Dużo, naprawdę dużo dobrych i bardzo dobrych płyt pojawiło się w tym roku... wybór jest naprawdę trudny.
Tym niemniej, po długawych rozważaniach wewnętrznych wysunę jako swój typ White Chalk PJ Harvey. I już piszę dlaczego.
Po pierwsze- za to, co zawsze. Za niecodzienne kompozycje, pomysłowe rozwiązania i równie nietypowy co atrakcyjny produkt końcowy. Za klimat, czyli niewątpliwie jeden z najważniejszych w twórczości Angielki elementów.
Po drugie, i chyba ważniejsze- za zmiany. Tym albumem Polly Jean potwierdziła swą wielkość, swój niewątpliwy geniusz muzyczny. Jest to pierwsza rzecz sygnowana jej nazwiskiem, która pozbawiona jest ostrego gitarowego brzmienia w choćby jednej piosence. Całość jest niczym piękna secesyjna kamienica, ozdobiona ornamentami stworzonymi przez tony fortepianu. Subtelności, które PJ wplata w słowa swojej poezji poprzez dźwięki tego instrumentu są chyba największą niespodzianką 'White Chalk'. Nie jedyną jednak. Drugą jest ton głosu, jakim operuje pani Harvey. Znana z drapieżnych, ostrych i wyjątkowo niskich wokali zmienia całkowicie oblicze. I okazuje się, że nie jest to blef- Polly Jean doskonale odnajduje się w tej konwencji. Co dziwne- wychodzi na to, że ta Pani nie ma słabych punktów.
Podsumowując- jeśli znaliście wcześniej PJ, czy to z twórczości solowej czy współpracy z QOTSA&co., poznajcie ją na nowo. 'White Chalk' to gwarantuje. Jeżeli zaś nie- po prostu ją poznajcie, bo niezależnie od tego czy zna się jej przeszłość czy też nie- ten album po prostu warto mieć. Bo jest to kawał naprawdę dobrze wykonanej roboty.
Howgh!