Skocz do zawartości
WIOSENNA PROMOCJA AUDIO 11.03-04.04.2024 Zapraszamy ×

davenieadiofil

Zarejestrowany
  • Postów

    31
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    1

Treść opublikowana przez davenieadiofil

  1. Jak wszystkim wiadomo aktualnie trwa sobie ten nieprzyjemny wirus, a kto tylko może pozostaje w domu. Można więc zadać sobie pytanie: co robić przez te parę tygodni? My, czyli audiofile (lub też melomani) znamy odpowiedź najlepiej 😉 Kilka porządnych albumów, trochę dobrego sprzętu i czas zagospodarowany. Tak też zrobiłem, słuchając przez ostatnie 2 tygodnie tego, co potrafi Fiio BTR5 – świeży i obecnie topowy transmiter Bluetooth od chińskiego producenta. Oto kilka moich wrażeń po tym czasie! Nawet do reprezentacyjnego zdjęcia nie udało mi się w całości doczyścić odcisków palców Wygląd i wykonanie to klasa premium Jak za kasę, którą przychodzi zapłacić za urządzenie (aktualnie 550zł) wszystko jest wykonane naprawdę super. Obudowa z zakrzywionego szkła i aluminium daje wrażenie trzymania w rękach małego monolitu. Wszystko spasowane idealnie, przyciski klikają wydając satysfakcjonujący dźwięk i odpowiedź pod palcem. Można spokojnie obsługiwać BTR5 „na ślepo” mając go np. w innej kieszeni spodni niż telefon/DAP, a i tak małe prawdopodobieństwo, że klikniemy nie to co chcieliśmy 😊 Na plus również intuicyjność obsługi. Dla mnie to nie takie oczywiste, przeważnie gubię się trochę przy każdych słuchawkach bezprzewodowych jeśli chodzi o całe sterowanie, włączanie parowanie itp. W BTR5 wszystko przebiega intuicyjnie, to znaczy: - włączamy urządzenie przytrzymaniem okrągłego przycisku zasilania przez jakieś 2-3 sekundy. Wyłączanie przebiega identycznie - po włączeniu domyślnie uruchamia się tryb parowania z urządzeniami. Jeśli wcześniej połączyliśmy np. telefon można bardzo sprawnie i szybko się parować i już gra muzyka. Wystarczy najpierw odpalić Bluetooth w telefonie/odtwarzaczu, a następnie włączyć BTR5. Po chwili w słuchawkach słyszymy gustowne „plum plum” i gotowe - podłużny przycisk między zasilaniem, a regulacją głośności steruje muzyką na zasadzie play/pauza. Wystarczy jedno kliknięcie do wywołania akcji - pojedyncze kliknięcia klawiszy głośności regulują ją, dłuższe przytrzymanie minusa (2 sekundy) włącza kolejny utwór, natomiast plus przełącza do poprzedniego. Przydatne i całkiem nieźle zaimplementowane bez dodatkowych klawiszy do tego celu Odnośnie stabilności połączenia Bluetooth nie zauważyłem dotychczas żadnych nieprawidłowości. Oznacza to, że sygnał zaczyna gubić się przez jakieś 3 ściany z żelbetu 😉 Na otwartej przestrzeni 10m od urządzenia źródłowego jest do uzyskania, czyli całkiem dobrze i standardowo. BTR5 pracuje w oparciu o moduł w standardzie 5.0. Najważniejsze, czyli jak to gra? W skrócie? Wybornie 😊 No dobra, pewnie już kogoś przekonałem do zakupu, ale po kolei. Rzecz, która zwróciła moją uwagę najbardziej po przejściu z Dragonfly’a Black 1.5 to klarowność i rozdzielczość. Nie spotkałem się jeszcze z taką przejrzystością i „oddechem” w brzmieniu przy DACach tych gabarytów, a testowałem choćby trzy razy droższego DragonFly’a Cobalt. Nie miałem bezpośredniego porównania, ale z tego co pamiętam po testach niebieskiej ważki BTR5 gra równiejszą barwą z jeszcze dokładniejszymi detalami. Dobrze, ale co z resztą właściwości brzmieniowych? Jest naprawdę świetnie, a jeśli brać pod uwagę cenę, to mamy naprawdę czempiona małych przetworników C/A - Bas: zwarty, szybki, ale też niewybrakowany pod kątem miękkości i łagodnego osiadania. Bardzo czysty już od najniższych rejestrów. Jest go sporo, przy czym nie daje wrażenia, że wchodzi na głowę reszcie. Świetna kontrola przez cały czas, rzucająca się w uszy czystość oraz swego rodzaju detal. Wiem, dziwnie to brzmi, ale np. wszelkie „brumienia” na płycie „xx” grupy The xx brzmiały naprawdę dokładnie i z głębokim wglądem w te gęste, mocne linie basowe. Słuchawki, które mają niedosyt niskich tonów ożyją wraz z BTR5, a nawet sztuki, które już grają dołem nie będą w takim duecie się gotowały. Myślę, że ciężko przedobrzyć w którąkolwiek ze stron, bo nowe Fiio gra dość neutralnie. Lepszego basu spośród innych niewielkich DACów nie słyszałem - Średnica: tu się dopiero zaczyna festiwal 😊 Środek lekko przybliżony, potrafi być bardzo intymny, ale nie brakuje mu oddechu i świetnej przestrzeni. Bardzo dużo detali, które jeszcze mocniej wychodzą, gdy używam BTR5 pod kablu jako standardowy DAC na USB. Delikatne pogłosy, przełknięcia śliny czy różnice w artykulacji wyrazów są bardzo już słyszalne, nawet ze słuchawkami średniej klasy (czyli powiedzmy w granicach do 500zł). Sam się zdziwiłem jaką synergię daje ten DAC z moimi Sony MDR-7506. Słuchawki dopiero teraz ożyły, a mam je od dwóch lat. Środek neutralny temperaturowo, może lekko w stronę ochłodzenia na wyższej jego części, ale generalnie ilość i sposób prezentacji wokali/instrumentów bardzo sprzyja łączeniu BTR5 ze słuchawkami grającymi agresywną V-ką i podciętym wokalem. Ze sprzętem grającym w miarę liniowo i neutralnie bez większych podbić może być tylko ciekawiej. Z mojego dotychczasowego użytkowania mogę powiedzieć, że mocy raczej mu nie brak. Nie posiadam też najbardziej prądożernych nauszników (wspomniane Sony o impedancji 63 ohmów oraz Koss KSC75, które mają 60 ohmów). Obie pary napędzam przy ustawieniu głośności 30/60 w BTR5 i około połowie skali na telefonie. Przy okazji warto nadmienić, że regulacja działa niezależnie w DACu i oddzielnie w naszym telefonie. Super sprawa, bo da się precyzyjnie wyregulować poziom hałasu - Góra: festiwal zalet się nie kończy. Góra wyraźna, mocna i bardzo czysta. BTR5 zdecydowanie gra bez tzw. „koca", nie owija w bawełnę. Wysokich tonów jest sporo, ale co ciekawe nie mają tendencji do grzania się. Wręcz odwrotnie – przy moich TRN V80 Fiio znacznie załagodził obecne w górze sybilanty. Na płytach takich jak „Norman F*cking” Rockwell” Lany Del Rey niektórych utworów słuchało się już dość ciężko, ze względu na wyrazistość tych nagrań. Specyficzne strojenie TRNów tylko pogarszało sprawę. Natomiast względem słuchania bezpośrednio z telefonu BTR5 potrafił pięknie okrzesać górę bez zabierania jej werwy. Nie wiem jak to zrobili, wysokości jest tu naprawdę dużo, jest super klarowna i pokazuje mnóstwo niuansów (np. na płycie „Monteverdi: A Trace of Grace” Michela Godarda – co tam się działo!). Bardzo klarowne brzmienie, a dodatkowo nie wykryłem w BTR5 słyszalnych szumów elektroniki. Być może da się coś wysłyszeć na IEMach o bardzo wysokiej skuteczności i super niskiej impedancji, ale ja szumów nie odnotowałem. Po niemal dwuletnim użytkowaniu dość głośnego w tym względzie DragonFly’a Fiio jest dla mnie naprawdę wybawieniem Podsumowując jestem niesamowicie zadowolony z tego jak działa i gra nowy produkt od Fiio. Okres kwarantanny, który obecnie przechodzimy dodatkowo sprzyja słuchaniu całej biblioteki od nowa. BTR5 z całą pewnością do tego zachęca. Jego energia, przestrzenność i neutralność przekazu sprzyja słuchaniu każdego gatunku, przy czym osobiście najlepiej bawię się przy jazzie, brzmieniach akustycznych gitar i elektronice. W tej cenie jestem w stanie całkowicie zarekomendować BTR5, choćby jako samego DAC/AMPa. Świetnie zrealizowany Bluetooth i wysoka mobilność to tylko kolejne atuty. Można naprawdę konkretnie poprawić brzmienie z telefonu za całkiem rozsądne pieniądze. Jeszcze bym zapomniał o kwestii czasu pracy na baterii. Deklarowane przez producenta 9 godzin jest w pełni osiągalne przy ustawieniu głośności na 50% w samym BTR5. Jeśli dodatkowo używamy mało wymagających słuchawek (np. dokanałówek o dużej skuteczności) to może nawet dałoby się przeskoczyć wynik producenta. Jestem bardzo zadowolony z czasu pracy na baterii. Muszę przyznać, że nie miałem możliwości przetestowania go na wyjściu zbalansowanym, gdzie wychodzi przecież więcej mocy. Prawdopodobnie czas 9 godzin się wtedy skróci, ale nie potrafię stwierdzić o ile. Ładowanie przebiega oczywiście przez co raz bardziej powszechny port USB-C i trwa może z godzinę (?). Nie sprawdziłem tego dokładnie, ale akumulator o pojemności 550mAh nie będzie przecież ładować się w nieskończoność. Standardowy, 2-amperowy klocek od naszego telefonu pozwoli sprawnie uzupełnić energię. No dobra, ale są jakieś minusy? Póki co znalazłem wyłącznie jeden i raczej nie zanosi się żebym coś jeszcze wyhaczył, a potrafię być czepialski gdy kupuję sprzęt dla siebie 😊 A więc BTR5 palcuje się niemiłosiernie. Niestety, czarny kolor i szkło użyte dla percepcji sygnału Bluetooth zbiera każde nasze dotknięcie niczym wydział kryminalny policji. Tego się nie przeskoczy, z kolei gdyby użyto jakiegoś plastiku, całość nie dawałaby takiego efektu premium, który jest tu wyraźnie obecny. Coś za coś, ale myślę, że to niewielki problem. Na plus, że można ograniczyć palcowanie się tylnej części urządzenia, bo Fiio dodaje w zestawie ciekawe, przezroczyste etui z klipsem. Można przypiąć całość do ubrania i tak sobie śmigać 😊 Gdybym miał przedstawić BTR5 w subiektywnej skali liczbowej byłoby mniej więcej tak: - jakość wykonania – 9.5/10 - brzmienie (w swojej klasie) – 10/10 – nie brakuje niczego i bije na łeb nawet droższe konstrukcje - opłacalność – 10/10 – ja jestem bardzo zadowolony ze współczynnika cena/jakość - czas pracy - 9/10 – mobilne DAPy przeważnie trzymają dłużej, ale są też większe, także nie ma płaczu Mogę naprawdę szczerze polecić Fiio BTR5. Dla mnie otworzył zupełnie nowy etap przygody z dobrym brzmieniem. Przeskok jakościowy z ważki AudioQuesta jest niesamowity!
  2. Witam panowie Zwykle to ja tu coś skrobnę o dobrym sprzęcie i wygłoszę jakieś opinie, ale tym razem mam pytanie. Noszę się stopniowo z zamiarem wymiany mojego DragonFly Black 1.5 na coś sporo lepszego, ale nadal o tej samej mobilności. Miałem okazję sobie przetestować Cobalta niedługo po premierze przez weekend w warunkach domowych. Niesamowicie podobało mi się to co z usłyszałem z tego maleństwa - progres w stosunku do DFB jest niesamowity. Teraz jednak wyszedł Fiio BTR5 i jeśli ktoś już go ma, a słuchał DragonFly'a Cobalt lub ma oba przetworniki do dyspozycji, to prosiłbym o jakieś porównanie + opinia co gra lepiej w tych bardziej obiektywnych aspektach dźwięku, czyli rozdzielczość, szumy tła, scena Stawiam te urządzenia do tej samej kategorii, bo choć BTR5 jest głównie odbiornikiem Bluetooth to przecież można go użyć jako DACa na USB i stąd moje pytanie Z góry dziękuję i liczę na małą pomoc
  3. Custom Art Fibae 6 – uścisk rozkoszy Precyzja w każdym milimetrze. Lekko połyskujące zewnętrzne części kopułek prezentują się z klasą Rynek słuchawek dokanałowych przeżywa w ostatnich latach prawdziwy rozkwit. W całym zamieszaniu pełnego chińskich marek i technologicznym wyścigu na ilość wbudowanych przetworników świetnie odnajduje się Custom Art – warszawska manufaktura radząca sobie fantastycznie pośród innych producentów hi-endowych słuchawek dousznych. Dzięki uprzejmości Piotra Granickiego i reszty ekipy otrzymałem na testy stosunkowo świeży model Fibae 6 z sześcioma armaturami w obudowie. Czym się wyróżnia i czy jest to produkt wart swojej ceny? Sprawdźmy! Diabeł tkwi w szczegółach Egzemplarz testowy otrzymałem niedługo po tegorocznym Audio Video Show, gdzie na dobre 3,5 godziny utknąłem testując mobilny sprzęt grający wyższych lotów. Niemal godzinę z tego czasu pochłonęło stoisko Custom Art gdzie mogłem nie tylko posłuchać wyśmienitych Fibae 7 (jest szansa na recenzję w niedalekiej przyszłości), ale przede wszystkim porozmawiać z Piotrem na żywo. Naprawdę przyjemnie było mówić o dźwięku z kimś o takiej pasji do tego tematu 😊 Tym krótkim odejściem od tematu płynnie przechodzę do bohatera testu, czyli modelu Fibae 6 stojącego tuż obok jubileuszowych Siódemek. Do testów otrzymałem uniwersalny egzemplarz słuchawek, a w komplecie znalazło się niewielkie, usztywnione etui oraz cztery pary eartipów. Zestaw przesyłany do recenzji nieco różni się od tego, co otrzymamy gdy standardowo zakupimy słuchawki. Powtórzeniem z poprzednich testów będzie fakt, że komplet testowy jest nieco bardziej ubogi w akcesoriach, czego nie uważam za bezpośrednią wadę. Brakuje dedykowanego etui Peli 1010 czy narzędzia ułatwiającego precyzyjne czyszczenie słuchawek. Bardzo dobrze, że wszystko to otrzymuje klient w momencie standardowego zakupu na własny użytek. Z moich poprzednich testów modeli Fibae 3 i 4 oraz Harmony 8.2 wynika, że uszy średnio współpracują z dołączonymi w komplecie końcówkami silikonowymi. Tak było i tym razem, a dobre dopasowanie uzyskałem dzięki eartipom SpinFit CP360 w rozmiarze M. Wraz z nimi użytkowałem słuchawki przez cały okres testowy trwający ponad miesiąc Stockowy kabel odznacza się dobrą ergonomią. Podczas testów używałem jednak kabla Yinyoo 8 core z miedzi posrebrzanej, który miał jeszcze lepsze właściwości ergonomiczne Miś Yogi Podczas testowania słuchawek najróżniejszą muzyką próbowałem znaleźć sensowne określenie, którym można by określić charakter brzmienia Fibae 6. Po około tygodniu dość intensywnego słuchania napotkałem w głowie dość prześmiewcze określenie „miś Yogi”. Rzeczywiście coś w tym jest. Z jednej strony Szóstki bazują przede wszystkim na bardzo obfitym, zarysowanym wyraźnie dociepleniu całego pasma. Sprawia to, że są słuchawkami z gatunku „do rany przyłóż” o ile można takimi zwrotami określać jakikolwiek sprzęt audio. Dźwięk ma relaksujący i bardzo płynny charakter. Brzmieniowo najbliżej mu do modelu Fibae 4, są jednak oczywiste różnice. Inaczej zrealizowane strojenie i większa ilość przetworników pozwoliła w tym przypadku na większą ilość szczegółów. Jednocześnie brzmienie jest nieco mniej techniczne (w pozytywnym sensie) względem niższego modelu, a przejścia pomiędzy poszczególnymi pasmami cec**je płynność. Brak tu mocnych i nagłych podbić, które mogłyby być ciężkie do zniesienia na dłuższą metę. Sprawia to, że fundamentalnie bardzo trudno wytknąć Fibae 6 bezpośrednią wadę mogącą zdyskwalifikować je z potencjalnej listy zakupowej. To na pewno najbardziej szczegółowo grającą konstrukcja ze wszystkich o ciepłym strojeniu z jakimi miałem styczność przez ostatnie 2 lata. Mówiąc to porównuję F6 w swojej pamięci do takich audiofilskich okazów jak Audeze LCD-2C, własny flagowiec marki Harmony 8.2 czy Sennheiser HD600. Można by się zastanawiać, czy porównywanie niewielkich dokanałówek do pełnowymiarowych słuchawek wokółusznych, a nawet konstrukcji planarnych ma sens. O tym powiem jeszcze później. Powróćmy do przedmiotu recenzji. Jednocześnie słuchawki potrafią dość szybko pokazać swoją drugą stronę, w której są zaskakująco energiczne zachowując ponadprzeciętną gładkość. W analogii do misia Yogi można powiedzieć, że Fibae 6 przez większość muzycznych momentów brzmią radośnie (jakkolwiek dziwnie to brzmi), ciepło i są nastawione na relaksowanie użytkownika. Gdy jednak nagranie staje się bardziej wielowarstwowe, albo na pierwszy plan wysuwają się wokale, Szóstki potrafią zabłyszczeć ilością prezentowanych tam detali i ogólną energią. Reagują na skomplikowaną muzykę podobnie jak wspomniany misiek na widok koszyka piknikowego z jedzeniem 😉 Rozmach orkiestry potrafi być równie ciekawie zaprezentowany, co spokojne dźwięki gitary akustycznej. Wielowarstwowa muzyka to dla nich żadne wyzwanie. Przy tym całym „zamieszaniu” barwa brzmienia jest jedną z najsilniejszych stron tego modelu. Słuchawki o ciepłym strojeniu zwykle są kojarzone z dobrym, mocnym basem. Nie inaczej jest w przypadku Fibae 6, a prawdą jest, że to właśnie niskie pasmo potrafi zaznaczyć taki charakter grania. Za ilość oraz jakość basu odpowiadają trzy przetworniki zestrojone w sposób gdzie dwa z nich odpowiadają za zupełnie najniższe dźwięki. Pozostałą częścią pasma zajmuje się już pojedyncza armatura. Na pewno takie połączenie sprawia, że model z sześcioma armaturami staje się jednocześnie najbliższy preferencjom fanów mocnego basu spośród całej linii Fibae. W modelach Fibae 4 czy flagowych Harmony 8.2 bardzo chwaliłem poziom do jakiego niskie tony są w stanie zejść, a były to naprawdę głębokie dźwięki. Czasem nie miałem nawet pojęcia, że linie basowe niektórych utworów są aż tak bogate w to pasmo. Teraz jednak zaszła słyszalna zmiana w strojeniu. Poprzednie modele nie charakteryzowały się aż taką mocą uderzenia, a całość miała bardziej tendencję do grzecznego zajmowania pozycji na drugim planie. Oczywiście Fibae 6 nadal dysponują wybitną kontrolą, ale siła niskich tonów to teraz coś, czemu bliżej do dźwięków płynących z dobrego przetwornika dynamicznego, a nie armatury. Bas dostał nieco oczekiwany przeze mnie czynnik „kopnięcia” i to naprawdę mocnego. Uderzenia w bębny czy syntetycznie generowane łomotanie muzyki techno powoduje, że ciężko nie tupać nogą, gdy muzyka płynie przez Szóstki. Choć nie zaliczam się do grona „basolubów” podoba mi się kierunek, w którym powędrowało strojenie tego pasma. Dzięki takiemu brzmieniu z przyjemnością słuchało się albumu West Village od European Jazz Trio. Od pierwszych taktów When Autumn Comes aż do końca płyty bas był niezwykle dynamiczny i mocny zachowując przy tym miękkość. Szczęka opadła mi natomiast przy rozmaitych albumach hip-hoppowych i rapie. Nie spodziewałem się tak czystego, zmasowanego ataku basu, który dopadł mnie w Diamond Dancing w wykonaniu Future. Po prostu nie dało nie tupać nogą. To samo przy Pocztówce z WWA, Lato ’19 Taco Hemingway’a. Tłuste bity, wielowarstwowe kompozycje z basiskiem na pierwszym planie to gatunki, w których FIBAE 6 czują się jak ryba w wodzie. Bardzo ciekawie połączono tu techniczność (która nie dominuje) z nastawieniem na wielogodzinne odsłuchy. Tak, Fibae 6 bez problemu mogłem trzymać w uszach przez 2-3 godziny, uprzyjemniając sobie pracę przy komputerze muzyką. Coś pięknego 😊 Oczywiście należy pamiętać, by nie kaleczyć „rzemiosła”. Słuchanie z IEMów nie musi się wiązać z utratą uszu – trzeba robić regularne przerwy oraz utrzymywać głośność na niskich poziomach. Czy leci z nami ANC? Skoro ruszyłem temat głośności, warto wspomnieć o tym czego można się spodziewać po izolacji jaką oferują FIBAE 6. Każdy z uniwersalnych modeli marki oferował naprawdę świetne wytłumienie otoczenia. By to opisać najlepiej chyba powiedzieć, że hałas miejskiego autobusu zostaje zredukowany mniej więcej do poziomu, w którym trochę słyszymy jego koła. Podobnie jest z samochodami osobowymi i innymi pojazdami. Delikatnie czujemy, co nas otacza. To bardzo dobrze, bo nadmierna izolacja mogła by być niebezpieczna. Osobiście zawsze zachowuję podwójną ostrożność przy przechodzeniu w miejscach bez sygnalizacji świetlnej, gdy mam coś w uszach. Słuchawki wytłumiają naprawdę skutecznie, a mówimy o wersji uniwersalnej, gdzie nie zawsze eartip dopasuje się idealnie do kanału słuchowego. Nie wiem jakie odczucia towarzyszą noszeniu customowego egzemplarza, choć pewnie jest tylko lepiej. Nie ma wątpliwości, że tłumienie dźwięków z zewnątrz jest na poziomie słuchawek z ANC. Tyle, że na próżno szukać dedykowanych mikrofonów. Izolacja jest wyłącznie naturalna (pasywna) i bardzo mocna. Dla punktu odniesienia dodam, że wraz z F6 w uszach wystarczyło ustawienie głośności na poziomie dwóch do trzech kliknięć od dołu w 15-stopniowej skali mojego telefonu. Wszystko podczas przechadzania się ulicą w godzinach szczytu. Wow… Uważajmy na pojazdy w trakcie delektowania się utworami na poza domem i będzie dobrze 😊 Kabel dołączony do kompletu (po lewej) oraz Yinyoo 8 core (po prawej). Oba prezentują się świetnie i nie mają efektu mikrofonowego Mają rozmach… Wracając do opisu brzmienia osobne słowa należą się średnicy. W każdej konstrukcji Custom Art da się wyczuć, że traktują temat bardzo poważnie. To dobrze, bo w środku pasma tkwi dużo muzycznych niuansów. FIBAE 6 w swojej konstrukcji wykorzystują pojedynczą armaturę dedykowaną średnicy oraz części wysokich częstotliwości (armatura została opisana na stronie jako „mid-high”). Tym bardziej wzrosło moje zdziwienie, gdy po kolei zacząłem słuchać moich utworów testowych. Potwierdza to, że ilość przetworników nie zawsze definiuje jakość dźwięku, a z „samotnej” armatury Custom Art wyczarowało w tym przypadku prawdziwą ambrozję Charakter środka jest bezpośredni, prezentowany blisko i wewnątrz głowy. Na tle całkiem pokaźnej i napowietrzonej sceny uczucie intymności jest tym bardziej potęgowane. Ta cecha daje wiele frajdy ze słuchania zarówno wokalnego jak i instrumentalnego jazzu, muzyki klasycznej i wszystkiego co ma w sobie dużo środkowego pasma. Ogólna rozdzielczość jest na wysokim poziomie, myślę że bardzo adekwatnym do ceny, ale sposób w jaki są pokazane słuchaczowi stawia na gładkość, a nie wyduszenie ostatniego tchu z nagrania. Osiągnięto w tym modelu ciekawy balans między słuchawkami, w których słyszymy dużo niuansów, smaczków i wszystko można precyzyjnie „wskazać” na muzycznej scenie, a jednocześnie nic nie jest podawane natarczywie. To z kolei zasługa fenomenalnego obrazowania. Detal jest bardzo dobry i choć uważam, że nie odskakuje mocno ponad średnią w tym przedziale cenowym, tak właściwość dźwięku określana fantastycznym angielskim wyrazem „imaging” osiąga w FIBAE 6 nowy poziom. Na pewno nowy poziom w słuchawkach do 3500zł. Mogę bez wahania stwierdzić, że są pod tym względem lepsze również od niektórych pełnowymiarowych słuchawek – F6 błyszczą jeśli chodzi o precyzyjne i realistyczne umieszczenie wokalistów i instrumentów na scenie. Ponieważ brzmieniu brakuje sztucznego rozdmuchania, precyzja tym bardziej może prężyć muskuły. Zwykle monitory dokanałowe z bardzo szeroką sceną pokroju Noble Audio Kaiser Encore albo Empire Ears Wraith męczyły mnie po kilku minutach wielkością swojego dźwiękowego imperium. Pierwsze chwile kontaktu były ogromnymi fajerwerkami i zapierały dech w piersiach, a chwilę potem czułem się zmęczony słuchaniem rozdmuchanego dźwięku. Mając takie porównanie dokładnie widzę, gdzie tkwi siła FIBAE 6. Ich ukryta moc to balans. Fantastyczny balans cech w różnych aspektach brzmienia. Ani nie zamazują zbytnio przekazu, będąc gładkie i ciepłe. Duża moc basu jest zawsze dobrze kontrolowana, przez co nie wpycha się na terytorium muzykalnej i nasyconej średnicy. Góra nigdy nie wyskoczy przed szereg, a pomimo lekkiego ukrycia potrafi nieco bardziej się wychylić i ładnie zabłyszczeć. Ale bez ostrości. By to wszystko poczuć i docenić 10 minut odsłuchu może nie wystarczyć. Szóstki to słuchawki z kategorii „podobało mi się im więcej słuchałem”. Końcówki dokanałowe świetnie trzymają się na odpowiednio długiej dyszy. Izolacja podczas testów była świetna Jeszcze kilka słów na temat omówionej wcześniej bliskości przekazu (zwłaszcza w środku pasma). Po takim opisie mogłoby się zdawać, że testowany model są dla słuchacza męczące. Nic z tego. Jak już nie raz wspomniałem brzmienie tego modelu jest ciepłe i w punkt gładkie (balans między detalami, a muzykalną swobodą w graniu). Dzięki gęstej średnicy i mocnemu basowi określiłbym je jako angażujące. Grają niezwykle muzykalnie, nie stawiając zbyt mocno na dokładną analizę i rozkład nagrań na zbyt wiele małych warstw. Jednocześnie na scenie panuje porządek z nutą swawoli. Jak na monitory o ciepłej manierze grania, do gry dość często potrafi wejść całkiem zamaszysta dynamika i energia, ale nadal całość cech łączy się spójnie. Można bez problemu skierować uwagę poza główny plan i obserwować (a raczej słuchać) jak w muzyce dzieją się pomniejsze rzeczy – lekkie uderzenie w talerz perkusji, oddech między wersami tekstu albo subtelne przejechanie palcem po strunie gitary. To wszystko słychać wraz z FIBAE 6, ale muzyka jest w nich prezentowana tak, by skupiać się na całym spektaklu, a w razie potrzeby zawsze można zajrzeć w dalsze „zakamarki”. A trzeba przyznać, że przy włączeniu Zeppelinowego wrzasku, soundtracków Thomasa Newmana czy rozkosznego śpiewu Lany Del Rey spektakl ten robił się naprawdę masywny. FIBAE 6 mają w swoim dźwięku coś, czego bardzo poszukuję w mobilnym audio – tkanka. Tłuste, masywne mięso. Są trochę jak porządny stek, ale jednocześnie fenomenalnie przyrządzony i podany elegancko, jak tylko można. Osobiście bardzo szybko polubiłem ten dość unikalny charakterek słuchawek. Jest tu się czym rozkoszować 😊 Gdzieniegdzie w tej recenzji padły już wzmianki o wysokim paśmie. Jak zatem ma się góra w tym modelu? Ogólnie rzec biorąc bardzo dobrze. Piszę to jako absolutny fan dźwięcznych, podkreślonych grubą krechą wysokich tonów. Na pewno nie uświadczymy w Szóstkach najbardziej „przewietrzonej” góry, ale wcześniej wspomniany balans przejawia się również tu. Pod wieloma względami bardzo podobało mi się to, co mogłem usłyszeć. Głównie dlatego, że F6 rozwiały całkowicie moje wątpliwości odnośnie tego, czy da się zrobić niezwykle gładkie strojenie, w którym wysokie pasmo nie daje wrażenia skrycia za dwiema warstwami jedwabnej zasłony. Ilościowo określiłbym górę jako pasmo, którego jest w sam raz – osoby wrażliwe na wszelkie sybilacje, podbicia poczują się tu dosłownie jak w raju. Słychać bardzo wiele, a jednak nic nie jest nadmiernie podkreślone. Chyba najlepiej pasującym przymiotnikiem jest „organiczne”. Całe wysokie pasmo brzmi naturalnie, zachowując naturalne i lekkie „echo”. To aspekt typowy raczej dla konstrukcji bezpośrednio jasnych i ma związek z tym, czy dane słuchawki odbieram jako umiejętnie wywietrzone. FIBAE 6 to mają i choć może nie jest to ten poziom tzw. Mięty w dźwięku, jakiego bym oczekiwał tak muszę oddać, że jest lepiej dobrze. Słuchałem wiele różnych modeli słuchawek, również pełnowymiarowych konstrukcji o bardzo nasyconym, gęstym brzmieniu. Główny problem ciepłego strojenia? Mogę z czystym sumieniem stwierdzić, że producenci pokroju Audeze, Sennheisera oraz niektóre liczące się marki dokanałówek (Empire Ears, Accoustune) w celu uzyskania tej sygnatury robią dziwne rzeczy. Nawet jeśli jakość wysokich tonów jest obiektywnie dobra, ilość sprawia, że ledwo można docenić możliwości takiego sprzętu. Odwrotne przypadki też się zdarzają. Pozdrawiam flagowe Empire Ears Wraith, w których myślałem, że coś się fundamentalnie popsuło. Najwidoczniej to nie była jedynie przypadłość egzemplarza testowego, którego miałem (wątpliwą) przyjemność doznać na tegorocznym Audio Video Show. FIBAE 6 pod tym względem nie mają niczego co można by określić jako zepsute. Góra jest wyraźna na tle masywnej reszty, a prezentacja tych dźwięków kieruje się w stronę braku nadmiernej natarczywości. Jeśli nagranie tego wymaga, góra potrafi przyjemnie zabłyszczeć, ale robi to raczej z elegancją i wraca do swojego płynnego, lekko ułagodzonego charakteru. Aż dziwnie piszę się takie rzeczy treble-headowi jak ja, ale po dłuższym czasie od otrzymania F6 do testów nie tyle przywykłem, co nawet polubiłem manierę dźwięku oferowaną w tym modelu. Wszystko słychać, nic nie denerwuje. Ot, taka maszynka do muzycznej rozkoszy. Im dalej w las, tym ciekawiej… Wszystko wygląda tak, że aż chce się to polizać albo zjeść 😂👌🏻 Nie oceniać książki po okładce Rozpoczynając testy FIBAE 6 od razu poczułem, że ich ciepłe i gładkie granie jest raczej nie dla mnie. I tak napisałbym test opisujący moje doznania, ale gdybym tworzył go po pierwszym tygodniu użytkowania prawdopodobnie moje spaczone gusta brzmieniowe wzięłyby górę nad recenzencką obiektywnością. Na szczęście to się nie stało. Szybko zacząłem dosłuchiwać się muzycznej muskulatury, którą ten model jest w stanie zaprezentować z klasą. Piotr z ekipą pogodzili niesamowite dla mnie cechy dźwięku, takie jak gładkość i muzykalny spokój z bardzo dobrą rozdzielczością. Później nadchodzi naprawdę perfekcyjne, precyzyjne do milimetra obrazowanie oraz średnica tak wypełniona realizmem i tkanką, że Szóstek po prostu nie chciałem wyjmować z uszu. Na deser góra, w której skuteczny rozejm zawarły rozdzielczość i brak przesadnej krzykliwości. Wszystko to sprawia, że słuchawki są uniwersalne pod kątem doboru muzyki. Zagrają ponadprzeciętnie nawet z gniazda słuchawkowego w laptopie. Jeśli chcesz wyciągnąć z nich coś więcej, zdecydowanie polecam dedykowane odtwarzacze, lub nawet mobilny DAC z Bluetooth. Odwdzięczą się czystą rozkoszą. Basem, który trzęsie i pobudza. Zmysłową średnicą. I dźwięcznym treblem. Balans cech jakich mało nawet wśród droższych konstrukcji. Warto je wypróbować, gdy nadarzy się okazja. Ale uwaga, mogą już zostać na dłużej i nieco uszczuplić stan konta! Na koniec recenzji chciałem jeszcze pokrótce omówić albumy, które wraz z FIBAE 6 zwróciły moją uwagę na nowe aspekty muzyczne i wzbudziły ogólny zachwyt. Oto one Justice – Woman Ach… co tu się działo! W połowie Safe and Sound (pierwszej pozycji na płycie) siedziałem już ze szczęką głęboko w podłodze. Bas jaki tu usłyszałem jest naprawdę trudny do osiągnięcia nawet w systemach stereo za +/- 50 tys. złotych, grających w pomieszczeniach należycie zadbanych akustycznie (panele i te sprawy). Dynamika i rozmach były powalające. Końcowa część pierwszego z utworów pokazały mi co naprawdę potrafią te słuchawki. Absolutnie nic sobie nie robiły z wielowarstwowej struktury, która występuje w kompozycjach elektronicznego duetu z Francji. Przy kawałku Stop skończyło się na tym, że tańczyłem na swoim łóżko, kończąc prywatną „eurowizję” subtelną zadyszką. Słuchanie tej płyty na F6 nie było po prostu słuchaniem – to był spektakl z cholernym rozmachem! Marcin Wasilewski Trio – Spark Of Life Nieco zdyszany dynamiką francuskiego duetu postanowiłem powędrować w spokojniejsze nurty. Jak się ponownie okazało, ciepłe i gładkie strojenie zdało egzamin po prostu bezbłędnie. Mogłem docenić możliwości obrazowania, jakie F6 niewątpliwie mają. Dużo się na tej płycie dzieje pod kątem stereofonii – tu pojedyncze uderzenia trójkąta, albo delikatne niuanse na perkusji. Dzięki takiej, a nie innej średnicy saksofon brzmi po prostu rozkosznie. Realizm, gładkość, relaks. Czułem się wypoczęty po wysłuchaniu albumu 😊 Lana Del Rey – Lust For Life To jest po prostu za dobre samo w sobie. Przez FIBAE 6 do reszty uzależniłem się od płyty! W trakcie Cherry popłakałem się, a przy God Bless America – And All The Beautiful Women In It zacząłem śpiewać. Po raz kolejny genialne obrazowanie dało takiego czadu… Pokłony, pokłony i jeszcze raz pokłony! Tego oczekiwałbym po hi-endowych słuchawkach. Czarowania. Tutaj miało to miejsce non-stop, przez całą płytę. Muzykalność do potęgi n-tej. Mikromusic – Piękny Koniec Tu usłyszałem, co zwykle robią dobre słuchawki z muzyką, do której nagrywania przyłożono odpowiednio dużo wysiłku. Piękny Koniec okazał się dla mnie bardzo pięknym początkiem muzycznych doznań. Zacząłem słuchać płyty jako jedną z pierwszych, zaraz na wstępnym etapie testów. Powracałem do niej wielokrotnie. Gdy Natalia Grosiak otworzyła usta, po prostu nie dało się usiedzieć bez zachwytu. Partie gitary basowej brzmiały z tak piękną masą, że aż mi zdjęło kapcie. Po raz kolejny wraz z FIBAE 6 album, którego słuchałem jakieś 150 razy przy użyciu rozmaitego sprzętu, tu stał się czymś cudownym. Zupełnie jakbym usłyszał to pierwszy raz! Jeśli macie jeszcze jakieś pytania, bo coś ominąłem bezpośrednio w recenzji, zadawajcie je w komentarzach. Postaram się odpowiedzieć 😉
  4. Muszę sam sobie przyznać, że dawno mnie tu nie było... W międzyczasie z Kraju Ryżu i dobrej elektroniki przyleciały do mnie TRN V80 - absolutny hit wśród słuchawek z nieco wyższego pułapu cenowego niż wszystkie cuda świata za $5 pokroju VE Monk+ (nadal je mam i lubię). V80 kosztują zwykle w okolicach 50 dolarów, a swoją sztukę nabyłem z AK Audio Store na Aliexpress w zbawiennej kwocie 81zł, czyli +/- 20 dolarów przy obecnym kursie. Gdyby ktoś chciał je sobie zamówić, podaję link (wciąż są taniej). Moje wrażenia po tygodniu intensywnego użytkowania są następujące Jakość wykonania - wszystko super, całe obudowy są wykonane z jakiegoś bardzo przyjemnego w dotyku metalu. Raczej będzie można je użytkować dzięki temu nieco dłużej. Przewód oczywiście wymienny na wtyki 2-pinowe 0.78mm. Niebieski wariant kolorystyczny prezentuje się wyśmienicie na żywo - żaden render tego nie odda Dysza na której trzymają się eartipy chyba też jest metalowa, ale mogę się mylić. W dotyku jest OK, średnica 5mm także trzeba sobie dobrać odpowiednie końcówki. Te z mniejszym wejściem o małej rozciągliwości raczej będą zeskakiwać. Tipsy dodane w zestawie są akceptowalne, ale raczej zalecam upgrade do czegoś innego zaraz po zakupie. Kabel - bardzo fajny, czarny, błyszczący i pleciony. Optymalna miękkość, ale trochę za bardzo się plącze, mogłoby być nieco lepiej w tej cenie. Na ogromny plus to, że wtyk jack, splitter i obudowa pilota z mikrofonem (ta wersja za małą dopłatą) jest z metalu. Zawsze fajnie wpłynie na wytrzymałość w dłuższym dystansie. Brak efektu mikrofonowego na stockowym przewodzie bardzo mnie cieszy Pomimo wszystko rozważam zakup Yinyoo 8 core z miedzi posrebrzanej. Komfort - może być wygodnie pod warunkiem odpowiednio dobranych końcówek. Same słuchawki natomiast powinny pasować do różnych uszu, obudowy są zaokrąglone wszędzie i właściwie brak tu ostrych krawędzi. Dość długa dysza sprzyja dobrej izolacji, jeśli chodzi i jej poziom to ze standardowym silikonem jest zupełnie OK. Ulica w godzinach szczytu będzie całkiem porządnie wygłuszona, ale nie tak, żeby nie słyszeć nadciągającego samochodu (zalecam ostrożność na zebrze pomimo wszystko 😊) Dźwięk - no i najważniejsze... ach to brzmienie! Wykresy powiadają, że niby V-ka. Owszem tak jest, po uruchomieniu jakiejś dobrej elektroniki/house'u czy co tam jeszcze (Kygo, Skrillex, Aleksi Perala, Jean-Michel Jarre) słychać jak wciągające jest to brzmienie, ale w klasyce również daje radę 9/10. Góra jest raczej bez sybilantów, te usłyszałem do tej pory tylko na płycie If The Moon Turns Green Diany Panton. Może bardziej kwestia nagrań niż słuchawek, nie mnie oceniać. Średnica jak dla mnie ani trochę nie wycofana, klarowna jak nie wiem co, dużo szczegółów. Rzeczywiście słychać to podbicie w górnym środku zaraz przed wysokimi, ale przez większość czasu jest tam płynnie z jednoczesną rozdziałką jakiej oczekiwałbym od niektórych droższych konstrukcji (np. moje wokółuszne Sony MDR-7506). Środek naprawdę nieprzeciętny. Scena i obrazowanie zrobiły na mnie wrażenie, ale chyba przede wszystkim ta przestrzenność. Pozycjonowanie instrumentów na scenie jest naprawdę dobre jak na sprzęt w tej cenie, ale oddech między tonami wygrywa. Naprawdę przy niektórych nagraniach, które jeszcze wszystko potęgują mam wrażenie, że słuchawki oddychają (i to bardzo głęboko). Jeśli macie TRN V80 włączcie sobie Agnes Obel - Familar, albo Do Rycerzy, Do Szlachty, Do Mieszczan od Marcin Wasilewski Trio. Jest naprawdę genialnie! Na deser mamy basisko, albo basiątko... No nie wiem, to zależy czego słuchamy Naprawdę mnie zadziwił ten bas. Potrafi być tak głęboki, że czapki z głów. Nawet przy najbardziej ciężkich partiach elektroniki wciąż jest bardzo czysty i schodzi tak nisko, że gdybym miał piwnicę to i tak jest jeszcze niżej Natomiast niskie tony nie zostały zrobione na siłę, jak się słucha spokojnego jazzu czy klasyki to nic nie daje o sobie znać. Fantastyczna sprawa, dzięki temu słuchawki mnie nie męczą jak chcę dłużej posłuchać (np. godzinę bez większych przerw na niskiej głośności). Czystość dołu jakiej do tej pory nie spotkałem w żadnej słuchawce dokanałowej. Jestem pewien w 100% i naprawdę bym chciał, żeby FIBAE 4 potrafiły czasami aż tak słodko ryknąć. Charakterystyka basu najbardziej kojarzy mi się z Ferrari, albo jakimkolwiek innym supersamochodem. Jak chcę jechać normalnie to nawet się da bez palenia opon i wystrzału w kosmos po nawierzchni. Ale jedno mocniejsze depnięcie (czyli w tym przypadku włączenie dowolnej muzyki elektronicznej) i mamy pobudzenie bestii. Fantastyczna sprawa jak dla mnie Dobór żródła V80 świetnie się dogadują z moim DragonFly Black 1.5 w sensie równowagi tonalnej, tylko słyszę te parszywe szumy. Czarna ważka do najcichszych nie należy i raczej odradzam używania jej z dokanałówkami o wysokiej skuteczności. Czułość na poziomie 108dB i 24ohm impedancji jednak robią swoje. Z Galaxy Note 4 (wersja SM-N910C) trochę szumi, ale da się znieść. Ogólnie trochę gorsza dynamika, niż po podpięciu w Galaxy S4 (i9505), którego używam teraz jako DAPa i budzika Podsumowując - trzeba je trochę nakarmić możliwie czystym sygnałem (najlepiej jak najmniej szumu) z przyzwoitego DACa i będzie bardzo dobrze. Barwowo raczej fajnie będą się dogadywać ciepłe lub lekko rozjaśnione odtwarzacze/przetworniki z dobrym środkiem pasma. Wstępna ocena ogólna 8/10. Fantastyczne słuchawki z dobrą ergonomią użytkowania, tylko ten kabel i tipsy są do wymiany. Bardzo dobre wykonanie w tych pieniądzach i brzmienie, które wciąga. Najbardziej widzę je dla fanów techno, minimalu i innej elektroniki, ale zaskakująco dobrze radzą sobie z jazzem, akustyką i ogólnie naturalnymi instrumentami. Nie dajcie się zwieść V-ce Na moje ucho, to V80 grają z wokalem, który na pewno nie ginie w miksie i nie jest czarną owcą leniwie podążającą za basem. Dźwięk jest ekscytujący i przestrzenny. Za pełną cenę mogę polecić, za kwotę 80zł gorąco rekomenduję!
  5. Właśnie rozpoczynam testowanie świeżego nabytku, czyli nowej - tym razem niebieskiej - "ważki" od AudioQuesta. Pierwsze wrażenia (ok. godzina odsłuchu) są następujące: - od nowości zatyczka portu USB schodzi bardziej gładko i z mniejszym oporem. Wreszcie nie mam obaw, że oberwę port USB, tak jak to ma miejsce w nowych egzemplarzach DFB i DFR - BRZMIENIE: względem mojego DFB 1.5, którego używam od dłuższego czasu, różnica jest od razu wyczuwalna. Przede wszystkim Cobalt ma zauważalnie więcej basu, ale gra kulturalnie. Niskie pasmo ma świetną kontrolę, schodzi zauważalnie (lub też słyszalnie) niżej. - Góra mniej poszarpana i bardziej grzeczna, Cobalt gra nieco cieplej niż Black 1.5 - charakterystyka brzmieniowa Cobalta to bardziej nacisk na bas i średnicę - wokale bardziej z przodu, słychać ogólnie więcej detali niż w DFB, ale tego bym się spodziewał po 6-krotnie droższym DACu Ogólnie pierwsze odczucia bardzo pozytywne. Wbudowany wewnątrz filtr szumów na pewno działa, bo Cobalt ma wyraźnie cichsze tło, co mnie super cieszy Wszystko mniej szumi i od razu lepiej się słucha. Różnica oczywista od pierwszych chwil (a nie wszystko jest tu aż tak oczywiste) Na chwilę obecną DACa ma w sprzedaży Top Hi-Fi za 1333zł. Sporo kasy jak na ultra-mobilny przetwornik C/A, ale uszy mi podpowiadają, że warto
  6. Polska manufaktura CustomArt z Warszawy kończy w tym roku 7 lat. Przez ten czas marce udało się bardzo wiele osiągnąć pod względem strojenia i samego sposobu wytwarzania słuchawek dokanałowych. Jednym z efektów tej pracy jest model Fibae 4 – cztero-przetwornikowy monitor umieszczony w środku portfolio zarówno pod względem cenowym, jak i czysto technicznym. Co ciekawego skrywa i czy warto się nim zainteresować w obliczu premiery nowych FIBAE 7? W skrócie ujmując – tak, a po szczegóły zapraszam do recenzji! Dizajn i wykonanie Po styczności z dwoma innymi modelami słuchawek (Fibae 3 i Harmony 8.2) również Fibae 4 nie pozostawiają złudzeń – CustomArt ceni sobie przede wszystkim jakość i precyzję wykonania, która jest również domeną testowanego modelu. Choć F4 są bardzo lekkie i niemal znikają w uszach, dają uczucie solidności – bardzo pożądane zjawisko w przypadku słuchawek za prawie 3000zł. Akrylowe obudowy wzorowo spasowano, a całość jest równo wykończona na połysk. Nic nie odstaje, a dysza wędrującą w kanał słuchowy jest prawidłowej długości oraz dobrze przytrzymuje ona eartipy. Dwu-pinowe gniazda umieszczone są w kopułkach idealnie na płasko, co jest bardzo popularnym i eleganckim rozwiązaniem. Dzięki temu kabel (o nim kilka słów za chwilę) wchodzi do samego końca, łącząc się z obudową bez żadnych, choćby niewielkich szpar. Dołączony do zestawu przewód jest w mojej opinii arcydziełem ergonomii. Podstawową zaletą jest zakończenie go kątowym złączem jack 3.5mm, a ponadto użyta izolacja nie powoduje efektu mikrofonowego. Na pochwałę zasługują również dłuższe odcinki pamięciowe niż miało to miejsce w szarym kablu dołączonym do modelu FIBAE 3. Dzięki temu małemu usprawnieniu słuchawki nieco lepiej trzymają się uszu, ponieważ kabel lepiej otacza zewnętrzną część małżowiny. Odcinek od splitera do dwu-pinowych złączy również nie posiada efektu mikrofonowego. Nowy kabel to seria większych i mniejszych usprawnień, które sprawiają, że słuchawek używa się jeszcze lepiej. Na dodatek nowy „drut” raczej nie ma skłonności do samoistnego plątania się, co jest wisienką na torcie i ostatecznym atutem 😊 Wracając do wykończenia warto wspomnieć o dostępnych wariantach obudów. Oczywiście istnieje możliwość wykonania słuchawek na zamówienie, pod kształt małżowin klienta. Mamy wtedy dużo opcji jeśli chodzi o personalizację wyglądu, ale muszę przyznać, że uniwersalny wariant testowy, który otrzymałem już jest małym dziełem sztuki (bardzo fotogenicznym zresztą). Ten jaskrawy, półprzezroczysty niebieski kolor w połączeniu z całkowicie bezbarwną resztą obudowy przyciąga wzrok. Jak się okazuje nie tylko mój… Zauważyłem bowiem intencjonalne spojrzenia w moją stronę zarówno na ulicy oraz w komunikacji miejskiej, gdy miałem na sobie słuchawki 😊 Coś jest na rzeczy w tym konkretnym wariancie, bo nawet flagowe Harmony 8.2, które otrzymałem w ciemnoczerwonej barwie (z brązowymi akcentami) niemalże wcale nie zwracały uwagi gapiów. Nie ulega wątpliwości, że zamawiając coś z warszawskiej manufaktury jesteśmy w stanie puścić wodze kreatywnej fantazji i zaprojektować słuchawki wedle swoich oczekiwań, które ekipa CustomArt na pewno spełni. Egzemplarze testowe różnią się nieco zawartością od faktycznych zestawów, które nabywa klient. Dodatkowo względem kompletu demo otrzymujemy etui wodo i pyłoodporne Peli 1010, narzędzie do czyszczenia słuchawek z woskowiny oraz kartę gwarancyjną. Zestaw recenzencki okrojono do słusznego, niezbędnego minimum, czyli: słuchawki, eartipy oraz praktyczne etui z zamkiem błyskawicznym. Platforma testowa Źródła używane przeze mnie nieco zmieniły się od poprzednich recenzji i są następujące: Toshiba C660D, Samsung Galaxy Note 4, Audioquest DragonFly Black 1.5 Brzmienie Całościowo FIBAE 4 są słuchawkami bardzo obficie docieplonymi w brzmieniu, szczególnie pierwszym odsłuchom towarzyszy uczucie bycia… jakby przy ognisku. Podobnie jak nie każdy preferuje smażenie przy nim kiełbasek lub śpiewanie do akordów rozstrojonej gitary znajomego, tak sygnaturę „czwórek” bardzo łatwo polubić. Uszy szybko się przyzwyczają, choć w pierwszej chwili odnosiłem wrażenie, że detale są nieco zamazywane przez mocny bas oraz wygładzoną górę (choć okazuje się, że zrobiono to bardzo umiejętnie, z brakiem przesady w żadną ze stron). Zdumiewa reprodukcja wokali oraz całej średnicy – jest bezpośrednia w prezentacji, bardzo czysta, nie ma tu ani cienia zaostrzeń. Płynność to najlepsze określenie dla środka pasma. Na „deser” nadchodzi góra, która została zestrojona łagodnie, wybrzmiewa nieco bardziej wyraziście tylko wtedy, gdy w muzyce są dynamiczne zrywy wysokich dźwięków, a poza tym zostaje raczej na swoim docieplonym, ułagodzonym, drugim planie. Trzęsienie ziemi FIBAE 4 mają nietypowy, ale naprawdę świetny bas. Podstawą jest bardzo niskie zejście, które da się usłyszeć, ale w porównaniu do flagowych Harmony 8.2 tutaj również bardziej odczuwamy niskie tony. Tąpnięcia bębnów, niskie dźwięki basowej gitary czy syntetyczne „łuup łuup” obecne tak często w muzyce elektronicznej jest tu bardziej odczuwalne. Ten aspekt bardzo in plus. Unikalność basu FIBAE 4 polega na tym, że jest obecny właściwie tylko wtedy, gdy jest faktycznie niezbędny. Gdy w nagraniu jest mało niskich partii dźwiękowych „czwórki” nie pokazują niczego na siłę. Jeżeli jednak utwór został nimi obficie nasycony uzyskujemy… niemalże trzęsienie ziemi w głowie. Naprawdę, nie spotkałem się jak do tej pory z armaturowymi słuchawkami, które miałyby takie możliwości „wykopu”. Dzięki takiej reprodukcji większość użytkowników raczej nie będzie miała potrzeby korekcji tego aspektu dźwięku, choć oczywiście korektor zawsze czeka z otwartymi ramionami, a FIBAE 4 reagują na EQ bardzo dobrze. Są pod tym względem czułe, dzięki czemu łatwo jest o wyraźną poprawę poszczególnych pasm (szczególnie dotyczy to góry, o której można przeczytać dwa akapity dalej) Artysta na pierwszym miejscu… Średnica to zdecydowanie najsilniejszy aspekt testowanych słuchawek. Na samym początku moją uwagę przyciągnęła jej bezpośredniość – tutaj artyści są bardziej „w głowie”, niż miało to miejsce w Harmony 8.2. Choć namacalność wokali jak i średnicowych instrumentów odbywa się nieco kosztem odczuwania sceny, F4 to wciąż całkiem przestrzenne słuchawki, jednak nie w takim stopniu napowietrzone jak wspomniany wcześniej flagowiec. Sama rozdzielczość środka jest naprawdę świetnia i porównywalna z flagowcem. Być może otrzymujemy nieco mniej detali, ale nie mogę do końca polegać na swojej przeciętnej pamięci słuchowej, poza tym FIBAE 4 to konstrukcja bardziej przystępna cenowo 😉 Można tu usłyszeć naprawdę wiele detali, a nawet mikrodetali drugoplanowych. Momentami dowiadywałem się, że nagranie zawierało subtelne przełknięcie śliny lub krótki oddech. Wszystko jest niesamowicie płynne i mogę zaryzykować stwierdzenie, że lepszego środka pasma nie było mi dane do tej pory słyszeć. W mojej opinii przekaz jest nastawiony przede wszystkim na analizę, ale nie brakuje czystej przyjemności z odsłuchów. Muzyka z wokalami czy też naturalnymi instrumentami (skrzypce i pianino w szczególności) brzmi genialnie, roztaczając relaksującą aurę. Świetną robota, CustomArt! …a gdzieś wysoko łagodność Jak już wcześniej wspomniałem, wysokie tony nie należą raczej do najmocniejszych punktów FIBAE 4. Choć całościowo są to świetnie monitory, tak góra mnie nie porwała. Oczywiście należy odstawić na bok moje skrzywione i bezduszne preferencje, bowiem non-stop poszukuję w słuchawkach (bez względu na konstrukcję) większej rozdzielczości, o której w dużej mierze decydują wyraziste wysokie tony. FIBAE 4 obierają inny kierunek. Jeśli jesteś osobą uczuloną na wysokie dźwięki, a przede wszystkim ich nadmiar, słuchawki te zdają się być świetną propozycją. Technicznie rzecz biorąc, dwie armatury odpowiedzialnie za prezentowanie góry są w stanie zrobić bardzo wiele dobrego. Słychać to po reakcji na korektor, bowiem za pomocą tych magicznych suwaków można naświetlić w słuchawkach to, co nie do końca uzyskano fabrycznym strojeniem. Jeśli jednak upodobania kierują się bardziej w stronę zrelaksowanej, płynnej i łagodnej prezencji, FIBAE 4 są właśnie taką konstrukcją. W wysokich dźwiękach nie uświadczymy żadnej ostrości, choćby cienia 😊 Najprawdopodobniej jest to skutek wszechobecnego docieplenia, zwłaszcza słyszalnego w basie, aczkolwiek wciąż nie jest to jakaś przesadna ilość, dzięki czemu nie ma wrażenia zupełnego „koca” nałożonego na całe spektrum dźwięku. Przejście z wysokiej średnicy w całe górne pasmo jest płynne jak… nie mam porównania 😊 Jest płynne jak rzeka, spokojne niczym miś koala i zupełnie pozbawione niestosownych zaostrzeń. Jeśli rozważać te wszystkie kategorie, Czwórki mają bardzo dobre górne pasmo, które ponadto łatwo dostosować do swoich upodobań – czy to przy pomocy korektora, bądź też lepszego źródła (co najczęściej będzie oznaczać jaśniejszego DACa/DAPa). Podsumowanie FIBAE 4 to całościowo bardzo udana konstrukcja. Choć nie do końca wpisała się w moje (spaczone) przyzwyczajenia, muszę bardzo pochwalić ogólną klarowność i płynność brzmienia. Te dwie cechy połączone z wyraźnym dociepleniem w niskich tonach sprawia, że codzienne słuchanie muzyki jest po prostu rozkoszne – w końcu o to najczęściej chodzi w sprzęcie wyższej klasy. Ponadto łatwo mi wyobrazić sobie profesjonalne zastosowania FIBAE 4. Ze względu na bezpośrednią, wręcz intymną i szalenie realistyczną średnicę są to genialne słuchawki dla wokalistów, a nawet mogłyby znaleźć swe miejsce przy samej produkcji muzyki w studio. Z odpowiednim źródłem potrafią naprawdę zabłyszczeć, ale napędzanie ich smartfonem najpewniej okaże się wystarczające dla większości użytkowników. Podsumowując wszystkie wady i zalety mogę szczerze zarekomendować FIBAE 4 jako słuchawki stworzone przede wszystkim do delektowania się ulubionymi nagraniami! Zalety: - świetna jakość wykonania - uniwersalny model bardzo wygodnie leży w uszach - lekkie kopułki praktycznie znikają w uszach, co ma wpływ na komfort użytkowania - całkiem klarowne, ale przede wszystkim ciepłe, gładkie brzmienie pozbawione choćby cienia ostrości - otrzymujemy za to genialną średnicę, przyzwoitą (choć nie powalającą) przestrzeń oraz szalenie analityczne pozycjonowanie instrumentów na scenie - kabel dołączony do tego modelu jest wyraźnym przeskokiem in plus w ergonomii - do słuchawek łatwo dobrać źródło – grają wybornie nawet z telefonu Wady: - góra ma olbrzymi potencjał, ponieważ zastosowane armatury są świetnie jednak odniosłem wrażenie niewykorzystanych możliwości – strojenie jest więc polem do ogromnego popisu - poza tym nie widzę żadnych wad 😊
  7. Jestem w stanie się zgodzić Mój zachwyt na pewno wynika też z braku faktycznej skali porównawczej, a to z kolei wynika z tego, że żadna z większych firm nie odpisała na moje propozycje testowe, oprócz CustomArt oczywiście. O tych Soniakach słyszałem sporo dobrych rzeczy w sieci, choć Internetem rządzą teraz w dużej mierze chińskie konstrukcje (zwłaszcza BGVP DM6, które mnie bardzo ciekawią) czego nie uważam za wadę
  8. Orkiestra… grać! Mocno wstrząśnięty po testach średniego modelu marki CustomArt - Fibae 3 - dostąpiłem niewątpliwej przyjemności dalszej współpracy. Na moje biurko trafiły flagowe słuchawki producenta rodem ze stolicy – Harmony 8.2. Odpakowałem, podłączyłem, posłuchałem. Orkiestra zaczęła grać… Jedno jest pewne – z harmonią mają one wiele wspólnego. Zapraszam do recenzji, w której to pragnę przedstawić swoje przemyślenia po miesiącu bardzo intensywnych testów! Opakowanie i zestaw Jak wspomniałem w recenzji FIBAE 3, egzemplarze testowe przybywają w uszczuplonym zestawie względem tego, co nabywa standardowy użytkownik. Zastępcze opakowanie skrywa zatem słuchawki, usztywniane etui oraz bardzo przyzwoite końcówki dokanałowe (w przypadku modelu uniwersalnego oczywiście). Zamawiając wersję customową, perfekcyjnie dopasowaną do uszu konkretnego użytkownika nie ma ich w zestawie, bo oczywiście nie są potrzebne. Powtórzeniem z recenzji Fibae 3 będzie powiedzenie, że zestaw jest wystarczający do rozpoczęcia użytkowania. O ile wejdziemy w posiadanie wersji uniwersalnej, zawsze można dokupić lepsze eartipy, np. te od marki SpinFit bądź inne, stosownie do upodobań. Wygląd i wykonanie Istnieje wiele słuchawek dokanałowych o konstrukcji podobnej do Harmony 8.2, jednak to właśnie one są małym dziełem sztuki. Wygląd to kwestia bardzo subiektywna i muszę przyznać, że zielonkawy wariant Fibae 3 zwieńczony niebieskim faceplatem podobał mi się bardziej. Oczywiście pan Piotr i jego ekipa potrafią zdziałać cuda na polu personalizacji i wykonać nawet bardzo skomplikowany projekt wizualny. Finalna prezentacja może się więc zupełnie różnić od tego, co ja otrzymałem do testów. Galerię niektórych do tej pory stworzonych modeli można obejrzeć na stronie producenta. W swoim arsenale CustomArt ma do dyspozycji szeroką paletę kolorów i wykończeń zastosowanego w obudowach akrylu. O ile mi personalnie nie przypadł do gustu otrzymany wariant kolorystyczny, tak wykonaniu nie mogę zarzucić absolutnie nic. Po prostu ideał! Spasowanie obudów jest wzorowe, 8.2 to mały monolit. Każda słuchawka jest perfekcyjnie zamknięta i wykończona na połysk. Dwu-pinowe gniazda, w które wpinamy dołączony przewód stanowią jedność z całą resztą obudowy. Nie ma więc najmniejszych obaw o uszkodzenie czegokolwiek. Przewód Dołączony do zestawu kabel o długości 127cm zwieńczono kątowym złączem jack 3.5mm po jednej stronie, po drugiej natomiast wtykami dwupinowymi. Jest to popularny standard na rynku słuchawek dokanałowych, który niesie dwie podstawowe zalety – łatwo wymienić przewód w razie uszkodzenia, a ponadto zawsze można zakupić inny, który będzie wnosił dodatkowe własności akustyczne 😊 Choć taka opcja istnieje nie będzie konieczna, ponieważ dołączony egzemplarz jest bardzo ergonomiczny. Da się odczuć, że został wykonany tak, by nie psuć niczego w naprawdę rewelacyjnym brzmieniu Harmony 8.2 i „wtopić się” w codzienne użytkowanie sprzętu. Kątowy jack zawsze zasługuje na pochwałę, a przewód na całej długości nie mikrofonuje, za wyjątkiem niewielkiego efektu tuż za odcinkami z pamięcią kształtu. Nie było to na tyle wyraźne i uciążliwe zjawisko, w związku czym można wybaczyć ten drobny uszczerbek. Komfort Po raz kolejny jest za co pochwalić testowane słuchawki, bowiem uniwersalny kształt obudów bardzo dobrze współpracował z moimi małżowinami przez miesięczny okres testów. O ile planujemy zakup zwyczajnego wariantu ktoś może nie podzielać moich odczuć, wszystko jest kwestią anatomii. Oczywiście firma nie na darmo zwie się CustomArt, a Harmony 8.2 również można zamówić w formie słuchawek spersonalizowanych pod ucho klienta. Wtedy dopasowanie powinno być wzorowe, a w przypadku wariantu którego dane było mi używać mogę powiedzieć, że była to czysta przyjemność. Mogłem używać 8.2 długimi godzinami i nie odczuwać zmęczenia. Wręcz przeciwnie, po każdym odsłuchu czułem odprężenie, nie tylko ze względu na ogólne dopasowanie, ale przede wszystkim dzięki fenomenalnemu brzmieniu, o którym mowa poniżej 😊 Platforma testowa Słuchawek używałem głównie ze swoim telefonem (Samsung Galaxy S4) oraz laptopem Toshiba C660-D. W przypadku drugiego źródła słuchałem naprzemiennie z gniazda jack oraz DACa AudioQuest DragonFly Black 1.5. Ze swoich obserwacji wnioskuję, że flagowca cec**je dużo większa wrażliwość na zmianę źródła, niż miało to miejsce w przypadku wcześniej testowanych FIBAE 3. Muzyka: Amy Winehouse, Agnes Obel, Adele, Beck, Biosphere, Buena Vista Social Club, Breakout, Dave Brubeck, Diana Krall, Diana Panton, Dominique Fils-Aime, Edward Sharpe & The Magnetic Zeros, Ella Fitzgerald, Flume, Gemini Rising, GoGo Penguin, Grimes, Heinali, Justice, Kaleo, Led Zeppelin, Mac DeMarco, Marcin Masecki, Myslovitz, Nils Frahm, Pink Floyd, Run The Jewels, Stan Getz, Tame Impala, Temples, The xx Brzmienie Mówiąc o naprawdę świetnym dostrojeniu tego modelu nie sposób uniknąć porównań do recenzowanych przeze mnie wcześniej FIBAE 3. Całościowo Harmony 8.2 to słuchawki neutralne, przestrzenne z dość wyraźną nutą ciepła. Jest go więcej niż we wcześniej wspomnianych średniakach, przez co przekaz staje się jeszcze bardziej ludzki i muzykalny, a mniej analityczny. Owszem, precyzji flagowcowi odmówić nie można, ale bardziej postawiono tu na płynne przejścia między poszczególnymi częściami pasma, oraz scenę, o której kilka słów później. Muszę przyznać, że uwielbiam analityczność FIBAE 3, jednak flagowiec podpasował mi jeszcze bardziej pod niemal każdym względem. Wymagało to ode mnie nieco czasu do przyzwyczajenia się, bowiem nie gustuję w słuchawkach „docieplonych”, a tym bardziej wyraźnie emanujących ciepłem w brzmieniu (te do nich nie należą). Harmony robią to jednak na tyle subtelnie, że wyraźniejsza muzykalność i płynność przekazu nie przysłania neutralności i wyrównania wszystkich pasm względem siebie. 8.2 należą do bardzo nietypowych konstrukcji, łączą bowiem tak przeciwstawne (jak mogłoby się wydawać) cechy, a efekt jest zdumiewający. Docieplone, a jednak wciąż wystarczająco jasne. Analitycznie ludzkie. Przestrzenne, a czasem bezpośrednio prezentujące dźwięki. Niesamowite. Początkowo może się wydawać, że są nudne, zwyczajnie (i lekko) ocieplone i nie dzieje się tu zbyt wiele. Często jednak sprzęty nie robiące pierwszego efektu „wow” tworzą go później, zostawiając po sobie słodkie wspomnienia. Właśnie takie są Harmony 8.2 😊 Podstawowe pytanie brzmi czy warto dopłacać do najwyższego modelu, względem choćby średniopółkowych modeli z linii FIBAE. Mogę od razu powiedzieć, że tak. Płynnie przejdźmy więc dalej do szczegółowego opisu dźwięku reprodukowanego przez flagowca. Bas Moje pierwsze wrażenie związane z niskimi tonami było mniej więcej takie: „jej… jak to nisko schodzi!!!” Rzeczywiście tak jest 😊 Trzeba wspomnieć, że bas uległ znacznej poprawie względem niższego modelu. Harmony 8.2 to nisko schodzące monstrum i choć zwiększyła się ilość dołu, nadal jest on nadzwyczaj dobrze trzymany w ryzach. Sama jakość daje znać, że mamy do czynienia z flagowcem w pełnym tego słowa znaczeniu. Wspomniane wcześniej ocieplenie całościowej prezencji dźwięku zawdzięczamy właśnie niskim tonom. Mogę mu przypisać wszystkie najwznioślejsze przymiotniki, bowiem ten rodzaj docieplenia przywodzi mi na myśl odsłuch lampowego wzmacniacza Copland CTA-405A wraz z fenomenalnymi kolumnami Bowers & Wilkins 804D3. Należy jednak pamiętać, że to zestaw stereo (w dodatku za cenę przyzwoitego samochodu), a nie słuchawki dokanałowe. Wspomniany wzmacniacz posiada tak magiczną barwę, szczególnie w basie, że po pierwszym odsłuchu ciężko było mi się pozbierać. Przybliżenie mi tych wrażeń i dostępność mobilna tego rodzaju odsłuchu jest czymś absolutnie niezwykłym. W przypadku Harmony 8.2 bardziej postawiono na zejście i jakość samego uderzenia, niż na nadmierną ilość. To cecha godna pochwały, bo w konstrukcji dokanałowej na dłuższą metę powodowałoby trudności w odbiorze (a ponadto byłoby niezdrowe dla uszu). Wszystko jest bardzo dobrze poukładane, dół w wyrafinowany sposób wędruje po scenie, ale w swoich rozsądnych granicach, będąc płynnym gdy trzeba, a czasami jego punktowość pozwala cieszyć się dobrym techno w autobusie 😊 Moment w którym wiedziałem, że „to jest to” nadszedł słuchając utworu Familiar autorstwa Agnes Obel. Oczywiście najpierw zostałem wstrząśnięty bajecznie klarownymi wokalami, o nich jednak za moment. Włączyłem kawałek, mija minuta dwadzieścia i wchodzi tak głęboki, soczysty niski ton pełen masy. Następnie znowu te bezpośrednie wokale brzmiące, jak gdyby ktoś zdjął szybę istniejącą do tej pory między mną, a artystą (chwila moment z tymi wokalami, ale nie mogę się powstrzymać). Klękajcie narody… Dosłyszałem się też większego grzmienia w muzyce orkiestrowej, niskie partie fortepianu nabrały więcej „mięsa” (lub masy jak kto woli) względem FIBAE 3, podobnie pozostałe instrumenty. Jednym słowem – referencja. W słuchawkach dokanałowych jeszcze długo będzie to dla mnie punkt odniesienia. One nie mają basu, tylko przepotężne basisko, jednocześnie genialnie trzymane w ryzach. Harmony tak cudnie zresetowały mi mózg, że nie mam nic więcej do powiedzenia. CustomArt nie zawodzi po raz kolejny! Średnica Wokale to po prostu wspaniała sprawa… Włączam De Camino a La Vereda w wykonaniu Buena Vista Social Club i od razu czuć czego są warte Harmony 8.2. Instrumenty już od pierwszych wybrzmiewają z ogromną precyzją, odpowiednią masą. Chwilę później pojawia się męski wokali, a już wszystko wiem. Bezpośrednia prezentacja, tak bardzo przeze mnie chwalona i poszukiwana została tu zrealizowana na najwyższym poziomie. Recenzowany flagowiec daje świetne uczucie obcowania z artystami sam na sam, wszystko jest niezwykle realistyczne. W środku pasma również da się wyczuć lekkie docieplenie całości, choć nie należy tego rozumieć poprzez wchodzący na głowę wokalom bas. Właściwie każdy utwór odtwarzany na tych słuchawkach można przyrównać do wielowarstwowego ciasta, gdzie wszystko jest wzorowo ułożone, a pozycjonowanie poszczególnych elementów łatwo określić. Słuchając chopinowskiego fortepianu w wykonaniu Francoisa Chaplina absolutnie zdumiewa mnie możliwość rozróżnienia pozycji niskich tonów od wyższych, a te które mieszczą się w średnicy brzmią z taką lekkością i gładkością… Cały czas miałem wrażenie, jakbym widział klawiaturę instrumentu. Harmony 8.2 silnie stawiają na realistyczność i ludzki wymiar przekazu, odchodząc tylko odrobinę w bok od analityczności. Choć i tej ostatniej cechy im nie brakuje, to jednak idealnie łączą realizm i przyjemność odsłuchu z naturalnością oraz brakiem przekoloryzowania, które jest oczywiście niepożądane. Dźwięki średnicy wybrzmiewają jeszcze bardziej „do końca”, względem FIBAE 3 zauważyłem tendencję do lepszego wyciągania na wierzch mikrodetali, a poszczególne tony kończą się odrobinę większym zaokrągleniem. Średni model ze stawki stawiał bardziej na precyzję ponad wszystko, przez co dźwięki posiadały ostrzejsze „krawędzie”, ale to subtelne różnice. Przedmiot recenzji ma zatem bardzo wiele wspólnego z harmonią! Góra Wysokie tony to aspekt świetnie w tym modelu dopracowany, ale ja to ja i już na starcie muszę powiedzieć, że kilka bardzo drobnych rzeczy bym poprawił (nie znaczy to, że góra jest do niczego – dokładnie odwrotnie). Odstawmy jednak moje spaczone preferencje na bok, by zająć się opisem tego, co potrafią Harmony 8.2 – a potrafią bardzo wiele. Dwie armatury odpowiadające za reprodukcję wysokich tonów tworzą coś naprawdę wyrafinowanego. Choć właściwie ciężko mówić tu o jakiejś tam plebejskiej „reprodukcji”. 8.2 roztaczają wokół słuchacza potężną magię. Tu jest wszystko – przestrzeń, precyzja, a dodatkowo powtórzył się „efekt” z FIBAE 3. Mianowicie chodzi mi o to, że im wyżej wędrują dźwięki tym więcej w nich powietrza, sceny, rozdzielenia stereofonicznego. Tutaj również to występuje, tylko że razy dwa 😊 Kocham, kocham, uwielbiam! W takim razie czytelnik niniejszej recenzji może pomyśleć „czego więc oczekujesz”? Cóż, tak jak pisałem wcześniej, ja to ja, w związku z czym posiadam swoje wygórowane (hehe) preferencje w temacie wysokiego pasma. Oczywiście CustomArt zrobi co zechce, jeśli jednak mogę coś doradzić, to wyjąłbym jedną cechę z FIBAE 3 podczas konstruowania następcy 8.2 (pewnie takowy pojawi się w przyszłości). Mianowicie gdyby góry było po prostu więcej (odrobinę), a jej obecność delikatnie podkreślono jak we wspomnianym średniaku byłbym w siódmym niebie. Nie uważam, że minimalne obniżenie ilości należy uznać za wadę kategorycznie przekreślającą flagowca. Mnie jako treblehead’owi po prostu czegoś odrobinę brakowało, czego miałem już okazję doświadczyć. Poza tym wysokie tony w Harmony to czysta przyjemność odbioru. Ilościowo jest ich w punkt, na pewno osoby uczulone na ten aspekt będą przeszczęśliwe. Wysokie dźwięki są zawsze gładkie, ciągną się z bardzo dalekim rozszerzeniem, jednocześnie nigdy nie wystąpiły sybilanty. W skrócie – zero ostrości, maksimum detalu i przyjemności. Do referencji brakuje mi osobiście bardzo minimalnie ich zwiększonej ilości, ale ze względu na liniowość, szczegółowość i genialną przestrzeń tego pasma pozostają mi tylko owacje na stojąco! Podsumowanie Zachwycony po testach FIBAE 3 postanowiłem przymierzyć się do flagowca, który to zupełnie wprawił mnie w osłupienie. Harmony 8.2 zmieniły mój sposób postrzegania personalnego audio, oraz tego co jest możliwe do wykonania w tak niewielkiej konstrukcji. Miesięczny okres testowy potwierdził mi również, że CustomArt jest przede wszystkim zbiorem właściwych ludzi na właściwym miejscu. Pan Piotr Granicki i jego ekipa mają prawdziwą pasję do dźwięku, która bije z każdej strony poprzez ich produkty. To dla mnie wystarczające, by flagowe Harmony 8.2 gorąco zarekomendować. Czy są warte zakupu? Oczywiście, o ile będziesz w stanie przełknąć ciężką cenę w wysokości 4400 złotych za to audiofilskie dzieło sztuki. Choć grają świetnie jedynie z telefonu warto przemyśleć dodatkowy zakup dobrego źródła (odtwarzacza DAP albo mobilnego DAC/AMPa). Wtedy będą absolutnie błyszczeć każdą ze swoich najsilniejszych cech. Pozostaje mi tylko powiedzieć, że podpisuję się pod tymi słuchawkami przy użyciu wszystkich kończyn 😊 Plusy - świetna jakość wykonania obudów - ergonomiczny przewód mało się plącze, niemal całkowity brak efektu mikrofonowego, kątowy jack 3.5mm - komfort użytkowania, można spokojnie dokonywać kilkugodzinnych odsłuchów nawet na modelu uniwersalnym - zniewalające brzmienie – neutralne z wyraźniejszą nutą ciepła, przestrzeń, rozdzielczość, detal i wszechobecny realizm - niesamowita masa akustyczna jaka z nich wypływa nie jest jednocześnie przytłaczająca - ogromna ilość detali podana w nienachalny sposób, dzięki czemu całość jest bardzo płynna, przyjemna w odbiorze - referencyjny bas, lepszego z armatury nie słyszałem - średnica chyba jest tworzona przez magiczne „coś”, a nie armatury – przekaz nadzwyczaj neutralny, ale nie suchy, w paśmie tym jest pełno detali i ludzkiego wymiaru, bezpośredniość prezentacji na tle sceny to geniusz - rewelacyjnie sprawdzą się w każdym gatunku muzyki, ale najbardziej w klasyce, jazzie i (o dziwo) elektronice (pomimo wyraźniejszego ciepła) - każdy utwór odkrywa się wraz z nimi na nowo - neutralność słuchawek można dość znacznie wysterować, bo są czułe na zmianę źródła - produkowane w Polsce 😊 - po prostu niepokoją mnie umiejętności ludzi z CustomArt – muzyczni magicy! Czas pokaże co będzie dalej Minusy - góry mogłoby być odrobinę więcej (bardzo się czepiam…) - cena może być dla niektórych nie do przeskoczenia, ale jeżeli wiesz czego szukasz będą szokować brzmieniem za każdym kolejnym odsłuchem Tekst oraz zdjęcia są mojego autorstwa
  9. To to jeszcze cienki jest W planach siedmio-żyłowe ze srebra i z ciekawszą geometrią, ale na razie jest to co jest
  10. Tak przy okazji to zbieram chętnych na druty, na razie powyższa sztuka czeka na nowego właściciela Chętni niechaj skrobną coś do mnie w wiadomości prywatnej tu na forum
  11. Zrobiłem sobie ostatnio świetny przewód zasilający Miedź monokrystaliczna 3 x 16AWG, każda żyła w izolacji PTFE, a całość w ozdobnym, rozciągliwym nylonie. Bardzo ciekawie wpływa na dźwięk lekko rozjaśniając system i dodając nieco przestrzeni. Słuchałem wraz z Gato Audio DIA-400S i tam bardzo dobrze sobie poradził z prezentacją wokali - bardzo płynna, dość przestrzenna i subtelnie cofnięta może o ćwierć kroku. No i jeszcze ten wygląd... kabelek udał się całkiem nieźle
  12. Sprzęt do testów otrzymałem dzięki niezwykłej uprzejmości firmy CustomArt. Serdecznie dziękuję! CustomArt założona w 2012 roku w Warszawie przez Piotra Granickiego zajmuje się wytwarzaniem wysokiej klasy słuchawek dokanałowych, w tym również customów (czyli modeli dostosowanych do konkretnego ucha). Dnia 6 lutego spadła mi na dom bomba atomowa… to znaczy model umieszczony w środku stawki producenta – trójprzetwornikowy Fibae 3. Miałem niebywałą przyjemność obcowania z nim przez dłuższy czas, a poniżej pragnę przedstawić swoje subiektywne opinie. Zapraszam do materiału! Opakowanie i zestaw Niesprawiedliwe byłoby ocenianie fabrycznego kompletu akcesoriów z perspektywy testowego egzemplarza, jaki otrzymałem. Prócz samych słuchawek w pudełku znalazłem jedynie niewielkie, usztywniane etui oraz cztery pary końcówek dokanałowych. Całość przybyła w niewielkim, kartonowym opakowaniu. Jeśli jednak kupujemy coś od CustomArt, zestaw jest już bogatszy i zauważalnie lepiej się prezentuje. Dodatki, które otrzymuje nabywca obejmują (prócz tego co wymieniłem) sztywne etui Peli 1010, narzędzie do czyszczenia słuchawek oraz kartę gwarancyjną. W takim wypadku zestaw jest stosownie rozbudowany i oferuje wszystko, czego potrzeba by zacząć użytkowanie. Jakość wykonania i użyte materiały Producent oferuje obudowy słuchawek w dwóch podstawowych wariantach, jeśli chodzi o użyty materiał – akryl lub silikon. W przypadku tego pierwszego do wyboru mamy zarówno wariant o uniwersalnym dopasowaniu, jak i custom fit, tworzony na zamówienie dla konkretnej osoby. Miękkie modele z silikonu tworzone są tylko w wersji spersonalizowanej. Mamy też możliwość wyboru kolorów na obudowie, do mnie na testy trafiła wersja akrylowa w kolorze jasnozielonym połączonym z niebieskim wykończeniem zewnętrznej części, widocznej w uchu po założeniu słuchawek. Jakości wykonania nie mogę nic zarzucić, ponieważ jest wzorowa. Spasowanie części zamykającej obudowę z całą resztą jest gładkie, łączenia niemal nie widać. Zastosowany akryl daje bardzo przyjemne uczucie obcowania z produktem klasy premium. Dwu-pinowe gniazda (standard 0.78mm) służące podłączeniu kabla zostały osadzone niezwykle solidnie, sam przewód niezwykle trudno z nich wypiąć nawet celowo. Zwiastuje to bezproblemowe użytkowanie bez obaw, że coś się stanie. Nic nie pretenduje tu do tytułu taniej zabawki z Chin, choć oczywiście zalecam dbanie zarówno o sprzęt oraz higienę kanałów słuchowych. Za użyte materiały i przemyślane wykonanie Fibae 3 dostają dużego plusa na start. Kilka słów odnośnie wcześniej wspomnianego przewodu. Ma 127 centrymetrów długości, zakończono go wtykiem jack należycie wygiętym do 90 stopni. O zaletach kątowego złącza chyba nie muszę opowiadać, zwykle rozwiązanie takie redukuje zbędne naprężenia i wygodniej używa się słuchawek wraz z telefonem lub odtwarzaczem mobilnym. Efekt mikrofonowy występuje, choć nie jest szczególnie silny. Dotyczy jedynie odcinka od dwu-pinowych złączy do splittera. Poza tym przewód został wykonany dobrze i nie mam żadnych większych zastrzeżeń odnośnie ergonomii. W mojej opinii odcinki z pamięcią kształtu mogłyby być dłuższe o jakieś 5mm z każdej strony. Odnoszę wrażenie, że dopasowanie byłoby wtedy lepsze, całość pewniej trzymałaby się tylnej części małżowiny. Osobom z uszami mniejszymi niż moje raczej nie będzie to doskwierało. Komfort Na tym polu Fibae 3 oraz inne modele będą spisywać się różnie w zależności, który typ obudowy wybierzemy. W przypadku customów oczywiste będzie wzorowe dopasowanie do naszych małżowin, natomiast wygoda uniwersalnego kształtu jest już kwestią anatomii uszu. Do testów otrzymałem właśnie model uniwersalny i muszę powiedzieć, że poradziły sobie zdecydowanie najlepiej z dopasowaniem, spośród wszystkich standardowych IEMów, jakie kiedykolwiek miałem. Każda z kopułek jest bardzo lekka, co tylko sprzyja komfortowi podczas dłuższych odsłuchów. Dobry dobór eartipów jest tutaj kluczowy, by uzyskać wygodę, pomoże też w skutecznej izolacji od otoczenia. Jeśli poradzimy sobie z odpowiednim dopasowaniem, słuchawki naprawdę solidnie wytłumiają niechciane hałasy. Silnik autobusu niemal przestaje istnieć, a na przejściu na pieszych lepiej rozejrzeć się dodatkowe kilka razy. Jak wspomniałem wcześniej, w komplecie otrzymujemy cztery pary końcówek dokanałowych. Jedna z nich to tzw. double flange, trzy pozostałe są tradycyjnymi, jednowarstwowymi wersjami. Wszystkie są wykonane z dobrej jakości silikonu i mogę powiedzieć, że to jedne z wygodniejszych jakie było mi dane używać. Podczas testów używałem średniego rozmiaru dla obu uszu, większość czasu jednak przejęły tipsy JBL’a (od słuchawek T290) o takiej wielkości. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie fakt, że producent chyba dodał wersje o zbyt małej średnicy wewnętrznej kanału, którym płynie dźwięk. Ileż to razy końcówka została w moim uchu, lub słuchawka nie mogła jej utrzymać na swojej dyszy (ma średnicę 5 milimetrów)… Zalecam używanie własnych tipsów, gdyż otrzymane w komplecie sztuki są odrobinę za małe. Oczywiście zawsze można nie mieć wyżej opisanego problemu, zamawiając customy 😊 Reasumując komfort uniwersalnych Fibae 3, wszystko zależy od użytych końcówek. Można tutaj uzyskać naprawdę świetną izolację, a sprzęt nadaje się do używania przez dłuższy czas. Moje uszy się nie męczyły, zapewne wielu innych użytkowników również będzie to zdanie podzielało. Platforma testowa Obrałem standardową metodologię testowania, to znaczy podczas odsłuchów mających krytyczny wpływ na treść recenzji wyłączone były wszelkie korektory EQ, filtry itp. Na platformę testową składały się trzy źródła: - Galaxy S4 (model i9505) - laptop Toshiba C660D (z Windows 10 i odtwarzaczem Foobar2000 w wersji 1.4.1) - przetwornik A/C Audioquest DragonFly Black 1.5 podłączony do wyżej wymienionego komputera Brzmienie Całościowo sprzęt gra bardzo rozdzielczym, neutralnym w całym paśmie dźwiękiem. Choć w żadnej jego części nie panuje nadmiar, to z całą pewnością można wyczuć podążanie w jasnym kierunku z subtelnie dodaną nutą ciepła. Scenę określiłbym jako średnio rozbudowaną na boki, pokaźnie w tył i do dołu oraz subtelnie w przód. Uwagę zwraca fenomenalne poukładanie instrumentów w obrębie sceny. Obrazowanie zasługuje na naprawdę najwyższe noty. Z żadnego wcześniej testowanego kompletu słuchawek nie słyszałem tak wyraźnego uporządkowania. FIBAE 3 reprodukują nagrania w naprawdę wyrafinowany sposób, bez ilościowej przesady w basie, średnicy jak i górze. Wszystko zostało dobrane tak, by słuchacz się nie męczył, wręcz przeciwnie – na żadnym sprzęcie do tej pory nie doświadczyłem tak zjawiskowej lekkości w przekazywaniu poszczególnych dźwięków – odnosi się wrażenie, że całość nie płynie z armatur. Można ufać moim uszom mniej lub bardziej, ja jednak odebrałem testowany model jako coś, co „jedynie” umiejętnie dodaje muzykę do otoczenia, zamiast szczególnie zwracać uwagę na siebie. Naprawdę mnie urzekła taka prezentacja. Przejdźmy do konkretów. Bas Nie pozostaje mi nic innego, niż określenie go jako wspaniale referencyjny wśród słuchawek dokanałowych w tym przedziale cenowym. Nie brakuje głębokiego zejścia, które przy wielu nagraniach naprawdę powoduje opad szczęki. Oczywiście może brakować niskich tonów w kontekście ilości, nie zbliżymy się w tej materii do dobrych dynamików, ani słuchawek planarnych tym bardziej. Postawiono zdecydowanie na jakość za cenę ogólnej ilości, w konstrukcji dokanałowej uważałbym to jednak za zaletę. Nic nie robi nadmiernego „łup, łup” dzięki czemu uszy będą dłużej służyły 😊 Nie dosłyszałem się żadnych wyraźniejszych podbić w całym paśmie. Otrzymujemy bardzo czysty, nisko schodzący jednak wciąż rozsądny ilościowo bas. Wspaniale! Średnica O… jakże to dobre! Prezentacja środka została oddalona od słuchacza, jednak niewiele – może o „pół kroku”. Z każdym źródłem byłem w stanie uzyskać przezroczyste wokale o bardzo dobrej rozdzielczości całościowej. Armatura odpowiedzialna za tą część spektrum wykonuje swoje zadanie bardzo solidnie. Mówiąc o przezroczystości mam na myśli lekkość, jednocześnie z zachowaniem gładkości i odpowiedniej siły przekazu. FIBAE 3 rewelacyjnie radzą sobie z oddaniem tekstury wokali i pozostałych dźwięków ulokowanych w środku pasma. Dzięki temu instrumenty takie jak gitara akustyczna brzmią po prostu świetnie. Zostaje przekazana energia, wyrazistość i dynamika. Wszystko odbywa się w sposób nienarzucający się, nic nie zdaje się być podbite. Słuchawki również na tym polu starają się odtworzyć dźwięki neutralnie. Polecam posłuchać na tym sprzęcie Amy Winehouse – wszystko żyje! Da się wyczuć subtelne podążanie konstrukcji w kierunku jasności, nie dosłyszałem się jednak cienia ostrości – tym bardziej sybilantów. Na FIBAE 3 jest to raczej nie możliwe. Wokale wybrzmiewają wyraźnie i z wyczuwalną mocą, nie są za to ani trochę metaliczne w swojej umiejętnej jasności. Podsumowując średnicę – jest płynna, gładka i zaprezentowana z minimalnym oddaleniem od słuchacza. Nie oznacza to jednak wycofania oraz tego, że słuchawki grają V-ką. Dźwięki znajdujące się w paśmie nie męczą nawet przez długie odsłuchowe godziny. Moim skromnym zdaniem próba korekcji słuchawek na tym polu niemal zawsze zakończy się fiaskiem. Średnica została zrobiona tak dobrze, że już nic bym nie poprawiał. Takie dokanałowe HD600… Góra Wspomniałem nie raz, że słuchawki wędrują w kierunku jasnego strojenia z zachowaniem neutralności. Rzeczywiście tak jest, bowiem wszelkie podbarwienia występujące w tonach wysokich są na tyle subtelne, by nie męczyły. Trójprzetwornikowe FIBAE na pewno nie są konstrukcją zakłócającą przekaz, góra jest wyraźna. Ba, ciągnie bardzo daleko (lub też wysoko). W tym wszystkim nie dosłyszałem się ani cienia sybilacji. Słuchawki nawet nie raczą pokazać żadnej słabości w kwestii wysokich tonów. Cały czas pozostają zrównoważone będąc dość jasnymi. Marzenie treblehead’a? Może i nie, ale na pewno niczego im nie brakuje w tej materii. Dostrzegłem ciekawe zjawisko, mianowicie im dalej wędrują wysokie tony w utworach, tym mocniej mogłem usłyszeć dobrą separację nut. Między nimi znajdowała się nadal dobra ilość powietrza. Nie spotkałem się z tym do tej pory, zapewne głównie dlatego, że korzystałem ze sprzętu przeciętnej jakości. FIBAE 3 otwierają oczy w tej dziedzinie. Są naprawdę solidnie „przewietrzoną” konstrukcją tam, gdzie inni zawodnicy już dawno się duszą, a górne dźwięki stają się piskliwe i stłamszone do bezkształtnej masy. Saksofon, skrzypce czy flet brzmi na recenzowanych słuchawkach naprawdę świetnie. Trójki znajdują się w ścisłej czołówce moich ulubionych sprzętów do odsłuchu jazzu. Rozgościły się dumnie tuż obok Audeze LCD-3, a te kosztują ponad cztery razy więcej od obiektu niniejszego tekstu. Niech świadczy to o czymś naprawdę rewelacyjnym. Podatność i reakcja na korekcję Wspomniałem o tym odrobinę przy okazji opisu średnicy, jednak tematowi należy się osobny akapit. Muszę powiedzieć, że zdumiewające rezultaty jakie osiągałem nawet prosto ze słabych źródeł (takich jak komputer czy telefon) przerosły moje oczekiwania i to o kilka poziomów. FIBAE 3 „prosto z fabryki” są modelem okraszonym tak dobrym strojeniem, że śmiem uważać używanie korektora EQ za małe przestępstwo. W ich przypadku jest to naprawdę zbędne. Najczęściej nie reagowały poprawnie na majstrowanie suwakami. Albo bas stawał się dudniący, lub coś innego zaczynało niedomagać. Oczywiście nikomu nie zabraniam eksperymentowania w tej dziedzinie, sam to robiłem. Po wszystkich eksperymentach uznałem, że poprawianie czegoś, co od początku do końca nie jest zepsute mija się z celem. Uważam , że neutralność słuchawek w całości pasma połączona z wszechobecnym wyrafinowaniem (średnica!) pozwala odstawić EQ w kąt i zwyczajnie rozkoszować się nagraniami 😊 Dla kogo? CustomArt FIBAE 3 z całą pewnością mogę polecić entuzjastom neutralnego brzmienia. Choć wielu osobom powinny wygodnie leżeć w małżowinach, trzeba jednak być fanem dokanałówek. Nawet jeśli nie mamy porządniejszego źródła, możemy zainwestować w ten model w ciemno. Odpłaci się fenomalnym, rozdzielczym i przestrzennym graniem nawet z telefonu. Odnośnie tego mam jeszcze małą dygresję 😊 Wędrowałem pewnego razu na autobus i słuchając pierwszych nut utworu Poszłabym za tobą zespołu Breakout, z wrażenia aż obejrzałem się w lewo. Pierwsze nuty gitary brzmiały tak realistycznie, z rewelacyjną przestrzenią… Niesamowite. Miałem naprawdę sporo momentów opadu szczęki podczas prawie miesiąca czasu, by obcować z tymi słuchawkami. To tylko jeden z nich… Podsumowanie Nacieszyłem się tym modelem niczym dziecko w piaskownicy. Jeżeli chcemy rozpocząć przygodę z rewelacyjnym dźwiękiem mobilnym ciężko mi wyobrazić sobie solidniejszą propozycję w przedziale cenowym 2000-2500 złotych. Będzie to świetny start, zwłaszcza że nie trzeba liczyć dodatkowej kwoty na dedykowany odtwarzacz - grają świetnie nawet z telefonu. Wygoda, dobry kabel, nieco mniej dobre końcówki dokanałowe. To jednak drobna wada, które można łatwo wyleczyć (SpinFit się kłania). Pod względami sonicznymi FIBAE 3 zachwyciły mnie na bardzo wielu polach. W związku z tym mogę je gorąco polecić. Są pokojem odsłuchowym dostępnym na wynos. Coś wspaniałego… Zalety: - produkowane w Polsce, dobrze że jest już firma nad Wisłą, która się tym zajmuje - rewelacyjne brzmienie całościowo - świetne zejście basu, ilościowo jest go w sam raz - piękna, gładka średnica, oddaje emocje z nagrań zachowując niezwykłą lekkość - góra sięgająca niebios bez ani jednego, choćby najmniejszego sybilantu - nieprzerwane odczucie, że dodajemy do otoczenia jedynie muzykę, nie jakiś sprzęt - dobra wygoda użytkowania, ale będzie zależeć od doboru eartipów oraz kształtu ucha (dotyczy tylko modelu uniwersalnego) Wady: - niektórym cena 2100 złotych może być progiem nie do przeskoczenia w słuchawkach dokanałowych (choć są bardzo opłacalne) Tekst oraz zdjęcia są mojego autorstwa
  13. Jest to moja pierwsza recenzja płyty, proszę więc o wyrozumiałość Dawno nie słyszałem, by ktoś tak pięknie „zbezcześcił” sztukę… Marcin Masecki jest polskim pianistą, mającym na koncie cztery płyty solowe oraz sporo większych i mniejszych projektów tworzonych we współpracy z innymi artystami. Protagonista niniejszego tekstu zjadł zęby na utworach Chopina, grając je za młodu, a dla mnie nokturny są naprawdę fenomenalną wisienką na całym muzycznym torcie pana Marcina. Zapraszam do recenzji płyty Chopin nokturny! Aspekty techniczne Album został nagrany w Studio Koncertowym Polskiego Radia im. W. Lutosławskiego dnia 15 grudnia 2016 roku. Za mastering odpowiedzialny jest Michał Kupicz. Płytę można nabyć w formacie CD w różnych sklepach (np. Empik lub na stronie wytwórni Lado ABC) lub słuchać jej przez serwisy streamingowe (Tidal, Spotify i zapewne znajduje się też na innych). Przejdźmy do oceny albumu… a ta jest bardzo wielopoziomowa i ciekawa W pierwszej linii napisałem, że kunszt Chopina został w pewien sposób zbezczeszczony. To fakt, jednak właśnie takiego podejścia oczekiwałbym również w innych nagraniach Maseckiego. Choć wszystkie utwory zostały nagrane na starym pianinie, zakupionym za 400 euro w jednym ze sklepów muzycznych, nie gra to roli. Mało tego, powiedziałbym nawet, że nadaje specyficznego klimatu, którego brakuje w profesjonalnych, perfekcyjnie zimnych wykonaniach innych artystów. Sam autor mówi, że instrument, którym operuje „nie jest do tego” i biorąc pod uwagę „poważne” podejście do muzyki klasycznej, nie powinno się czegokolwiek nagrywać na lekko rozstrojonym, starym urządzeniu o dość niskiej jakości. Można nazwać mnie ignorantem, jednak dla mnie sam instrument niema znaczenia. Tutaj wybrzmiewa prawdziwa muzyka i obecność w niej samego grającego. Miewałem już dni, gdy płyta pogrywała z mojego komputera zapętlona, przez jakieś 5 godzin. W tych nagraniach zaistniała prawdziwa magia i coś czego nie potrafię do końca nazwać, jednak grzeje mi serducho 😊 Nokturn b-moll Op.9 wprowadza mnie w dość specyficzny nastrój refleksji, choć jeszcze skuteczniej czyni to Des-dur Op.27. Stan ten nadchodzi jeszcze szybciej, gdy pomyślę o wykorzystaniu tych utworów w rewelacyjnym serialu Ślepnąc od świateł w reżyserii Krzysztofa Skoniecznego (serdecznie polecam). To właśnie dzięki niemu odkryłem Nokturny. Marcin Masecki i jego rozstrojone pianino Cała płyta jest jak spójna opowieść, którą można bez zająknięcia pochłonąć w jeden wieczór. Doceniam również walory audiofilskie – nokturny w wykonaniu Maseckiego stały się moim nieodłącznym elementem referencyjnym. Przynajmniej jeden utwór nie ominie żadnego z recenzowanych przeze mnie sprzętów. Są to naprawdę solidnie zrealizowane nagrania, które mogę polecić jako element platformy testowej. Podsumowanie Cóż ja mogę więcej rzec? Chopin nokturny to świetna płyta, pokazująca, że sprzęt jakim operuje autor nie ma większego znaczenia, gdy muzyka gra mu w duszy. Ba, może nawet stać się swego rodzaju urozmaiceniem w perfekcyjnym świecie, perfekcyjnie wykonanych utworów naszego znamienitego kompozytora z dziewiętnastego wieku. Masecki rewelacyjnie operuje swoim przestarzałym, rozstrojonym pianinem jako walorem estetycznym. W wykonaniach słychać duszę, szczery wkład i zachowanie profesjonalizmu, choć bez skrajnego chłodu i perfekcji, jaki towarzyszy wielu innym artystom. Nokturny nie zostały w tym przypadku zagrane „tak jakby chciał tego Chopin”, ale w pełni przelane zostało wyobrażenie grającego. I to jest piękne… Album serdecznie polecam 😊 Ocena ogólna: 10/10
  14. Na początek mała uwaga: Sprzęt zakupiłem na własny użytek ze sklepu TOP-HiFi, ponieważ nie mam sponsora, a nawet gdybym go kiedyś miał, to bardzo chciałbym, żeby nie miało to wpływu na to co tutaj piszę. W końcu recenzja to subiektywizm, czyż nie? Zabierałem się do pisania niniejszego tekstu jak do głaskania jeża… Ciężko było, choć Audioquest reprezentuje wysoki poziom w segmencie tzw. mikroDAC-ów. Chcę jak najdokładniej opisać wrażenia jakie miałem przez ostatnie dwa tygodnie obcowania z Czarną Ważką (ta nazwa będzie się przewijała przez resztę tekstu). A są one bardziej niż pozytywne. Muszę powiedzieć, że jest to mój pierwszy DAC, więc proszę byście do wszystkich opisanych tutaj wrażeń i spostrzeżeń podchodzili z lekkim dystansem. Bez dalszych zbędnych słów zapraszam do recenzji! WYKONANIE/DESIGN/CO W PUDEŁKU Sprzęt przychodzi do nas w bardzo ładnym pudełku, które zdradza, że mamy do czynienia ze sprzętem naprawdę dobrej jakości. Samo opakowanie jest wykończone na matową czerń, podobnie jak samo urządzenie. W zestawie otrzymujemy oczywiście naszego DACa, zgrabne i dobrze wykonane etui ze skóry (zapewne tej eko, a nie pochodzenia zwierzęcego) oraz instrukcję obsługi. Ważka ma wymiary standardowego pendrive’a i jest wykonana wzorowo. Biorąc urządzenie do ręki zdecydowanie czuć, że kupiliśmy produkt premium. Nic nie trzeszczy, całość wykonano z metalu poza zatyczką portu USB, która jest plastikowa, ale jej wykonaniu też nie można nic zarzucić. Na plus również to, że po wsunięciu do końca ciasno trzyma się portu. Podobnie ma się rzecz z gniazdem jack 3.5mm – jest wpasowane absolutnie perfekcyjnie w urządzenie i przy podłączaniu/odłączaniu słuchawek nie mamy wrażenia tandety. Stawia przyjemny opór, taki w sam żeby nic się samo nie odłączyło przez przypadek. Podsumowując wykonanie – czarny Dragonfly jest zbudowany tak, jakby miał przeżyć zderzenie z czołgiem i w dodatku pięknie świeci jego logo. Niepalcująca się obudowa na ogromny plus. POŁĄCZENIE Z URZĄDZENIAMI Myślę, że warto poświęcić temu aspektowi oddzielny akapit. Dragonfly Black według zapewnien producenta powinien bez problemu działać na komputerach z systemami Windows, macOS oraz Linux, a także z urządzeniami mobilnymi działającymi na iOSie oraz Androidzie (od 4.0 w górę). Wszystko ładnie pięknie, ale mam parę zastrzeżeń. Z komputerem na Windowsie 10 Pro przetwornik działa bez problemu, bez instalacji niczego – podłączamy i działa. W moim przypadku gorzej było z Androidem. Posiadam Samsunga Galaxy S4 jako telefon na co dzień. Po zakupieniu stosownej przejściówki i podłączeniu Ważki dźwięk był nienaturalnie głośny i pełen takiego ‘cyfrowego pierdzenia’ (nie wiem jak to końca określić, w każdym razie trzeszczało). Poczytałem porady mądrych ludzi na Reddicie i okazało się, że Android jest kiepski jeśli chodzi o natywną obsługę dźwięku po USB. Problem rozwiązał się sam po zainstalowaniu aplikacji USB Audio Player (37zł). BRZMIENIE Zanim przejdę do opisu brzmienia warto nadmienić, że Dragonfly był przeze mnie testowany naprzemiennie wraz z laptopem Toshiba C660D i Samsungiem Galaxy S4. A więc tor w przypadku odsłuchów był następujący Toshiba C660D -> Dragonfly Black -> Sony MDR-7506 lub Galaxy S4 -> przejściówka USB OTG -> Dragonfly Black -> Sony MDR-7506 Kilku moich czytelników, którzy się orientują jakiego sprzętu używam pewnie zapytają: „Eeee… panie, a gdzie douszne słuchawki są?” Aktualizacja w sprawie świata dokanałowego jest taka, że swoje KZ ZST zgubiłem na mieście wraz z modułem Bluetooth, z kolei w VE Monk+ padł mi jeden kanał, bo byłem ciekaw co jest w środku. Tym sposobem zostały mi jedynie JBL’e T290, ale szkoda strzępić klawiatury na to… Podsumowując – sprzęt niestety testowałem z jedną parą słuchawek. A jak brzmi Ważka? Ło panie… dużo tu pisać. Na początek trzeba nadmienić, że charakter Black’a jest lekko ciepły, na pewno basowy, ale w granicach zdrowej ilości niskich tonów. DAC jest zupełnie cichy gdy nic przez niego nie przepływa, to na duży plusik Tak powinno być. Względem komputera jak i telefonu różnica w jakości to niebo a ziemia. Podstawą czarnej ważki jest dobra rozdzielczość i całkiem przyzwoita scena. Dźwięk nabiera przy nim soczystości jakiej wcześniej nie było, gdy puścimy sobie coś szybszego, albo gdzie separacja instrumentów dodaje dynamiki, to aż chce się tańczyć (ja testowałem na przykład płytkę „Jazz Samba” duetu Getz/Gilberto i rytmicznie sobie podskakiwałem przy niektórych utworach). Co brzmi wybitnie dobrze (według mnie) gdy przepuścimy muzykę przez Dragonfly’a? Na pewno ambient, ze względu na naprawdę świetną rozdzielczość. W dźwięku kiedy trzeba jest delikatność. Do czegoś bardziej basowego również będzie super (The xx brzmi rewelacyjnie). Najwięcej słucham elektroniki, jazzu i ambientu więc na tym polu mogę się najbardziej wypowiedzieć. Zrobiłem teraz trochę wyjątku i podczas testów było więcej starej muzyki rockowej. W bardziej akustycznych płytach gitara nabiera zupełnie nowego oblicza, a słuchałem „Joanne” Lady Gagi, który ma kilka utworów o akustycznym brzmieniu. Prezentacja gitar jest jasna i wyostrzona w zdrowym stopniu, przez co wszystko jest bardziej szczegółowe. Rozpłynąłem się dopiero przy dwóch innych albumach – „Dark Side of the Moon” Floydów oraz „Substrata” stworzony przez Biosphere. Ważka po prostu tam błyszczy i pokazuje 100 procent możliwości. Jak usiadłem do albumów, to już nie chciało mi się wstawać. To chyba najlepsza rekomendacja. Czy da się słuchać MP3 przez taki sprzęt? Owszem, za wyjątkiem próbkowania 128kb/s, o ile ktoś w ogóle słucha takiej kaszany Zakładam, że artykuł czytają osoby na nieco wyższym poziomie rozwinięcia audiowizualnego. Spotify przy ustawionej najwyższej jakości brzmi już naprawdę w porządku, soczyście i bardzo przyjemnie się słucha. Odpowiednie pliki stratne to nie grzech Podsumowując brzmienie: - bas jest podbity, ale w rozsądnych granicach i nie jest to takie podbicie, jakbyśmy sobie coś tam przestawili w korektorze dźwięku - piękna średnica, wokale to poezja (Ella Fitzgerald brzmi bardzo realistycznie i w ogóle wszystko co ma dużo wokali po prostu płynie) - czyściutko w górze, nie dosłuchałem się sybilantów, jest rozdzielczość i trochę powietrza - poszerzona scena i polepszona separacja instrumentów względem każdego urządzenia, z którego do tej pory słuchałem muzyki PODSUMOWANIE: Dragonfly Black jest z całą pewnością urządzeniem popularnym i wyjątkowym. Wielu osobom zainteresowanym branżą audiofilską nie trzeba dwa razy przedstawiać tego maleństwa. Kto raz posłuchał, to wie, że gra pięć razy lepiej niż wygląda i niż wskazywałaby na to wielkość. Dla kogo się nadaje? Z całą pewnością dla tych, którzy wchodzą w świat lepszego dźwięku. Raczej nie polecałbym go komuś mocno doświadczonemu, bo jak masz McIntosha w domu i DACa za kilka/kilkanaście tysięcy, Ważka nie zrobi na tobie wrażenia (raczej). Jest to taki produkt wejściowy, na solidny początek poznawania lepszego audio. W regularnej cenie rynkowej wynoszącej 400zł mogę z całą pewnością polecić produkt Audioquesta. Ja kupiłem go dużo taniej od sklepu Top-HiFi, więc tym bardziej gorąco rekomenduję P.S. aktualnie Top-HiFi ma jeszcze na zbyciu to cudo w cenie 220zł (Allegro) To nie reklama, nikt mi za to nie zapłacił, ale jakby ktoś chciał kupić i sporo przyoszczędzić, teraz jest dobry moment
  15. Dwa zdania, a wyrażają więcej niż ten mój cały tekst ??? Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze psychoakustyka i mamy gotowy niezły problem... Każdy postrzega (albo raczej słyszy) dźwięk nieco inaczej, łatwo sobie wyobrazić taką sytuację: audiofil zaprasza do siebie drugiego kolegę audiofila, żeby pochwalić się właśnie skompletowanym zestawem audio. W oczach właściciela jest to komplet idealny. Włącza on płytę koledze, a ten zaczyna... wyrażać swoje zdanie ? "Ty, wiesz co? Ja bym tutaj trochę wysokie podkorygował... A czemu basu tak mało? No fajnie, ale źródło mogłeś dać lepsze" I tak dalej... Po prostu dla jednego coś będzie ideałem, a ktoś inny znajdzie słabe punkty, choć to tylko jego opinia. Dlatego sprzęt zawsze najlepiej testować organoleptycznie Także jeden będzie lubił "basowe potwory na wypasie" a inny powie, że to nie jego brzmienie. Sprzęt to sprzęt, a jeszcze te wszystkie gusta i guściki... jest o czym rozmawiać. Między innymi czasami myślę czy nie rzucić trochę wszystkiego i kupić jakieś Beatsy albo inny "odmóżdżający" sprzęt audiovodoostereło, który po prostu gra ?
  16. Zawsze można sprzedać się do niewoli czy coś ? Styknie na wzmacniacz McIntosha i jakieś hi-endowe Grado... Tanie też jest OK, to fakt. Po prostu jak komuś się zmieni sytuacja finansowa, to może sobie kupić coś lepszego, nie negowałem tego i chyba nigdy nie bedę. Sam jakbym miał troszkę lepiej z sianem to Etymotic ER4-PT byłyby u mnie od razu ?
  17. Kilka ogólnych skrobnięć klawiaturą na temat dżwięku... Lubię recenzować sprzęty, bo audio to jedna z moich główniejszych pasji. Dlatego tym bardziej chce mi się testować rzeczy, które mogę sam nabyć. Dobrze jeśli nie są za drogie i nie trzeba operować setkami złotych do ich zakupu Chciałbym w tym tekście przelać trochę swoich przemyśleń na temat taniego audio. Na potrzeby tekstu nazwijmy to „tanim Hi-Fi”. Przez takie pojęcie rozumiem przystępny cenowo sprzęt (najczęściej pochodzenia chińskiego), głównie od młodych firm, które dopiero powstają lub istnieją kilka lat (jak np. Venture Electronics) Jakie jest więc moje ogólne stanowisko w kwestii taniego sprzętu audio? To zależy. Nie chodzi o sam sprzęt, który kosztuje grosze, bo można kupić byle jakie słuchawki za 3zł i cieszyć się, że niewiele ubyło z portfela. Chyba nie muszę mówić, że dźwięk będzie w tym wypadku kwestią dyskusyjną. Nie o to chodzi. Bardziej mam na myśli sprzęty, które mają świetny stosunek ceny do jakości, a przy tym nie rażą w oczy trzy lub cztero-cyfrowymi kwotami. Skoro już wyjaśniliśmy sobie kilka spraw, przejdę do meritum wypowiedzi Tani i dobry sprzęt audio jest w mojej opinii świetną sprawą. To tak mówiąc najkrócej. Ale dlaczego? Jest kilka ważnych powodów. Po pierwsze, osoba, która nigdy wcześniej nie miała do czynienia z lepszym dźwiękiem, a w uszach całe życie miała jedynie EarPodsy i inne dziwne wynalazki, może niedużym kosztem spróbować czegoś ciekawszego. Jeśli weźmiemy za przykład słuchawki VE Monk Plus, które niedawno zrecenzowałem, to za śmiesznie niską kwotę mamy coś co już nam wskazuje kierunek myślenia: „ Oho… gdzieś tam musi być lepsze audio…” Nie każdy ma aż takie docenianie dla dźwięku, jak również warunki słuchowe, przez co tani (ale dobrze grający) produkt może być dobrym początkiem lub nawet końcem poszukiwań sprzętu. Dla nie-audiofila coś co będzie grało lepiej niż słuchawki, które dostaje z telefonem będzie zapewne wystarczające. Co jeśli jednak to zacznie nie wystarczać? Hedfonus magikus W tym momencie chciałbym nadmienić również drugi wariant całej sytuacji. Początkującej osobie zafascynowanej dźwiękiem (takiej jak ja), ale mającej ograniczone możliwości finansowe, tani sprzęt może być dopiero początkiem wyboistej, audiofilskiej ścieżki. Taki ktoś testując tańsze rzeczy wyrobi sobie „smak audio” (wymyślona nazwa robocza na potrzeby tekstu). Chodzi mi o to, że nawet mając 18 lat i świetne uszy, audiofilem nie zostaje się raczej z dnia na dzień. Trzeba się trochę „rozsmakować” i nabrać doświadczenia. Zilustruję to przykładem degustatora win, który też nie zostaje mistrzem w porównywaniu do siebie trunków w ciągu jednego popołudnia. To cały bagaż doświadczeń… Zapewne taka osoba zaczynała od tego co miała w domu – wyciągnęła wino „A” oraz wino „B” i zaczęła porównywać. Z czasem samemu dochodzi się do niuansów. To samo jest moim skromnym zdaniem z audio. Docenianie dobrego dźwięku i umiejętności porównywania wykształcają się z biegiem miesięcy i lat. Potrzeba tylko cierpliwości. Tak mam właśnie ja. W domu posiadam trzy komplety słuchawek, głośniki to nie końca mój klimat. Testując różne modele, mogę wyrobić sobie skalę porównawczą i punkty odniesienia. Moją referencją w słuchawkach nausznych są Sony MDR-7506, w IEMach królują póki co KZ ZST, a całości dopełniły przegadane w Internecie, rewelacyjne VE Monk Plus. I chyba właśnie to jest istotne. Żeby mieć jakieś porównanie, dobrze na początek zacząć od czegoś niedrogiego. Sprzęt za grosze sprawi, że łatwiej będzie ocenić (i docenić) ten za niemałe kwoty Pasja spowoduje, że drogi sprzęt z czasem jakoś do nas przyjdzie. Ja idę słuchać dalej, a wszystkim użytkownikom forum życzę żeby odnaleźli swój słuchawkowy ideał (o ile już tak się nie stało). * dziękuję wszystkim za sporo like’ów pod recenzją VE Monków Plus. Ten sprzęt naprawdę fascynuje
  18. "Eufonia (stgr. εὐφωνία euphonia – "piękne brzmienie") – to przyjemny brzmieniowo ton wypowiedzi, harmonijny dobór dźwięków." Wikipedia VE Monk to chińskie dzieło, które namieszało na rynku i zachwyciło nawet audiofilów z Chordami Hugo 2 i posiadającymi słuchawki wielokrotnie droższe (polecam poczytać Head-Fi o ile ktoś jeszcze tego nie zrobił). Postanowiłem, że muszę koniecznie sprawdzić co powoduje taki zachwyt nawet u ludzi, którzy na dźwięku zjedli zęby (i konto bankowe). Zwykle kiedy opisuje jakiś produkt, nie zaczynam bezpośrednio od jego ceny. Z VE Monk+ jest inaczej. Cena? 5 dolarów. Brzmienie? Możecie o nim przeczytać w recenzji, do której serdecznie zapraszam. Wygląd / wykonanie Słuchawki przychodzą do nas w plastikowym woreczku z zapięciem, w komplecie otrzymujemy same słuchawki oraz cztery pary gąbkowych "padów", które możemy założyć na obudowy dla większego komfortu. Same słuchawki są wykonane należycie, oczywiście z plastiku. Ten jest matowy, w mojej wersji półprzezroczysty i posiada ciemne zabarwienie (tzw. wersja "smoke"). Istnieje wiele odmian kolorystycznych Monków, z tego co się orientuje Venture Electronics co jakiś wypuszcza też limitowane edycje. Żadnej z nich nie miałem jeszcze okazji posiadać i testować, ale kto wie - może kiedyś coś się zamówi z Państwa Środka Chwytając Monki w dłonie mamy wrażenie, że w obudowach nic nie ma - są bardzo lekkie, co sprzyja wygodzie użytkowania (o niej więcej za moment). Przewód posiada izolację, która nie mikrofonuje ani trochę, co w tej cenie uważam za ogromny plus. Zakończono go prostym wtykiem jack 3.5mm. Nie obraziłbym się za kątowo wykonane złącze, ale te które dała fabryka na szczęście wydaje się być całkiem solidne i odporne na naprężenia. Moja wersja nie posiada pilota ani mikrofonu, ale takowy model Monków istnieje i kosztuje 11 dolarów. Całokształt wykonania oceniam na duży plus, nie ma się po prostu do czego przyczepić. Komfort Jako, że są recenzowane słuchawki są tzw. pchełkami powinny być wygodne dla sporej ilości osób. W moim uchu, które jakieś ogromne nie jest, Monki leżą bardzo stabilnie i wygodnie. Zapewne wiele użytkowników ma podobne odczucia. Nie odczuwam dyskmofortu nawet po około dwóch godzinach słuchania. Jak już wcześniej wspomniałem, wraz ze słuchawkami otrzymujemy 4 pary małych gąbeczek, które możemy nałożyć na obudowy. Nie grzeszą one jakością, ale na szczęście to chińska taniocha. Venture Electronics ma w swojej ofercie coś co nazywa się Ex Pack. To zestaw, w którym otrzymujemy jeszcze więcej małych gąbek i dodatkowe nakładki, które mają pomóc w trzymaniu się słuchawek w naszym uchu. Brzmienie (Alleluja!!!) Na początek opisu dźwięku dodam tylko, że sprzęt testowałem wraz z Samsungiem Galaxy S4 oraz laptopem Toshiba C-660D. Do obu urządzeń Monki były podłączane bezpośrednio, tzn. bez dodatkowych wzmacniaczy i DAC’ów. Jak brzmi nieco legendarny chiński wytwór? Cóż najkrócej mówiąc - eufonia! Włączam piosenkę – jedna, druga, trzecia i nie chce się ich wyjmować z uszu. Całokształt brzmienia Monków określiłbym jako dość ciepły, czysty, z dobrym basem (jak na pchełki) i świetną rozdzielczością. Być może właśnie to przyciągnęło i nadal przyciąga nabywców tego sprzętu. Okej, czyli praktycznie za bezcen mamy produkt, który zapewnia "czyste brzmienie". Wiem, "czysty dźwięk" to najbardziej wyświechtane określenie w świecie audio. Przejdźmy więc do bardziej szczegółowego opisu. Basy - dość mocne jak na pchełki. Należy o tym cały czas pamiętać – jak na pchełki. Oczywiście niemal każde słuchawki dokanałowe zapewnią nam lepsze doznania w zakresie niskich tonów. Nie można mieć wszystkiego. Myślę, że basu jest prawie wystarczająco jeśli chodzi o ilość, a do samej jakości nie mam większych zastrzeżeń. Jest ciepły i dość głęboki. Uwidacznia się bardziej gdy użyjemy jednego z dołączonych kompletów gąbek. W porównaniu z innymi pchełkami, które miałem (Apple Earbuds, czyli poprzednik EarPodsów i Sony MDR-E805) słychać w Monkach poprawę jeśli chodzi o niskie pasma. Średnica – Wyraźnie obecna, jak na moje ucho jest trochę podkreślona ponad resztę. To dobrze, ponieważ wszelka muzyka z wokalami brzmi świetnie. Maroon 5, Ania Dąbrowska, jazz – tego mogę na Monkach słuchać na okrągło ze względu na oferowane średnie tony. Jest czysto, z szeroką sceną i ogólnie dobrą wiernością przekazu. Jak na słuchawki w tej cenie można powiedzieć, że jest bezbłędnie. Brawo! Tony wysokie – Wow! Jak tu gładko! Tak właśnie sobie pomyślałem przy pierwszych utworach słuchanych na VE Monk. Swoją opinię podtrzymuję. Włączcie sobie jakąkolwiek elektronikę przez te chińskie cudo (polecam Flume), a przekonacie się. Góra nie kłuje mocno w uszy, jednocześnie ma świetną rozdzielczość jak na słuchawki w tak niskiej kwocie. Akustyczna muzyka z gitarami na pierwszym planie brzmi super (słuchałem duetu Iron & Wine). W bardzo wysokich częściach górnych rejestrów da się usłyszeć jakieś niewielkie zniekształcenia, ale to wybaczalne w produkcie budżetowym. Generalnie rzecz biorąc wysokie tony zostały zrobione porządnie, ponoć są też lepsze niż w oryginalnych VE Monkach (gdyby ktoś przysnął, to ja testuje model Monk+) Scena Co tu się dzieje?! Co ja kupiłem? ? Jest szeroko jak nie wiem co!!! Jak na pchełki wręcz niewyobrażalnie dobrze. Wokale może mamy lekko w głowie, ale reszta jest rozmieszczona ewidentnie na zewnątrz. Myślałem, że KZ ZST wraz ze srebrnym kablem są całkiem niezłe w tym względzie. Myliłem się. Słuchając muzyki bardziej szczegółowej i ciekawie zrealizowanej jak np. Biosphere czy Venetian Snares czuć prawdziwy potencjał Monków. Nawet miałki pop to pokazuje. Naprawdę jestem mile zaskoczony sceną tych słuchawek. Pół internetu chwali Venture Electronics za zadbanie o tą kwestię, ja też nie będę szczędził pochwał. VE Monk za szerokość sceny otrzymują moje całkowite, audiofilskie błogosławieństwo Gdyby ktoś dopiero kupił te słuchawki, albo już je ma od dłuższego czasu, polecam poniższe utwory na przetestowanie sceny: Venetian Snares – Everything About You Is Special, Iron & Wine – On Your Wings, Flume – TRUST, Jean-Michel Jarre – Equinoxe, Pt. 5 Nacieszcie sobie uszy pięknymi dźwiękami. Na zdrowie. Dla kogo VE Monk i do jakiej muzyki? A kupujcie i słuchajcie sobie co chcecie! Chyba właśnie na tym polega fenomen tego sprzętu – wydajesz mało, każdy gatunek muzyki brzmi świetnie. O to chodzi! Uważam, że tak się powinno robić słuchawki w ogóle, a co dopiero takie, które są tanie. Jeśli się obawiasz o to, że mogą się szybko zniszczyć, to kup sobie 5 sztuk od razu i hakuna matata Jak ktoś nadal ma opory czy warto to naprawdę nie wiem co napisać… Ja na pewno nadal będę się w ten sprzęt wsłuchiwał. Venture Electronics stworzyło solidny brzmieniowo produkt na każdą kieszeń. Teraz w pełni rozumiem zachwyt społeczności audiofilskiej na Head-Fi i innych forach. Totalna rekomendacja z mojej strony! Podsumowanie: Kupować!!! Zalety: - cena - jakość dźwięku i scena - dobra rozdzielczość - wygoda użytkowania - kabel, który nie mikrofonuje - rewelacyjne do każdego gatunku muzyki - dobrze zagrają praktycznie ze wszystkim (laptop, telefon, odtwarzacz mobilny) Wady: - wtyk mógłby być zagięty pod kątem 90 stopni - czy w ogóle można się do czegoś bardziej przyczepić w sprzęcie za 5 dolarów?
  19. No to chyba jestem przekonany Fajny patent Recenzję przeczytałem, także wniosek jest jeden: KUPOWAĆ! Temat uważam raczej za zamknięty
  20. Witam serdecznie Zwykle to ja pomagam innym użytkownikom forum, po to głównie założyłem tutaj konto, ale dziś to ja potrzebuję porady. Mam zamiar kupić swojego pierwszego DACa. Zasadnicze pytanie: czy Audioquest Dragonfly Black będzie dobry na pierwsze urządzenie tego typu? Posiadam wokółuszne Sony MDR-7506 i douszne KZ ZST, więc z tym sprzętem bym używał wspomnianego DACa. Jeśli ktoś z użytkowników ma to ustrojstwo dłuższy czas, chciałbym wiedzieć jak to się zgrywa z różnymi słuchawkami i czy nie ma słyszalnych szumów, bo gdzieś się już napotkałem z opinią, że Dragonfly jest bardzo cichy jeśli chodzi o zniekształcenia Gdyby ktoś mógł potwierdzić/rozwiać moje wątpliwości - będę ogromnie wdzięczny!
  21. Kilka szczegółów na początek: Kabel kupiłem na Aliexpress w cenie około 8 dolarów. Przyleciał do mnie w ciągu trzech tygodni. Zdjęcia w recenzji są mojego autorstwa. Zezwalam na ich wykorzystanie, pod warunkiem nadmienienia mojego nicku Bez zbędnego przedłużania zapraszam do zagłębienia się w tekst, bo jest o czym pisać... Wykonanie Producent w speyfikacji kabla podaje, że jest on wykonany z miedzi, a żyły są powleczone srebrem jedynie z zewnątrz. To tak dla ścisłości, gdyby ktoś się zastanawiał czy przewód jest cały ze srebra, czy domieszkowany. Z resztą nie oczekujmy w takim przedziale cenowym cudów - srebro w końcu jest szlachetnym i drogi materiałem. Ale nie do końca to jest przedmiotem niniejszego tekstu. Należałoby coś wspomnieć o wykonaniu, a te jest, moim skromnym zdaniem, świetne. Przewód jest pleciony, ma przezroczystą izolację, która nie mikrofonuje (!). Jak za te 8 dolarów, nie spodziewałem się tej cechy. Mogę szorować kablem po koszulce, przypadkiem ocierać o inne przedmioty, a ten nie wydaje żadnego szumu, który potem przechodziłby w stronę słuchawek. Brawo! Nieco brakuje pilota, który jest obecny w zwykłym miedziaku, ale nie można mieć wszystkiego. Pozostaje za to świetny, dość trwały wtyk zagięty pod kątem prostym. Sama izolacja jest dość miękka, bardzo giętka i przyjemna w dotyku. Przewód zakończono po obu stronach odcinkami z pamięcią kształtu (mają około 5-6cm długości, praktycznie tak samo jak standardowy "miedziak" dodawany przez KZ do ich produktów) i dwupinowymi złączami, do których możemy podłączyć kopułki słuchawek. Ja testowałem kabel wraz z moimi ZST, których recenzję możecie przeczytać na moim profilu. Brzmienie Jak więc brzmią KZ ZST podpięte tym przewodem? Jedno słowo - rewelacja Już tłumaczę, o co afera. Otóż porównując bezpośrednio ze standardowym miedzianym kablem, na pierwszy plan rzuca się scena. Jak na IEMy jest jakoś tak... szeroko. Nie zrozumcie mnie źle, trochę srebra nie powoduje, że z słuchawek dousznych robią nam się nauszniki typu open-back Tak to nie działa, ale wyraźnie usłyszałem różnicę w scenie i ogólnym obrazowaniu dźwięku. Gdybym miał to opisać bardziej konkretnie, to na standardowym przewodzie scena była ewidentnie w głowie, a teraz jest słyszalnie na zewnątrz. Słuchając Adele i nowego albumu J. Cole "KOD" byłem pod sporym wrażeniem. Skoro już wspomniałem o hip-hopie, to muszę też napisać, że bas zrobił się piękny, taki mój "dokanałowy ideał". Nie ma mowy o "walących" do nas drzwiami i oknami niskich częstotliwościach. Bas nadal jest, ale uspokojony do stopnia kiedy jego ilość jest wystarczająca. Jest bardziej punktowy, nie rozlewa się na resztę pasm, pozostała mu głębia. KZ zrobiło naprawdę dobry przewód, skoro potrafi on słyszalnie zmienić coś w słuchawkach, które już są postrzegane za dobre. Szacuneczek. Podsumowanie Co ja mogę powiedzieć... jeśli macie jakieś słuchawki od KZ - kupujcie Polecam go sto razy bardziej niż ten nieszczęsny moduł Bluetooth... Oczywiście każdy sam podejmie ostateczną decyzję, ale za około 8 dolarów nie zwlekałbym za długo. Dźwięk robi się jaśniejszy, bardziej szczegółowy, a w dodatku z tą szerszą sceną, która mnie ostro zszokowała (pozytywnie). W ogóle uważam, że zestaw jaki widzicie na powyższym zdjęciu jest naprawdę świetny, a kosztował mnie jakieś 23 dolary (słuchawki + przewód). Za tak małe pieniądze naprawdę warto, wasze Chi-Fi pokaże na tym kabelku prawdziwy pazur OGŁOSZENIA DUSZPASTERSKIE: Bardzo się cieszę, że bardziej doświadczeni ode mnie bywalcy forum czytają moje wypociny. Postaram się ulepszać, jeśli chodzi o pisanie tekstów, bo widzę, że ma to jakiś sens. Z Chin lecą do mnie VE Monk. Jak już sobie posłucham, to naskrobię kilka zdań, dajcie mi tylko nieco czasu. Nie chcę nic pisać w pośpiechu/pod wpływem emocji, tylko prosto z serducha i żeby było wiarogodnie. W sieci i tak jest za wiele materiałów sponsorowanych, pisanych po łebkach. Chcę zachować jakiś poziom kultury w internecie Jeszcze raz dziękuję innym użytkownikom za wsparcie. Kolejne recenzje wkrótce!
  22. Ja ponadto uważam, że średni sens ma również słuchanie FLAC'ów czy innych bezstratnych formatów bez DAC'a. No chyba, że odtwarzacz sam w sobie jest dobrym źródłem, co w przypadku słuchania z telefonu nie jest jakieś super. Na co dzień też słucham MP3, bo to nie grzech. Różnicę FLAC/MP3 320 słyszę dość wyraźnie ;)
  23. Na początek kilka uwag: Tylko krowa nie zmienia zdania, w związku z tym nie uważam, że odnalazłem idealny zestaw utworów do testowania sprzętu Mniejsze lub większe zmiany w pozycjach mogą przyjść z czasem, ponieważ słucham sporo różnej muzyki. Odkrywam też nowe rzeczy (głównie dzięki serwisom streamingowym). Bez dalszych wstępów, pragnę przedstawić użytkownikom forum zbiór dźwięków, które służą mi do oceny słuchawek lub głośników podczas pierwszych godzin obcowania z nowym sprzętem. Jest mniej lub bardziej audiofilsko w kontekście doboru muzyki, najczęściej słucham poniższych nagrań w formacie FLAC. Jak widać, mamy też rozległość gatunków - od jazzu aż po rocka, ambient i elektronikę 1. Stan Getz, Astrud Gilberto - Corcovado (Quiet Nights Of Quiet Stars) 2. Stan Getz, Charlie Byrd - Samba Dees Days 3. Lady Gaga - Sinner's Prayer 4. Justice - Safe And Sound 5. Ella Fitzgerald - A Night In Tunisia 6. Ella Fitzgerald - Stella by Starlight 7. Led Zeppelin - Tangerine 8. Led Zeppelin - Celebration Day 9. Black Sabbath - Iron Man 10. Black Sabbath - War Pigs 11. Tycho - Plains 12. Aphex Twin - Alberto Balsalm 13. Aphex Twin - Helosphan 14. Biosphere - Poa Alpina 15. Nils Frahm - Went Missing 16. Radiohead - Lucky 17. Radiohead - Daydreaming 18. Ben Webster, Oscar Peterson - When Your Lover Has Gone 19. Maciej Zieliński - Samba Smutna 20. Ventures - Ginchy P.S. Powyższej listy używam również do wygrzewania słuchawek, choć zdarzało mi się też przechodzenie tego procesu tylko i wyłącznie płytą Johna Coltrane'a - Blue Train zapętloną w kółko
  24. Faktycznie! Z opóźnieniem też się spotkałem może kilka razy, zjawisko to rzeczywiście występuje. Najbardziej jednak irytowało mnie to częste zrywanie łączności, więc skupiłem się na tym
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Zarejestruj się aby mieć większy dostęp do zasobów forum. Przeczytaj regulamin Warunki użytkowania i warunki prywatności związane z plikami cookie Polityka prywatności