razy - głównie z racji tego, że skubane trzymają na akumulatorkach naprawdę długo. Pełen komplet - działają bez zarzutu, żadnych problemów z parowaniem czy gubieniem sygnału. Z okablowania rozpakowywany był jedynie ten na 3.5 mm. Wszystko po lekkim dopieszczeniu można by uznać za nowy egzemplarz. Lubię dbać o sprzęt. https://www.dropbox.com/sh/4tegg55ilfa3cwa/AABND4nzbeu6nkFzWLZObD-Ca?dl=0 Cena: 800 zł + InPost
  3. Kinera Ace poszła - reszta dostępna. Zapraszam Smoky Litz obniżam na 350 zł Link do OLX: https://www.olx.pl/d/oferta/kabel-mmcx-3-5-mm-campfire-audio-smoky-litz-CID99-IDPwfjC.htmls
  4. @Najner Nie musiałem - wskoczyłem w inny repertuar i siadło. Uzupełnienie już w oryginalnym poście.
  5. Użytkuję standardowe SpinFity CP-145 więc sygnatura co prawda się rozjaśnia, ale są to zmiany tylko kosmetyczne i nie wpływają na dół. Fakt jednak faktem, że w porównaniu do S12 niskich tonów nie odebrałem w takiej samej ilości - są zdecydowanie lżejsze w tym rejonie, a same słuchawki bardziej nadrabiają średnicą i napowietrzeniem góry. Może rzeczywiście poszukam czegoś na grubszych tulejkach..?
  6. Tym razem los pobłogosławił mnie okazją do spróbowania trybryd w wykonaniu dalekowschodniej firmy Yinyoo, którą (nie bijcie) znałem wyłącznie z produkcji wszelkiego rodzaju budżetowych jak i bardziej wyszukanych kabli do słuchawek. W przypadku modelu ST7, o którym tu mowa, utożsamianego brzmieniem z bardzo dobrze przyjętymi i droższymi Shuoer EJ07, zyskał on miano "budżetowych" jego odpowiedników o niemal tej samej tonacji. Czy zastosowana w nich technologia może zachęcić portfel do wyciśnięcia na nie ciężko zarobionej krwawicy? Zobaczmy. Wizualnie ST7 sprawiają wrażenie poprawnie wykonanych z akrylowego materiału doków. Przez przezroczyste gładkie tworzywo mamy bardzo dobry wgląd z góry na cewkę napędzającą 4 przetworniki elektrostatyczne, dwie armatury przy zwężającym się końcu konstrukcji oraz pojedynczy dynamik ustawiony poniżej pod lekkim kątem do dość długiego falowodu. Jeśli już o falowodzie mowa to jest on wystarczająco długi i odpowiednio wyprofilowany aby można było umieścić na nim swoje standardowe tipsy jak również te rozmiar mniejsze, które pozwolą na głębszą dokanałową aplikację. Nie wspominam tutaj o lepszym wygłuszeniu ponieważ z tyłu umieszczony został otwór odpowietrzający, który uniemożliwia całkowite odcięcie od dźwięków zewnętrznych. Kopułka w kolorze zieleni, kojarząca mi się barwą z płytkami krzemowymi jakie możemy spotkać w wewnętrznych komponentach komputera, ozdobiona jest logo producenta składającego się z dwóch stylizowanych liter Y ustawionych odwrotnie wobec siebie na tle wzoru sześciokątów, kojarzącej się z jednej strony z łuskami z drugiej – bardziej realistycznie – z siatką ogrodzeniową. Wiem, dziwne skojarzenie, ale cóż. Jedyny minus w całokształcie jaki mógłbym im zarzucić to niechlujność w wykończeniu podzespołów, które w zastosowanej oprawie wystawione są jak na dłoni. Mowa tutaj o dynamiku, którego tylna część została oklejona kremowym spoiwem, które kojarzę z lat młodzieńczych z produktów polskiej Unitry. Jest to tylko lekkie czepialstwo ponieważ w użytkowaniu w ogóle to nie przeszkadza, ale dla osób zwracających uwagę na szczegóły, może to trochę kłuć w oko. Jako mały disclaimer chciałem tylko nadmienić, iż IEMy przybyły do mnie od prawowitego właściciela bez fabrycznego kabla, co może mieć wpływ na ich odbiór w przypadku użytkowania modelu w fabrycznym wyposażeniu. Na jego miejsce zastosowano miedziany (?) custom od Audeos ( @Najner, pomóż proszę ). Dodatkowo zmieniłem odrobinę formę recenzji co może w efekcie dać trochę różnic pomiędzy kolejnymi sekcjami. Starałem się jednak o ciągłość w swoich wrażeniach. Wstępne odsłuchy rozpocząłem od niezbyt miłego dla mnie tonalnie albumu „Back to Black” Amy Winehouse, który swoją wyrazistością nagrania potrafił odebrać chęć do życia w swoim brzmieniu przy użyciu aktualnie posiadanych Fiio FH7. No właśnie – potrafił. Tym razem, dzięki zastosowanej sygnaturze soulowe kawałki zyskały nowe życie. Scena jest proporcjonalna i kulista, zachodząca instrumentami nawet poza linię uszu. Instrumenty same w sobie są bardzo dobrze odseparowane i poukładane co wraz z zastosowanymi pogłosami zwiększa poczucie przestrzeni. Pierwszy plan z wokalistą, lekko oddalony od słuchacza jest na skraju neutralności i naturalności – być może jest to efekt zastosowanego masteringu, mającego na celu sprawić wrażenie użytkowania charakterystycznych estradowych mikrofonów. Dynamika jest bardzo angażująca, zaliczana do tych jaśniejszych, a to dzięki odpowiedniemu wysterowaniu polegającemu na uspokojeniu niskich częstotliwości, które w tym momencie tylko nadają kształtu perkusji w żaden sposób nie przytłaczając tego niemal koncertowego występu. Pamiętam, że przy wyrazistszych słuchawkach bas prowadził linię melodyczną podczas gdy średnica wraz z górą krzyczały wprost w ucho. Teraz średnica jest wyrównana podczas gdy góra pasma organicznie prowadzi ostre momenty, pomijając jednakże zastosowane statyczne iskry w nagranym wokalu – kolejne interesujące dodatki mające dać wrażenie występów sprzed lat. Teraz dopiero zaczynam doceniać ten album. A wystarczyło tylko zmienić słuchawki Okej, podkręcamy tempo i jedziemy z electro swingiem – Caravan Palace i „<|°_°|>”. Już pierwszy utwór Lone Digger wskazuje dokładniej kierunek obrany przez ST7: midbas w porównaniu z wyrównaną resztą pasma, melodyjnością oraz dużą dawką energii i absolutnie żadnymi ostrymi krawędziami. Teraz dopiero można świetnie rozbierać poszczególne części składowe kolejnych piosenek. Niektóre zabawy dźwiękiem dają wręcz wrażenie nagrań binauralnych rozpoczynających się ze środka głowy i dających wrażenie pojawiających się nawet z tyłu nad słuchającym (elektroniczne tamtamy w początku Mighty). Podczas pisania niniejszego tekstu musiałem nawet zdjąć słuchawki ponieważ sądziłem, że usłyszałem coś głośnego za ścianą. Yinyoo zaczynają zmieniać moje pojęcie odnośnie brzmienia, w którym nie chodzi wyłącznie o p...cie basem i po sprawie, prezentując świetnie kontrolowaną scenę. Wspominałem o separacji? Tego nigdy za wiele. Daft Punk i „Discovery”. W tym akurat albumie linia basowa powinna nieść kolejne utwory jednakże przy obecnej półotwartej konstrukcji tak nie jest: nagrania sprawiają wrażenie odtwarzanych w trybie niemal płaskim i referencyjnym. Nadal z odrobinką atrakcyjności jednakże brakuje tej bardziej mięsistej energii uderzającej o sufit. Zastosowana prezentacja kontynuuje jednak tendencję do precyzyjnego rozmieszczania poszczególnych źródeł dźwięku zachowując przy tym umiar i w żaden sposób nie powodując nakładania się jednego pasma na drugie. Dobra, no to może „Meteora” od Linkin Park? Jeśli chcesz posłuchać tego zespołu bardziej w stronę skupienia się na wokalach i detalach – be my guest. Gitary nadają ton, ale to już nie są te potężne niskotonowe riffy, które powodują czystą radochę i istne rozpieranie czaszki choć bywają chlubne wyjątki takie jak Lying from You, nadal jednak to tylko punktowe i dość szybko wygasające uderzenia. Zamiast tego otrzymujemy analizę opakowaną w lekko ocieplone opakowanie z nieznacznie spłyconym pierwszym planem. Uff… No to obrót o 180 stopni i sięgnijmy po coś spokojniejszego – „Una Mattina” Ludovico Einaudi. Poskąpienie na niskich częstotliwościach oraz neutralność średnicy sprawia, że odbiór fortepianowych recitali nie jest tak naturalny i angażujący w swoim uproszczonym charakterze. Dotychczasowa analityczność dodatkowo nie pomaga ponieważ dźwięk nie niesie się wystarczająco długo, aby choć trochę poczuć się jak na realnym występie. Spróbujmy czegoś w podobnym klimacie z większą ilością instrumentów – do tego posłużył mi niedawno odnaleziony w zbiorach, a potem przerzucony do formatu bezstratnego album Hansa Zimmera z muzyką filmową do filmu „Kod da Vinci” i dwa ostatnie utwory z albumu. W Beneath Alrischa z pierwszych momentów z obcowania ze smyczkami można zauważyć ich dość bliskie, sugestywne rozmieszczenie, przekomarzanie się raz po jednej raz po drugiej stronie do czasu wstąpienia na scenę głównej linii kontrabasów oraz skrzypiec, która w wyczuwalnej odległości od słuchacza rozprasza się, nie dając wrażenia wygaszenia któregokolwiek z sektorów jak w przypadku wcześniej opisywanych Shuoerów S12. Barwa jest podobna – nienasycona i z ukłonem w stronę ciepła, ale jest to podane w sposób nienastręczający problemów zbytnim „przydymieniem”. Góra pasma jest odpowiednio doświetlona co dodaje głębi oraz wysokości i wspomaga wrażenie przebywania w obszerniejszym pomieszczeniu. W momencie 03:22 wchodzi linia basowa, którą spodziewam się utworzono już elektronicznie aniżeli tradycyjnym instrumentem. IEMy jednakże nie potrafią ich napędzić aby oddać organiczny niemal żywy charakter powodujący ściskanie zawartości w czaszce. Złagodzenie sygnatury spowodowało bazowanie na wyższych częstotliwościach oraz środku, co może się podobać osobom lubiącym rozluźnione brzmienie, ale w ostatecznym rozrachunku po zapoznaniu się z innymi modelami uważam to za krok wstecz. Powinno go być więcej, co dodałoby ST7 charakteru słuchawek bardziej uniwersalnych. Finał świetnie ukazuje przestrzeń i umiejscowienie konkretnych sekcji instrumentalnych, buduje atmosferę przebywania na wprost orkiestry, co nie daje tego osobliwego uczucia zakrzywienia sceny. Nie dałbym rady pominąć następującego po tym utworze Chevaliers De Sangreal z chyba najbardziej rozpoznawalną ścieżką dźwiękową do filmu. I podczas gdy zaczynamy czerpać przyjemność z muzyki zapewnianej przez smyczki, pewien szczegół na pewno przykuje naszą uwagę. Użyte w tym utworze dzwony rurowe powinny rozbrzmiewać bardziej bezpośrednio, nadawać atmosfery, tej wisienki na torcie, prowadzić linię melodyczną. W zamian uzyskujemy coś na kształt dźwięku schowanego za orkiestrą, oddalonego bądź wykonywanego bardzo delikatnie, zbyt delikatnie aby wczuć się, doceniając rozjaśnioną sygnaturę słuchawek. Z drugiej strony, elektroniczna linia basowa „oddycha” delikatnie w uszy co paradoksalnie kontynuuje zainteresowanie tą stopniowo narastającą na intensywności i przestrzeni aranżacją. Finał z trąbami i chórami z kolei natychmiast przywołuje wspomnienia tych szczególnych chwil w którym Ron Howard mimo pokazania nam rozwiązania zagadki nagle postanowił zapewnić swoim widzom gęsią skórkę na 3 minuty przed końcem filmu. Zaprawdę, ST7 potrafią grać na sprzecznych uczuciach Odbiorcy. Kończąc tę podróż mogę podsumować Yinyoo ST7 jako bardzo szczegółowe i holograficzne doki, które dadzą dużo radości w gatunkach jak pop, soul, R’n’B, indie czy unowocześniony swing, bazujące na średnicy i górze pasma. Reszta kategorii również będzie się podobać jednakże zmniejszenie energii basu może nie wystarczyć do podtrzymania zainteresowania. Nic jednakże straconego – słuchawki w sposób umiejętny nasuwają nam swój styl grania, co w ostatecznym rozrachunku może przeważyć nawet o ich kupnie jeśli wbiją się w nasz ulubiony repertuar. Ja jestem pod wrażeniem. I mnie powoli przekonują Link do jednego z partnerów w Chinach: https://pl.aliexpress.com/item/1005002900712128.html?spm=a2g0o.productlist.0.0.5941329491sJ3m&algo_pvid=69e1ddbb-7b2c-48b5-9d60-deaea0ba237c&algo_exp_id=69e1ddbb-7b2c-48b5-9d60-deaea0ba237c-8&pdp_ext_f={"sku_id"%3A"12000022682874396"}&pdp_npi=2%40dis!PLN!!4309.05!!!!!%402100bb4c16538494948812078e0995!12000022682874396!sea Za wypożyczenie bardzo dziękuję @Najner Uzupełnienie: w ramach szerszego spojrzenia na sporną kwestię niskich częstotliwości przedstawianych przez ST7 postanowiłem poskakać trochę po bibliotece muzycznej w poszukiwaniu tego magicznego basu i dokładniejszego doprecyzowania jego brzmienia. Na ratunek przybył album ze ścieżką dźwiękową z gry Life is Strange: True Colors – niezawodny w swojej różnorodności zbiór utworów z gatunku Indie wypuszczonych w technologii „+5db” jak to zwykłem określać czyli o podwyższonym zakresie głośności, co pozwala na wirtualne wzmocnienie sygnału przekazywanego do słuchawek. Wstępnie wrzuciłem jeden z najbardziej zaakcentowanych w tym zakresie utworów od Metronomy – Lately. Subbas w nim przedstawiony lawiruje pomiędzy pełnością w dobrym smaku a odrobiną w kierunku tego głuchego dudnienia, co w żaden sposób nie będzie męczyć a dodawać dodatkowego kolorytu. Jest szybki, dokładny, kształtny w swojej budowie i potrafi bardzo przyjemnie mruczeć w ucho podczas występu wokalisty, nie jest jednak silnikiem napędzającym cały obraz. Dopiero teraz zauważyłem, jak świetnie komponuje się aranżacjami kapel z tradycyjnymi gitarami elektrycznymi – bez żadnych dodatkowych reverbów, po prostu ze wzmacniaczem u boku. To oraz przestrzenna reprodukcja wprowadza nas w sam środek muzyki, która sprawia niesamowitą radość z odsłuchu. Mogę ich słuchać i usypiać w moment Muszę również być fair wobec tego modelu jeśli chodzi o wokale ponieważ podczas próbowania kolejnych utworów zdecydowanie zmieniły one moje pojęcie o ich przedstawianiu. Jako świetne przykłady postanowiłem przesłuchać energiczny Teenage Headache Dream Mura Masa oraz dźwięczny i bardzo intymny Brother autorstwa Fenne Lily. W obu przypadkach piosenkarze/piosenkarki urzekali absolutną naturalnością tembru głosu bez żadnych skoków w bok jeśli chodzi o suchość czy ostrzejsze zgłoski. Zauważyłem również odrobinę podbitą górną średnicę, którą również można określić mianem z lekka na granicy, ale uważam, że takie jej wyważenie jest absolutnym optimum w tego typu gatunkach aby oddać duszę elektrycznych instrumentów szarpanych. Serio, muszę przestać ich słuchać – nie zdarzyło mi się bowiem abym tak długo był przyssany do jednego modelu. Yinyoo przedstawia muzykę w tak organiczny i niepodkoloryzowany sposób, że mógłby być zdecydowanie użyty jako złoty środek na zawężenie biblioteki Złotych Graali. Wymagają tylko odpowiednio wyraźnego sygnału i repertuaru, by zaskoczyć niespodziewającego się niczego słuchacza. Mnie kupiły, w indie absolutnie – po każdej sesji odsłuchowej w tym gatunku odkładałem je w poczuciu, jakby były robione konkretnie pode mnie i zapewne pod wielu innych, poszukujących naturalności w brzmieniu. … I pomyśleć, że muszę je teraz odsyłać do właściciela Trzeba zacząć na nie polować, bo nie zdzierżę, ot co.
  7. Korzystając z możliwości przetestowania intrygujących mnie od jakiegoś czasu słuchawek z Dalekiego Wschodu, pod strzechą wylądowała para IEMów od firmy Letshuoer, model S12. Reprezentujący je próg cenowy raczej nie powinien nastrajać optymistycznie zważywszy na użytą technologię planarną ponieważ utarło się, że tego typu produkty powinny startować od czterocyfrowych kwot, ale nasi skośnoocy koledzy udowodnili już nieraz, że czasem za niższą cenę możemy otrzymać odpowiednik o wiele droższych modeli. Zaczynając od wyglądu zewnętrznego, wycięte w technologii CNC dwuczęściowe aluminiowe korpusy w kolorze Nebula Grey zostały wypiaskowane oraz pokryte szarą anodyzacją nadając im efekt satynowanego tytanu. Dla podniesienia walorów estetycznych oraz wizualnych, prostokątne wybrzuszenie na gniazdo 2-pin zostało ścięte na obrzeżach i pozostawione w lustrzanej postaci. Nie powiem – detal, a cieszy oko. Do jakości wykonania oraz spasowania elementów nie mam żadnych obiekcji. Kwestią odrobinę problematyczną pozostały dla mnie odrobinę zbyt krótkie falowody, które zdeterminowały poszukiwania wygodniejszych tipsów o dłuższej tulejce. Po finalnym ich odnalezieniu (skitrane odpowiedniki szaroczerwonych końcówek od Fiio FH3) i złapaniu szczelności w obu niesymetrycznych wobec siebie kanałach słuchowych mogłem przystąpić do odsłuchów mając za źródło zbalansowane połączenie Cayina N3Pro. Holografia skierowana jest na pierwszy plan – scena nie jest sferyczna i przestrzenna, a dość niska i koncentrująca się mocą przekazu na wprost słuchacza, pozostawiając skraje z lekka wycofanymi choć wyjątkowo szczegółowymi np. w zmasterowanych z mocno obsadzonymi w przestrzeni instrumentami w Samba pa ti Santany gdzie nagle pojawiają się one za i poniżej linii uszu. Zaskakująca jest również głębia, która potrafi poprowadzić w środek całego występu dając wrażenie przebywania na wprost półokręgu zespołu artysty. Lokalizacja instrumentów również jest łatwa w określeniu – pojawiają się one bez narzucania swojej prezencji, umiejętnie organizując swoje rozmieszczenie. Osobiście, aby wyrobić sobie pierwsze zdanie na temat tych doków, polecam odsłuchać w pierwszej kolejności Giorgio by Moroder Daft Punk, który w trakcie swoich 9 minut pokaże do czego zdolne są użyte w tym modelu niemal 15-milimetrowe przetworniki planarne. Brzmienie charakteryzuje się odczuwalną „V-ką”, która wyróżnia się dobrym rozjaśnieniem sceny, pozwalając na wydobywanie smaczków jak oddechy sekcji dętej w Overture Daft Punk. Te zaś są bardzo łatwe do zauważenia klasyfikując S12-tki jako dość techniczne choć ocieplone IEMy. Niezbyt zadowolone będą z nich osoby, które stawiają na kształtność i wyrazistość podobne do Fiio FH7, choć nie skreślałbym ich tak od razu. Specyfika grania jest… ciekawa w swojej prezentacji i zaskakująco energiczna oraz angażująca mimo pozornej prostoty przekazu. Linia basowa nie uderza w uszy słuchacza a kieruje moc subbasu na wprost niego, wizualizując, po linii skroni, pozostawiając midbas na skrajach sceny. Świetnie buduje klimat jednolitą tonacją kontrabasów w Pod drzewem Sylwii Banasik, a w przypadku energiczniejszych utworów jest punktowa, zwarta i nieprzelewająca się na resztę pasma przez co wokale nie gubią się pośród uderzeń niskich tonów w Ainsi bas la vida w wykonaniu Adili Sedraïi (Indila). Przy połączeniu z odpowiednio ciepłym bądź wyrazistym odtwarzaczem myślę, że zaprezentowany niski skraj pasma może być całkiem udaną propozycją dla osób lubiących trochę mięcha w uszy, Średnica jest neutralna, melodyjna i naturalna – wokale drugoplanowe oraz solowe występy fortepianowe mają tendencję do uciekania lekko na prawo co zauważyłem już wcześniej w produktach z niższych przedziałów cenowych. Podczas gdy te pierwsze dodają kolejnej dawki zaintrygowania innym przedstawieniem utworu, tak pojedynczy instrument takich gabarytów daje wrażenie ustawienia pod kątem w stosunku do słuchającego w przeciwieństwie do rzeczywistego ustawienia się bezpośrednio przed nim. Nadal słyszymy uderzanie w klawisze po naszej lewej jednakże to po stronie przeciwnej dzieje się główna linia melodyczna. I jest to rozwiązanie bardzo udane ponieważ w przypadku Una Mattina Ludovico Einaudi po raz kolejny zaskoczyła mnie umiejętność Shuoerów do wydobycia dodatkowych detali z dłuższego wybrzmiewania wciśniętych klawiszy wyższych tonacji oraz występu ogółem, co około 00:52 czasu trwania utworu dało efekt dosłownego chwycenia za odtwarzacz celem cofnięcia o te parę sekund i weryfikacji tego co się przed chwilą usłyszało – tego delikatnego postępującego po sobie wciśnięcia dwóch klawiszy po lewej... Główne wokale, zarówno męskie jak i żeńskie, niezarysowane w swojej budowie, nadal przykuwają uwagę. Choć może się poprawię – brzmienia wokali absolutnie nie należy kojarzyć z wypraną barwą. Bardziej określiłbym to mianem wersji „light” z zachowaniem dobrego smaku oraz intymności w obcowaniu z wokalistą. Jako świetny przykład mogę przytoczyć Bound to You Christiny Aguilery, której już pierwsze sekundy występu spowodowały mimowolne zamknięcie oczu zaś późniejsze podbicia w wyższe tonacje z czego słynie amerykańska piosenkarka, postawiły włoski na karku na baczność. Góra pasma jak zaznaczyłem wyżej, uderza w górne rejestry doświetlając scenę i nie powodując zmęczenia odbiorem. Nie spotkałem się z sybilizowaniem czy szczególnym podbiciem którejś z części składowych tych częstotliwości, które determinowałyby chęć ściszenia muzyki. Wszelkie ostre zgłoski podane są zarówno subtelnie i delikatnie jak i z odpowiednim zacięciem, które wręcz pobudza tą szczególną iskrą w tonacji Alanis Morisette w Thank You. Talerze również na tym zyskują będąc spokojnymi jak i wybuchowymi w zależności od zamiaru perkusisty. S12 uspokajają także gitary elektryczne w swojej krzykliwości lecz robi to dobrze ogółowi prezentacji pozwalając im wybrzmiewać w sposób kontrolowany i bardzo kształtny oraz z odpowiednią werwą jak w wałkowanym przeze mnie za każdym razem Waiting for the End od Linkin Park. Sprawia to, że finał tego utworu nie jest przepełniony, a wręcz przeciwnie – nadal możemy cieszyć się jego szczegółowością nie otrzymując jak w innych wyrazistszych modelach istnego rozgardiaszu zniekształconych dźwięków. Powiem tak: S12-tki słucham już drugi dzień i z każdą kolejną chwilą zaczynam przestawiać się in plus na tę niespotkaną wcześniej sygnaturę. Pojedyncze dynamiki mają charakterystyczne dla siebie brzmienie czy prezentację, do których zostaliśmy przyzwyczajeni od dziecka i wprawne ucho będzie potrafiło wyczuć zbytnie przepełnienie typowe dla membran bądź precyzyjne rozplanowanie poszczególnych części pasma pomiędzy różne przetworniki w powstałych później konstrukcjach hybrydowych. W tym przypadku natomiast mamy do czynienia z ciekawym przedstawieniem „wszystko wszędzie naraz” – niepozbawionym niskich tonów jak również szczegółowości, opakowanym w kuriozalną prezentację. Warto dać im szansę: połączyć z odpowiednim pod siebie okablowaniem i źródłem, i rozsiąść się wygodnie, kosztując swoje ulubione kawałki. Moim zdaniem to kolejne proste brzmieniem IEMy, które skradną niejedno ucho 🙂 Podziękowania dla @Najner za okazję do posłuchania tego modelu. Link do sklepu w Polsce: https://audeos.pl/letshuoer-s12 Następne w kolejce: Yinyoo ST7 😎
  8. Także dostałem do przymiarki LimeEars Pneuma… @kurop - chylę czoła i dziękuję. Wyobraźcie sobie, że macie kuzyna-obieżyświata, który podczas jednej z wieczornych pogadanek zgadza się zabrać Was w jedną ze swoich podróży. Docieracie do licznych i cudownych miejsc, w każdym z nich jesteście przez niego prowadzeni po najciekawszych lokalizacjach: Luwr w Paryżu i jego zakamarki, Sambodrom podczas karnawału w Rio ze wszystkimi jego dobrodziejstwami i nawet zajrzeniem za kulisy, Japonia oraz jej nocne życie w skrzętnie schowanych w bocznych uliczkach izakayach… To wszystko chłoniecie swoimi zmysłami, czerpiecie z tych doświadczeń pełnymi garściami, ale największym mankamentem tego wszystkiego wokół… jest właśnie ten kuzyn, który na swój zblazowany sposób pokazuje Wam te cuda. Zna każdy sekret, każdą ciekawostkę, nawet opowiada to kwiecistym językiem, ale ton jakiego używa, sugerujący wpływ bycia obywatelem świata gdzie wszystko już zostało zobaczone i nic nie zostało pominięte… To Wam się udziela - zamiast z wewnętrznym zachwytem cieszyć się otoczeniem, podążacie za jego osobą niemal obojętnie, nawet nie próbując… bo przecież macie przy sobie człowieka-encyklopedię, obytego w tym co robi i świetnie przygotowanego na wszystko. Takie właśnie są Pneumy - szalenie szczegółowe, niesamowicie wręcz holograficzne, świetnie zarysowane w brzmieniu a jednak łagodne i absolutnie niemęczące żadnym rzuconym w nie repertuarem. IEMy, które przekraczają linię swojego gatunku pokazując, że mogą brzmieć jak pełnowymiarowe słuchawki. Dla zainteresowanych odsłuchem bądź tych, którzy testowanie ich mają dopiero przed sobą od razu informuję aby pozostawili zwrotnicę basu w pozycji w górę, aktywując niskie tony ponieważ wtedy będą mogli poznać ich prawdziwą „rozrywkowo”-analityczną naturę. Jeśli myśleliście, że usłyszeliście już wszystko na swoim sprzęcie, te maleństwa zdecydowanie zmienią Wasz na to pogląd. Sądzicie, że zwykłe dzwony na początku „Aerodynamic” Daft Punk nie dadzą Wam dodatkowych szczegółów - proszę bardzo: w połowie wybrzmiewania nagle zdajecie sobie sprawę że posiadają one wygasającą wibrację; „Crystallize” Lindsey Stirling i towarzysząca dubstepowa linia basowa nagle nabiera wyrazistości w swej sinusoidalnej budowie pozwalając w dobitny sposób posłuchać zmienne jej częstotliwości. A electro swing w wykonaniu Caravan Palace… Przez tą krótką chwilę z nimi spędzoną już teraz uważam je za słuchawki absolutne jeśli chodzi o krytyczny odsłuch, ale tylko krytyczny pod kątem wychwytywania WSZELKICH najdrobniejszych niuansów utworu będąc jednocześnie zabarwionymi w tą dynamiczną, pełną energii stronę. Pełną energii jednakże spożytkowanej właśnie tylko na naturalność, szczegółowość, detale i rozmieszczenie ich po całej głowie. I mówię to z pełnym przekonaniem. Ponieważ nawet gdyby kiedykolwiek było mnie na nie stać, zdecydowanie przesłuchałbym na nich całą swoją dotychczasową muzyczną bibliotekę… ale tylko raz. Ponieważ nie dałyby mi tej okazji aby sięgnąć po nie raz jeszcze, będąc wyłącznie punktem referencyjnym dla innych testowanych modeli. W swoim zdecydowanym brzmieniu brakuje im tego co prywatnie nazywam czynnikiem epickości, czyli tak sporządzoną holografią, która w punktach kulminacyjnych wsysa Cię całym sobą, podnosi z fotela, powoduje napływ endorfin, które przyspieszają rytm serca, bądź odwrotnie - sprawiają, że czujesz się bezpiecznie, sprawiają, że ŻYJESZ. Tutaj jest to wygaszone i wszelkie spięcie organizmu przed finałem nagle kończy się zawsze tym samym - analitycznym, a jednak ubranym w błyszczący gajerek podkładem, które podąża cały czas tą samą drogą. Nie chcę im absolutnie wystawiać złej oceny ponieważ uważam, że te IEMy na reprezentowanym przez nie poziomie zdecydowanie zasługują na poświęcaną im uwagę. Są… wyjątkowe i wprowadzą w zdumienie każdego kto położy na nich swe ręce. Pozwolą na ponowną analizę błędnie dotychczas uważanych za rozpracowane utworów, sprawiając, że dopiero teraz całkowicie się przed nami otworzą. Będą to jednak słuchawki, które po przejściu całych zasobów wzdłuż i wszerz bardziej osiądą na dedykowanym stojaczku aniżeli w noszonym na co dzień etui. Będą klejnotem koronnym wyjmowanym na specjalne okazje - wyznacznikiem tego co jest, światłem ukazującym większy obraz. Ale niczym więcej.
  9. Wierzę na słowo - aktualnie i wyłącznie posiadana przeze mnie miedź posrebrzana z jaką je po raz pierwszy odsłuchałem zmiękczyły trochę przekaz jak to się ma w zwyczaju, ale pobieżny pogląd na ich temat już mam. Teraz trzeba się wsłuchać ponieważ wczoraj niemal w środku nocy po prostu mnie uśpiły. A co do Odinów to tak je sobie słucham i widzę, że to bardzo bezpieczne IEMy. Grają z lekkim ciepłem, dość fajną średnicą, scena jest bardzo przyzwoicie rozplanowana choć bywają momenty, że dochodzi do zbytniego skoncentrowania i potrafią się chwilami pogubić w poszczególnych warstwach instrumentalnych. Całość uspokojona - jak nie armatury; dają niemal wrażenie dopracowanych pojedynczych dynamików. Co jeszcze zauważyłem to wyciąganie szumów - w utworach w których do tej pory sądziłem, że mam czarne tło Odiny w rzeczywistości wyciągały jakieś elektroniczne artefakty. More to come ponieważ utknąłem na albumach Novo Amor i chłonę atmosferę
  10. @Najner Jak ze sceną? Widzę po recenzjach, że to ona najczęściej wymieniana jest jako „con”. W sumie raczej mi to nie przeszkadza choć ciekaw jestem Twoich spostrzeżeń.
  11. Zaczyna być coraz ciekawiej... @Dirian @Corvin74 - Nanny po prostu dobre? Z dużą ilością basu? Powiem Wam, że nawet nie wiem jak ugryźć recenzję tych IEMów ponieważ z Cayinem stworzyły specyficzne połączenie. Specyficzne oczywiście pod mega pozytywnym kątem. Wcześniejsze moje zetknięcie z nimi nie należało do obiecujących i po raz kolejny uważam, że diabeł tkwił w szczegółach - w tym przypadku w dopasowaniu, ponieważ gdy uzyskałem odpowiednie, trafiłem do zupełnie innego świata... I tutaj rzeczywiście utwierdzam się w przekonaniu, że te trybrydowe Shouery, których słuchałem dzięki uprzejmości @Najner mogą wypalić... Te elektrostaty mają jednak w sobie coś co pozwala odkryć muzykę w innym świetle. ... No i pozostają jeszcze Odiny... skurkowane też są ciekawe... Za dużo tego na krótkie testy
  12. Kolejne modele do testowania i chyba nie mogłem być bardziej zaintrygowany podczas pierwszych odsłuchów. Za uprzejmością @kurop oraz wrocławskiego MP3Store użyczono mi trzy modele ze stajni Kinery: Odin, Nanna oraz Adonis. Te ostatnie to co prawda marka Queen of Audio, ale sygnowana logiem wschodniego Producenta, także jedna rodzina. Wziąłem się wstępnie, jak wynika z tytułu, za te ostatnie ponieważ reszta potrzebuje u mnie trochę więcej czasu z racji osobliwej sygnatury brzmienia, ale o tym kiedy indziej. Za platformę testową posłużył oczywiście Cayin N3Pro oraz dla odmiany 16-rdzeniowy kabel zbalansowany TRN T2 wykonany z posrebrzanej miedzi na wtyczce 4.4 mm, ponieważ zauważyłem, że Kinery potrzebują jednak trochę więcej mocy aby ukazać swoje prawdziwe oblicze – tak było w przypadku Nanna, więc przypuściłem, że tak samo postąpię wobec Adonisa… I nie mogłem być w tym momencie bardziej pewny swojego wyboru. Panowie/Panie, coś Wam powiem i to z ręką na sercu. Jeśli uważacie się za osoby, które wolą wybrać swoje Graale i przy nich pozostawać, a na wszelkie inne niższe w hierarchii modele patrzycie z pewną dozą dystansu – możecie nie czytać dalej, ponieważ nie sądzę, aby był to model godny Waszej atencji. Jeśli natomiast jesteście ciekawi nowych wrażeń oraz tego co mogą zaproponować poszczególne progi cenowe, lubicie odkrywać i próbować nowych schematów dźwiękowych zaimplementowanych w np. wykonane ze stabilizowanego drewna hybrydowe IEMy, które za ułamek ceny wyższych modeli potrafią być niemal równie interesujące przy zastosowaniu zaledwie jednego 10-milimetrowego autorskiego dynamika oraz dwóch armatur (1x Knowles + 1 autorski QoA) – postarajcie się posłuchać Adonisów. Są wyjątkowe pod każdym względem od jakości wykonania na generowanym dźwięku skończywszy. Ale do rzeczy – po podpięciu i przesłuchaniu kilkunastu utworów z mojej listy testowej zauważyłem w jak subtelny i sugestywny sposób potrafią one wyciągnąć szczegóły utworu. W żaden sposób nie są one uwypuklone jak w przypadku wyższych modeli, które podają wszystko na tacy. Ciepła sygnatura pozwala na ich wychwycenie w sposób niewymuszony i naturalny, podczas gdy w dynamiczniejszych partiach również są one słyszalne bardzo dobrze i nadal z bardzo dobrą kontrolą. Słuchając ich odniosłem dziwne wrażenie, że mają one założoną przez Producenta swoistą blokadę osiągów jakby chciały powiedzieć: „patrz do czego jesteśmy zdolne, a to dopiero początek!” Scena jest specyficzna – w zależności od serwowanych utworów wszelkie nowsze aranżacje posiadają ładnie rozjaśnioną dość szeroką choć niewysoką przestrzeń. Pierwszy plan muzyki wysuwa się naprzód, będąc lekko „zaoblonym” na górze i dając wrażenie pozornego dźwięku tunelowego. Nie wychwyciłem go we wszystkich piosenkach/melodiach, pojawia się on wybiórczo w zależności od zastosowanych instrumentów (oraz prawdopodobnie kabla). W tym otoczeniu wokal jest wyczuwalnie oddalony, ale po raz kolejny – wszystko zależy od utworu. Kameralne występy potrafią być bardzo zajmujące („Bound to You”), a to ze względu na niewymuszoną naturalność podczas gdy bardziej rozrywkowe czy orkiestrowe raczej pozwolą postawić na muzykalność i energię/epickość aniżeli wykonawcę/instrumenty prowadzące, które co prawda nadal znajdują się w tej przestrzeni jednak już odrobinę na drugim planie. Nie wspomniałem o obrzeżach sceny – są, mają się dobrze i również obfitują w subtelne szczegóły, a w starszych tradycyjnie skrojonych utworach pokroju „Samba pa ti” są punktowe i świetnie umiejscawiają dane instrumenty nawet za linią uszu. Perkusja oraz jej brzmienie również daje doskonałe rozpoznanie, które tomy czy werble są aktualnie w użyciu. Absolutnie nie spodziewałem się, że otrzymam do testów taką niespodziankę, która zainteresuje mnie swoją porywającą barwą brzmienia. Przez dłuższy czas zastanawiałem się, co leży jej w sekrecie i potrzeba było trochę czasu abym mógł to wychwycić: wspomniana wyżej rozjaśniona scena. Jest to zauważalna „V-ka” jednak podczas odsłuchów daje ona wrażenie zrównanego, niemal monitorowego pasma z umiejętnie poprowadzonymi wysokimi tonami, które bardzo przyjemnie napowietrzają przestrzeń („Collateral”). Stawiając na taką prezentację QoA prezentuje ciekawą alternatywę dla szczegółowych, a jednak rozrywkowych brzmień. Bas jest punktowy i krótki w swojej obfitości i wybrzmiewaniu – kiedy trzeba potrafi zejść i nisko zamruczeć choć jakościowo odbiega od tego pełnego tekstury w wyższych modelach. Nadal jednak prowadzi linię melodyczną w sposób organiczny, angażujący i w żaden sposób nie powoduje przepełnienia nim sceny – jest go w sam raz dla np. „Come together” oraz zawartych w nim gitar dlatego bassheadzi raczej nie znajdą w nich mięcha dla nowocześniejszych brzmień. Dla początkujących oraz bardziej doświadczonych spowoduje natomiast pierwszą falę postępującego zainteresowania. O średnicy rozpisałem się już wyżej: obfituje ona w liczne detale podane w bardzo wysmakowany sposób. Dla tych przesiadających się z wyższych modeli będą one stanowić ciekawe doświadczenie, ponieważ mimo mniej ekstrawaganckiego i „drogiego” brzmienia nadal będą dawać satysfakcję z wydłubywania szczegółów. Jak widzicie, na temat tego pasma nie da się rozpisać w konkretnym dziale ponieważ porusza on spektrum szerszego spojrzenia i zauważenia jego wpływu na całość… I coś mi się wydaje, że to dopiero początek do zachwalanego przez zadowolonych użytkowników magicznego (nie bójmy się użyć tego sformułowania, ponieważ inaczej nie da się tego wytłumaczyć) brzmienia. Wysokie tony również poprowadzone są z umiarem: w ostrzejszych partiach rockowych utworów wyczuwa się przester jednakże kieruje się on bardziej w stronę lekko szorstkawego aniżeli sybilizacji, co moim zdaniem jest lepszym wyjściem aniżeli wykrzywiającymi twarz trelami, które w efekcie wypalają dziury w bębenkach. Należę do osób wyczulonych na te kwestie więc przyjąłem to rozwiązanie z dużą ulgą. Nie zrozumcie mnie źle – eSy są nadal słyszalne i wyraźne, ale zdecydowanie nie męczą one podczas wieczornych odsłuchów. I myślę, że w ostatecznym rozrachunku jest to strzał w dziesiątkę ponieważ taki zabieg powoduje jeszcze lepsze odwzorowanie punktowych uderzeń talerzy, które brzmią z odpowiednią pełną werwy iskrą. Byłem bardzo zaskoczony jak w taki sposób, poświęcając niezbędną kontrastowość przekazu, odwzorować naturalność tego instrumentu bezpośrednio przed drugą częścią utworu „Giorgio by Moroder”. Kontynuując wywód, przyhamowanie góry pozwoliło również na czerpanie przyjemności z wyrazistszych kobiecych wokali jak Alanis Morisette czy Christina Aguilera, które wyższymi rejestrami potrafią wynieść muzykę na wyższy poziom. Tutaj są one przyjemnie ukształtowane i przykuwające uwagę. Specyficzne męskie głosy, takie jak Yojiro Noda w drugim akcie „Sparkle” natomiast powodują istne ciarki na całym ciele – a to o czymś świadczy, prawda? … Nie sądzę abym wyczerpał temat tego modelu – bywają momenty kiedy brakuje słów na coś czego nie doświadczyło się od dłuższego czasu, a co jest tak kuriozalne w prostocie przekazu. To tylko udowadnia, że stosując kilka sztuczek można oszukać percepcję sprawiając, że człowiek zaczyna odczuwać przyjemność z prostych rzeczy. I chyba o to chodziło twórcom tego modelu: bez rozbijania banku otrzymać coś, co da radość i zadumę nad muzyką. Pozwoli na wygenerowanie czystej energii jak również relaks wieczorową porą, ponieważ tak to sobie wyobrażam: stary, wyciągnięty ze strychu leżak, trzaskające ognisko z dochodzącymi pieczonymi ziemniakami i dźwięki świerszczy wokoło… Kto nie chciałby wrócić do tych czasów..? Link do sklepu: https://mp3store.pl/sluchawki/dokanalowe/queen-of-audio-qoa/2021220512964001058/6973084430473/queen-of-audio-qoa-adonis-mfi-by-kinera Utwory wykorzystane: Overture – Daft Punk Ainsi bas la vida – Indila Come Together – Michael Jackson Thank You – Alanis Morisette Bound to You – Christina Aguilera Test Drive – John Powell Collateral – Gustavo Santaolalla Samba pa ti – Santana Sylwia Banasik – Pod drzewem Giorgio by Moroder – Daft Punk feat Giorgio Moroder Waiting for the End – Linkin Park Una mattina – Ludovico Einaudi Crazy – Seal Cardigan – Taylor Swift Carry You – Novo Amor Sparkle (Movie Ver.) - RADWIMPS
  13. @Palpatine Cóż mógłbym rzec - może chodzi tu również o źródło?.. Może wyrazistość i pazur ukażą się nam przy odpowiednim odtwarzaczu? DX160 mógłby je np. trochę ożywić choć obawiam się, że jego rozbuchany rozrywkowy charakter trochę zepsułby odbiór. Po głowie chodzi mi również zagadka pod tytułem „What if Kann Alpha..?” ponieważ on z kolei jest świetny technicznie i energicznie… Dobra, próbujem dalej - w razie czego dam znać na co wyszło 😁
  14. @Dirian @PalpatineTakże pożyczyłem Andromedy 2020 (jejku, jakie wypachnione - przyznawać mi się tutaj, kto je miał wcześniej ). @kurop mnie nie ubił choć młotek był blisko. Słucham je sobie właśnie na 3.5 w Triode oraz SpinFitach CP-145 i pierwsze co rzuciło mi się w uszy to duża czułość na sygnał ze źródła - tak samo jak FA9 reagują na zwiększanie głośności i aktywowanie wzmacniacza. Nie ukrywam, podoba mi się ten dźwięk wzbudzania wbudowanych w odtwarzacz lamp, które wydają dźwięczny, łagodny, jasny sygnał, który wibruje i uspokaja się po paru sekundach. Ma się uczucie obcowania z urządzeniem, które posiada coś więcej niż elektroniczne komponenty, będące do bólu więc wielozadaniowe i idealne. Bo nie jest ono idealne i to nastraja mnie do niego jeszcze bardziej pozytywnie. No, ale do rzeczy - obawiam się, że w porównaniu do FH7 Andki są co prawda poniekąd holograficzne i można wyszczególnić poszczególne zabiegi stylistyczne i warstwy utworu, grają też wyczuwalnie nad linią głowy jednakże nie są głębokie pod kątem sceny, szerokość jest neutralna i nie rozchodzi się tak przyjemnie jak w Fiio. Niskie tony - są, techniczne, precyzyjnie kontrolowane, trochę zbyt mgliste i prostolinijne wręcz trzymane w ryzach. Brakuje im tego mruczenia, funu i budowania fundamentów jak w przypadku Siódemek, co jest typowe dla armatur. Czuć, jednak że to właśnie one nadają przewodni ton tym słuchawkom. Średnica - poprawna, lekko bezosobowa, niezbyt dla wielbicieli wyciągania szczegółów z utworów oraz czerpiących frajdę z muzyki (do których należę). Środek sceny nie nosi znamion bezpośredniości - w zależności od serwowanych utworów nie czułem tego połączenia z pierwszym planem i wokalistą, głos brzmiał momentami wręcz płasko. Andromedy 2020 nie są również zdecydowanie jasnymi IEMami - są kontrolowane w górze, zbyt oswojone przez niskie pasmo, a może raczej wyrównane tak jak reszta linii dźwiękowej. Nie czuć w nich roll-offu, cały czas można wychwycić niunanse, które w innych słuchawkach byłyby rozdmuchane i ukazane kształtniej. Są podane w bardziej relaksujący (?) sposób przez co brakuje im iskry w kluczowych momentach. Dynamiczność chciałaby rozwinąć skrzydła jednakże są one podcięte zastosowaną technologią - perkusja po prostu uderza, nie wywołuje chęci wyobrażenia sobie siebie przy bębnach i talerzach, które również nie brzmią pełnie i wyraziście. Fortepian i wiolonczela brzmią poprawnie, lecz z brakiem rezonansu instrumentu jest delikatnie, subtelnie i nieangażująco. Gitary elektryczne ratują trochę sytuację pod kątem energiczności, ale wciąż to nie to poruszające brzmienie, które powoduje mimowolne ściskanie się wnętrza i chęci chwycenia za gryf. Wyjątkowo zaskoczył mnie Seal - brakło z kolei basu, który dopełniałby atmosferę. Kabel LC-RE dodał więcej basu dodatkowo akcentując to pasmo, dodał bezpośredniości i ocieplił trochę płaskie brzmienie - to niestety nie pomogło w ogólnym odbiorze. Widzę, że znajduje on najlepsze zastosowanie w ostrzejszych słuchawkach, ponieważ umiejętnie potrafi on uspokoić tą dolegliwość, czasem niestety kosztem sceny (jak w przypadku nie tak dawno osłuchiwanych FH9) oraz angażującego charakteru. Utwory wykorzystane: Avril Lavigne - Tell me it's over Alanis Morisette - Crazy Daft Punk - Giorgio by Moroder Ludovico Einaudi - Resta con me Michael Jackson - They don't care about us Novo Amor - If we're being honest Queen - Fat Bottomed Girls Seal - Crazy Loren Alred - Never Enough The Product G&B, Carlos Santana feat. Wyclef Jean - Maria Maria Christina Aguilera - Bound to You
  15. @Hustler Ktoś, ktoś... Szymon jestem - miło mi Jeśli chodzi o BLONy to mogą one nie tłumić otoczenia tak jak Użytkownik by tego chciał - wyjściem z sytuacji mogłyby być tipsy o dłuższych tulejkach, ale to już jest kwestia dla cierpliwych. Poza tym oferowana przeze mnie wersja nie ma mikrofonu: to kolejny punkt, którego nie spełniały. A co do nowości mojego egzemplarza... wygrzane, posłuchane na własnych tipsach i odłożone. Niestety, przepaść jakościowa pomiędzy dotychczas użytkowanymi Fiio FH7 jest zbyt duża @clavia - mam nadzieję, że dokonany wybór sprostał Twoim wymaganiom. Ich każde kolejne modele stają się coraz lepsze - może nie są to zbyt duże poprawki brzmienia, ale idą powoli w dobrym kierunku.
  16. Wyłamię się - trzecią wersję Outlierów od Creative zamieniłem na WF-C500 i powiem Ci, że w życiu lepiej nie wydałem pieniędzy na audio jak na te TWSy. Po wstępnym wyzerowaniu EQ w aplikacji uruchomiłem Spotify i to co te słuchawki potrafią wygenerować to coś pięknego. Nie mówimy tutaj o wodotryskach, przepastnych scenach czy innych takich, ale na naprawdę rozluźnionym graniu, które nieraz zaskakuje szerokością i bardzo przekonującej przestrzeni. Nie próbowałem ich jako nowe. Pozwoliłem im pograć przy kilkukrotnym naładowaniu aż do wykorzystania całości akumulatora, by potem zauważyć to nienarzucające się w niczym granie. Idealne słuchawki do biura. Na dwór? Trzeba wiedzieć, że te akurat Soniacze nie mają aktywnego tłumienia więc będziesz słyszał trochę otoczenie przy recitalach fortepianowych, ale kiedy tylko wejdzie linia melodyczna, całkowicie zatracasz się w przyjemnej i przede wszystkim nieprzesterowanej nigdzie muzyce (użytkowane na iPhone 11 więc brzmienie może zależeć od kodeka). Jestem dość wybredny jeśli chodzi o sprzęt, a kupowanie czegoś w ciemno nie należy do moich częstych nawyków, ale tutaj poszedłem na całość i nie żałuję. Z tych dwóch obiema ręcyma za Sony
  17. @Palpatine … kurop mnie zabije Dziś zwracam mu FA9 oraz Kinery Norn i Skuld więc może Nannę uda mi się przytulić. Zaprawdę, ten człowiek ma anielską cierpliwość…
  18. … Chyba coś myślę, że się przejdę do wrocławskiego MP3Store i się dopytam czy ich aktualny egzemplarz testowy to wersja 2020… Żeby życie miało smaczek, trzeba spróbować czasem jeszcze raz
  19. @Najner… Jeszcze żebym mógł im pozwolić osiąść w uszach na dwa-trzy dni aby poznać ich zalety i wady. Wiem, że w zatłoczonym pomieszczeniu na trochę wyższej niż zwykle głośności nie przeszkadzały jednakże dla mnie najlepszym testem dla słuchawek jest właśnie pora kiedy dzieciarnia z pobliskiego placu zabaw w końcu pójdzie do domu, UberEatsy przestaną kursować na tych swoich zwrotnych „pięćdziesiątkach”, a młodzi gniewni przetransportują wszelkie stuningowane motoryzacyjne pokraki gdzieś gdzie będzie można w spokoju kręcić bączki… Wtedy dopiero uzyskuję odpowiednie warunki, które ukażą wszystko to co chciałbym wiedzieć. Wiem, gadam jak nawiedzony - taki żywot perfekcjonisty z (chyba) nerwicą natręctw.
  20. @Dirian Niestety, nie moja bajka - rozlizłe niskie tony - sytuację ratował zielony filtr i LC-RE, ale po jego użyciu scena się zwężała zaś bas… w ogóle do mnie nie przemawiał: @trez0rDzięki za sugestię nt. iEMatch, spojrzę. A co do Andromed… Pierwsze spotkanie z nimi (chyba nawet ze starszą wersją) nie należało do udanych. Odebrałem je za zbyt analityczne i wręcz ostre choć być może problem leżał w dopasowaniu zarówno sprzętowym jak i anatomicznym (jak np. w przypadku FA9 - nie poczułem ich pełnego potencjału zanim nie zmieniłem tipsów na S i nie umieściłem IEMów tak, że aż połaskotały mi półkule )
  21. Hej, Audionervosa straszna rzecz - w szczególności jeśli przy codziennym użytkowaniu i zachwycaniu się Fiio FH7, ktoś niewdzięczny ( ) podrzucił mi FH9, FA9 i jeszcze parę innych do odsłuchu. No i stało się - nagle hybrydowe „Siódemki” stały się ciasne choć nadal imponują zejściem i bezpośrednim przekazem. Dla posiadających, bądź byłych posiadających FH7 oraz FA9 - czy w waszych poszukiwaniach udało się Wam odnaleźć połączenie tych dwóch szkół grania: przestronnej sceny z miękkim acz niemęczącym basem, który w zależności od utworu rozpływał zawartość czaszki z rozkoszy? Przyznam się szczerze, że łamię się nad zakupem FA9 właśnie, ale niezależnie jaki tryb ustawię na zwrotnicach, w życiu nie uda mi się osiągnąć tego świetnie kontrolowanego niskiego pasma jak w FH7, a tego trochę brakuje… Zamiast tego mam przejrzyste, świetne techniczne brzmienie, z subtelnym mruczeniem, które w niektórych utworach potrafi zjeżyć włosy na karku, ale… No właśnie. Przez strony w Sieci przewinęły mi się Audiosense T800, ale nawet nie wiem gdzie mógłbym je przesłuchać. Ktoś coś na ich temat może się wypowiedzieć, ponieważ nasi zagraniczni przyjaciele wypowiadają się na ich temat jako „underrated gems” i nigdzie nie spotkałem się z krytyką na ich temat, pomijając kwestię wielkości i mocy jaką trzeba im zaserwować aby zaczęły grać tak jak powinny. Źródło z jakiego korzystam to Cayin N3Pro. Dla zainteresowanych jaką muzykę preferuję, być może poniższe zestawienie pomoże w doradzeniu alternatywy: Carry You - Novo Amor Waiting for the End - Linkin Park Thank You - Alanis Morisette Through the eyes of a child - Aurora Cigarettes - Fort Minor You don’t own me - Grace Ainsi bas la vida - Indila Say something - Justin Timberlake Nuvole Bianche - Ludovico Einaudi Come together - Michael Jackson The Fib - Rysy Soundtracki wszelakie: Jak wytresować smoka Kimi No Na Wa (Your Name) Burlesque Passengers Inception Z gier absolutnie fenomenalne ścieżki dźwiękowe: The Last of Us 2 - Gustavo Santaolalla Music from Before the Storm - Daughter Life is Strange: True Colors Dzięki wielkie za porady wszelkie, joł
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Zarejestruj się aby mieć większy dostęp do zasobów forum. Przeczytaj regulamin Warunki użytkowania i warunki prywatności związane z plikami cookie Polityka prywatności